vincent // odwiedzony 49989 razy // [znowu_cyan nlog7 v01f beta] // n-log home
pokaż: ostatnie 20 | wszystkie z tego miesiąca! (0 sztuk) | wszystkie (110 sztuk)
01:08 / 04.11.2002
link
komentarz (10)
Zamykam niniejszego loga.

Powodem nie są bynajmniej dziury w samym nlogu - ich wytknięcie na forum było jedynie formą prezentu pożegnalnego; poziom olewania nloga przez warpa od czasu, gdy padła sprawa jego sprzedaży nie podobał mi się nigdy.

Zaś główny powód zakończenia loga to to, że ze względu na charakter części czytelników pozostaje on ostatnią formą regularnego, choć jednostronnego kontaktu ze środowiskiem, z którym od dawna nie czuję już żadnej wspólnoty duchowej ani z którym nie mam ochoty na wymianę myśli, nawet w takiej formie. Sam przyciągnąłem takich czytelników lekkomyślnym rozreklamowaniem loga w niektórych miejscach - wiązało się to z wykorzystywaniem go kiedyś jako miejsca do publicystyki związanej z wydarzeniami między innymi na satan.pl, a środowiska, o które chodzi, to generalnie te... mroczne - te, które miały swój urok kilka lat temu, ale potem zdegenerowały się pod wszystkimi liczącymi się dla mnie względami - i z którymi nie pragnę żadnego kontaktu po tym, jak i tak straciłem zbyt wiele czasu na interakcję z osobami, które nie są warte mojego czasu - nawet czasu poświęcanego na rozrywkowe okłamywanie ich i śmiech ze skutków tego.

Ktoś mi napisał, że to, co robię, wygląda jak wyjście z błota, lecz uparte trzymanie w nim jednego palca. Trudno było to przyjąć do wiadomości, ale miał wiele racji. Nlog i resztki pewnej strony są tym trzymaniem palca w błocie i czas porzucić w końcu i to.

Samo logowanie okazało się, mimo swojej złej sławy, rzeczą przyjemną i pewnie wrócę do tego, kiedyś, w innym miejscu, bez tego rodzaju 'ogona'. Tych, którzy tu trafili w inny sposób niż z satana czy pewnej okultystycznej strony i którzy okazywali mi sympatię poprzez regularne odwiedziny przepraszam za odebranie im jednej z tych najmniej znaczących rozrywek, jakim mogło być czytanie mojego słowotoku.

Archiwum wpisów zostawiam. Niech log wygaśnie naturalnie nie pojawiając się na liście.
20:42 / 03.11.2002
link
komentarz (0)
Mających swoje nlogi zapraszam na forum do wątku http://nlog.pl/forum/index.php?act=expand&mid=7854 czyli nlog hacking for dummies.

Gdyby ta publikacja miała spowodować jakieś sankcje - profilaktycznie się żegnam (zresztą tak czy inaczej noszę się z myślą o skończeniu wkrótce nlogowej zabawy, choć wolałbym być pozostawionym przez kierownictwo w spokoju do zrobienia porządnego ostatniego wpisu,0).
00:29 / 01.11.2002
link
komentarz (2)
Nie umiem się powstrzymać od wpisu okolicznościowego na Święto Zmarłych.

Stanisław Grochowiak

Płonąca żyrafa

Tak
To jest coś
Biedna konstrukcja człowieczego lęku
Żyrafa kopcąca się tak pomaleńku
Tak
To jest coś

Coś z tamtej ściany z aspiryny i potu
Ta mordka podobna do roztrzaskanego kulomiotu
Tak
To jest coś

czemu próchniejecie od brody do skroni
jaki wam ząbek w pustej czaszce dzwoni
Tak
To jest coś

Coś co nas czeka
Użyteczne i groźne
Jak noga
Jak serce
Jak brzuch i pogrzebacz
Ciemna mogiła człowieczego nieba
Tak
To jest coś

O wiersz ja ten piszę
Sobie a osłom
Dwom zreumatyzowanym
Jednemu z bólem zęba
Oni go pojmą
Tak
To jest coś

Bo życie
Znaczy:

Kupować mięso Ćwiartować mięso
Zabijać mięso Uwielbiać mięso
Zapładniać mięso Przeklinać mięso
Nauczać mięso i grzebać mięso

I robić z mięsa I myśleć z mięsem
I w imię mięsa Na przekór mięsu
Dla jutra mięsa Dla zguby mięsa
Szczególnie szczególnie w obronie mięsa

A ONO SIĘ PALI

Nie trwa
Nie stygnie
Nie przetrwa i w soli
Opada
I gnije
Odpada
i boli

Tak
To jest coś


Nie udało mi się znaleźć na Sieci dostatecznie dużego i ładnego skanu obrazu Salvadora Dali, o którym mówi ten wiersz, by bez wstydu dołączyć linka, ale obraz jest znany. Mniej znany jest szkic Dalego, na którym występuje taka sama płonąca żyrafa stojąca przy stole biesiadnym, przy którym ucztują ludzie... mięsiści. Nie zdziwiłbym się, gdyby Grochowiak znał ten szkic, wydaje się pasować do wiersza bardziej.


Zaś braciom i siostrom satanistom, którzy wybiorą się w tym świątecznym czasie na cmentarze w celach bardziej rozrywkowych niż reszta społeczeństwa, dedykuję poniższy utwór, również autorstwa Grochowiaka:

Menuet

Podaj mi rączkę, trumienko. Konik
Wędzidło gryzie, chrapami świszcze.
Już stangret wciska czaszkę na piszczel,
Dziurawą trąbkę bierze do dłoni.

A więc ruszymy na jednym kole,
Pod poszarpanym w nic baldachimem,
Ale wesoło! mam mandolinę,
Z której wygnamy oślepłe mole.

He, he, trumienko, gdzieś jest cmentarzyk,
Gdzie przykucniemy z wielką ochotą,
Żeby przykryci spierzchłą kapotą
Bardzo intymnie sobie pogwarzyć.

Mysz nas nawiedzi, przyfrunie sowa,
szakal przyczłapie z obwisłą szczęką,
Kornik zacyka do drzwi tak cienko,
Jakby żałował czegoś, trumienko,
Jakby żałował...
14:24 / 31.10.2002
link
komentarz (0)
Byliśmy wczoraj na Sonacie Belzebuba we Współczesnym. Trochę za mało sztuczności postaci, kwestie, które z założenia miały być groteskowe, wypowiadane czasem z za wielkim przejęciem. Postacie u W. to przecież manekiny i to chwilami było zakłócone. Belzebub i diabły z wyraźnymi cechami dresiarskimi mogłyby być dobrym pomysłem przed sławą Masłowskiej, ale teraz było to tylko łatwe wpisanie się w rozreklamowany motyw. Mimo tych zastrzeżeń, narkotyczno-paranoiczny klimat Witkacego został zachowany w wystarczającym stopniu, by mnie na kilka dni wprowadzić w specyficzny nastrój, dobrze korespondujący z porą roku.

Trafiliśmy na złą widownię. Jakiś szkolny spęd, wysyłający sobie smsy, pokazujący sobie nawzajem nowo kupione bikini (tak,0) i wymieniający komentarze. W trakcie przedstawienia uspokoili się stopniowo, przypuszczam, że nie tyle pod wpływem sztuki łagodzącej obyczaje, co zaszokowani niektórymi scenami.

Halloween; Acheront chce iść do Liverpoolu na party, ja błagam o odpoczynek od mrocznych licealistek, gatunek łatwy w obsłudze i szybko się nudzący ze względu na brak skomplikowania psychologicznego (połączonego z przekonaniem samych zainteresowanych o czymś wręcz przeciwnym,0). Najgorsza jest jednak homogeniczność. Schemat skutecznej w osiąganiu celów interakcji jest jednolity jak schemat zawierania znajomości na czacie i wszystkie istoty z tego gatunku zlewają się w mojej pamięci w jedną zbiorową postać, która nosiła różne imiona i miewała różnej długości czarne kreski na powiece. To prawda, że mam słabość do pewnego typu urody w jakimś stopniu zbieżnego z tym stylem, ale ta słabość wynika głównie z tego, że w uległej stereotypom wyobraźni ten wygląd sugeruje pewne cechy osobowości, dla mnie atrakcyjne ze względu na to, że pozwalają przypuszczać, że z osobą o takich cechach można by wejść w jeden z ekscytujących mnie rodzajów relacji. To daleka wędrówka wyobraźni, ale tak ma być - w praktyce relacje, o jakich mowa, potrafią być na dłuższą metę męczące i przesunięcie ich w rejon chwilowej fantazji jest wyborem optymalnym. Mimo to mroczne licealistki są zaledwie namiastką idealnego manekina - nie mam niestety pomysłu, gdzie szukać czegoś lepszego, więc może wybierzemy się do tego Liverpoolu, licząc na to, że jego klientela niniejszego loga nie czyta.
11:43 / 28.10.2002
link
komentarz (0)
O. szuka miłości. Życzę mu w tym jak najlepiej, ale szczerze mówiąc boję się o niego widząc, jaką do tego przywiązuje wagę, jak gorączkowo się na tym skupia. Świadome, rozmyślne szukanie romantycznego uczucia - w przeciwieństwie do świadomego i rozmyślnego szukania seksu - niezbyt często kończy się powodzeniem. Ludzie traktowani jak "kandydaci" (a taką postawę trudno ukryć,0) płoszą się, poza tymi, którzy są w trakcie takiego samego poszukiwania, a gdy się zejdą dwie poszukujące jednostki, ich silne pragnienie bycia z kimś powoduje zamykanie oczu na niedopasowania, powoduje idealizowanie drugiej osoby - które nie ma szans trwać wiecznie i którego zakończenie jest bolesne. O O. boję się właśnie, że mógłby niepotrzebnie doznać takiego rodzaju bólu; może uniknie tego schematu.

Najbardziej udane historie miłosne, które znam - włączając w to własną - zdarzały się przypadkiem, najczęściej wtedy, gdy każda z osób była zajęta, pochłonięta tym, co lubi, kocha, co ją bawi i zupełnie nie myślała o jakichkolwiek poszukiwaniach, zaś spotkanie zdarzało się przy okazji tego, nie powodując z początku romantycznych uniesień, tylko niewinną radość ze znalezienia towarzysza w ulubionym działaniu. Płaszczyzna porozumienia była wtedy mocna, stabilna i prawdziwa, a nie życzeniowa.

W spoglądaniu na nowo poznanego człowieka, do którego jeszcze nic nie czujemy (bo za mało go znamy, żeby jakiekolwiek intensywniejsze uczucia miały podstawy,0) z zastanowieniem, czy to może w nim my się zakochamy, a on w nas, jest dla mnie coś perwersyjnego w negatywnym tego słowa znaczeniu, nieprzyjemny rodzaj naruszenia - choćby tylko w myślach - cudzej wolności, zaczątki próby wymuszania biegu wydarzeń, którego naturą jest to, że to on ma porwać zaskoczonego i nawet opierającego się człowieka (o ile chodzi o tę jedyną miłość na całe życie, a nie zawierające pewną dozę cynizmu flirty,0). To jeden z poglądów, do których jestem silnie przywiązany, a które są staroświeckie, może jeszcze nie przeterminowane w odniesieniu do dzisiejszego świata, ale już mało aktualne w odniesieniu do środowiska Internetu.
11:10 / 28.10.2002
link
komentarz (1)
W nocy szalała wichura. Widowiskowo wybiła nam szybę w drzwiach oraz pozbawiła nas na jakiś czas Sieci. Acheront klnie, ja próbuję tłumaczyć, że to wszystko tylko przedmioty. Podoba mi się ta pogoda i jedna szyba to przyzwoita cena takiego widowiska, jakie w nocy obserwowałem z balkonu.



16:36 / 27.10.2002
link
komentarz (0)
Acheront nie chce, żeby on z nami zamieszkał i po zastanowieniu przyznaję mu rację. Nasz potencjalny współlokator jest zbyt absorbujący, potrzebuje, by się nim zajmować, jest nadaktywny. Acheront mówi: zbyt męczące. W nocy próbował się nam wcisnąć do sypialni, gdy łatwo było zauważyć, że jesteśmy zajęci poważną, prywatną rozmową.

Skłamać wymyślając jakiś powód, czy powiedzieć wprost: nie żebyśmy cię nie lubili, ale nie pasujesz do naszej home culture? Nie cierpię grzecznościowych kłamstw pomiędzy ludźmi, którzy się znają na tyle jak ja i on - w dodatku, gdy tłem znajomości jest srodowisko, styl życia, subkultura, jakkolwiek to nazwać, akcentująca wolność, prawo do indywidualności i poszanowanie tejże.

Wczoraj w knajpie doznałem silnego uczucia wstrętu, o dawno nie doświadczanej intensywności. Parkiet był zatłoczony; kto chciał tańczyć, był zmuszony ocierać się nieustannie o spoconych, podpitych ludzi, z których prawie nikt nie był oryginalny z wyglądu, sposobu poruszania się, patrzenia. Polowano prymitywnymi metodami - poprzez obmacywanie się w tańcu (i wszystkie improwizowane figury były poddane temu celowi,0) lub niesmaczne zagrywki w rodzaju "zostałam rzucona i mam doła, proszę przytul mnie, potrzebuję się do kogoś przytulić".

"Alibi" się tak zmieniło od czasu, gdy byliśmy tu dość dawno ostatni raz, czy mnie się zmieniło patrzenie? Acheront twierdzi, że to kwestia dnia tygodnia - zwykle chodziliśmy tam w piątki. Zajrzymy w najbliższy piątek, dając knajpie jeszcze jedną szansę - o ile tydzień to dość czasu, by mi minęło brzydzenie się ludźmi.
03:11 / 26.10.2002
link
komentarz (1)
Tanz der Vampire, "Sie irren, Professor" - bardzo ładnie zaśpiewana fraza "Man muss werden, was man studiert" budzi we mnie ciepły uśmiech.

Długi wpis do nloga przepadł, gdy przed jego wysłaniem zawiesiła się przeglądarka. Dobrze się stało, bo zanudzałem okrutnie - a tak, całość została skondensowana do powyższego.
04:12 / 25.10.2002
link
komentarz (0)
Przyszedł X stwierdzając, że ma "prośbę niemoralną". Otóż X z powodu okoliczności życiowych znalazł się w sytuacji, gdy nie może znaleźć chwili samotności i prywatności w dzień ani w nocy, kible go brzydzą, nie ma gdzie zwalić konia i chciałby to zrobić w tym przyjaznym ludziom miejscu, jednocześnie zaspokajając swój ekshibicjonizm, jeśli się zgodzę popatrzeć.

Uczyniłem gest przyzwolenia, trochę rozbawiony, bo to było nasze drugie spotkanie po około półtora roku przerwy w kontakcie. "Przyniosłem flachę", powiedział wyciągając butelkę soku marchewkowego. Potem mnie jeszcze uraczył opowieścią o tym, jak to mu się wieloletnia przyjaźń i współpraca zepsuła, ale wprowadzenie do tej historii wymaga objaśnień.

W instytucjach takich jak Sądy Grodzkie czy Kolegia do Spraw Wykroczeń jest stanowisko protokolanta, które jest społeczne - zatrudnia się osobę, która dostaje pieniądze, od których podatku nie płaci. Przepisy zabraniają jednak kadrowej zatrudniania swojego dziecka, ale mama jego przyjaciela zatrudniła swojego syna, który - by ominąć przepis - posłużył się danymi osobowymi mojego rozmówcy i dwa lata przepracował podpisując się jego nazwiskiem, bez jego wiedzy.
Przepisy się zmieniły, zarobek tego rodzaju miał już wchodzić do zeznania podatkowego. I X otrzymał pewnego dnia PIT z Urzędu Skarbowego, z którego ze zdumieniem się dowiedział, że pracował dość długo w Sądzie Grodzkim.

Poszedł do skarbówki i podpisał stosowne oświadczenie, że tam nigdy nie pracował. Ale to, niestety, była już sprawa automatycznie pchnięta do prokuratury: fałszowanie danych osobowych - i dokumentów państwowych, jakimi są papiery, które podpisywał protokolant. Gdyby jego przyjaciel mu powiedział, że posługuje się jego danymi, do sprawy by nie doszło, ale że X nie wiedział, kto wykorzystuje jego dane, jego zgłoszenie tego było postępowaniem całkowicie rozsądnym.

Matka jego przyjaciela straciła posadę, a jej syn się poczuł okrutnie zdradzony przez to bycie podanym do prokuratury. Sprawa wycofana być nie może, bo jest to rzecz ścigana z urzędu. A jego przyjaciel, roztargniony, powiedzieć mu o posługiwaniu się jego nazwiskiem... zapomniał.

Wyraziłem współczucie, doceniając jednocześnie to, że większość nieporozumień w moim życiu nie skończyła się tak drastycznie. Ale X ma talent do takich historii. Jest możliwe, że od pierwszego zamieszka u nas na miesiąc lub dwa w ramach ucieczki od okoliczności życiowych ograniczających możliwości onanizmu - szukając sobie przez ten czas samodzielnego lokum. Cieszę się - życia w "komunie" i szaleństw tego życia mi trochę w tej naszej ostatniej stabilizacji zabrakło, a X zapewnia sprowadzanie ciekawych osób.
16:57 / 23.10.2002
link
komentarz (0)
Nlog zawiesił się na czas pełen ważnych wydarzeń, ale nie ma sensu streszczanie niedawnej przeszłości, znajomym i tak wiadomej. Powoli piszę pierwsze fragmenty pracy magisterskiej, Acheront ma czas jeżdżenia na szkolenia i mamy złotą polską jesień. Sielanka ta była w ostatnich dniach zakłócana przez nietypowe zachowania zarówno rodziny, jak i niektórych znajomych, ale nlog nie jest miejscem na ich obgadywanie, zwłaszcza, że zarzut "nietypowych zachowań" w moich ustach może całkiem słusznie budzić uśmiech.

Zaczyna mnie ogarniać jesienna apatia. Moje nastroje są silnie związane z porami roku, jesienią odczuwam pokusę zapadnięcia w sen zimowy. Zwykle radzę sobie z tym rzucając się bardziej czy mniej intensywnie w wir bezmyślnych a odprężających rozrywek - lub, odwrotnie, pogłębiając to z rozmysłem poprzez odpowiednią dawkę przygnębiającej muzyki i takich samych lektur.
15:30 / 19.10.2002
link
komentarz (1)
Czyżby zaczęło działać? Po moim pogodzeniu się z życiem bez nloga? Muszę sprawdzić działanie poprzez wysłanie tego oto testowego wpisu, za brak treści w którym czytelników nloga przepraszam.
22:08 / 02.10.2002
link
komentarz (0)
Wracając od dentysty kupiłem Acherontowi bukiecik niebieskich kwiatków. Nie wiem, jaki to gatunek - drobne, z rozgałęzionymi łodygami. Z kwiatów najbardziej lubię niebieskie, jeśli kierować się kolorem i mam z tego powodu problem z łatwo dostępnymi od jakiegoś czasu niebieskimi różami. Mój zdrowy rozsądek i gust ocenia te sztucznie farbowane róże jako pewien rodzaj kiczu, proste odwołanie się do motywu baśniowego i w pewnym sensie pogwałcenie go, bo w baśni błękitna róża była symbolem czegoś nie istniejącego, niedostępnego, możliwego do zdobycia tylko poprzez działania tak samo baśniowe jak ona sama - i kosze pełne niebieskich róż na Solnym należałoby odczytać jako jeden z objawów inwazji kultury masowej. A mimo to doznaję na widok niebieskiej róży bardzo przyjemnych wrażeń estetycznych z nutką sentymentalizmu i wprawia mnie to w głębokie zakłopotanie.

Trwa moda na obwiązywanie kielichów kwiatów kosmatym, kolorowym cienkim sznurkiem o kolorze kontrastującym lub współgrającym z kolorem płatków. Zjawisko to jest jedną z rzeczy wprawiających mnie w stan głębokiego zdumienia. Co trzeba było wziąć, żeby ten idiotyzm wymyślić? Ofiarą mody na bondage padają przede wszystkim róże.

Ze scen z kwiatami w literaturze i filmie podobają mi się najbardziej dwie. Jedna, wszystkim pewnie znana - to spotkanie Mistrza i Małgorzaty. Druga pochodzi z serialu "Allo, Allo" - gestapowiec Herr Flick przynosi Heldze wiązankę nędznych, wpółzwiędniętych zielsk z łąki, "polne kwiaty", wyciągając ten bukiet w jej stronę charakterystycznym sztywnym gestem, a nie posiadająca się z radości Helga wyrzuca wielki bukiet czerwonych róż otrzymany od generała Klinkerhofena, by zrobić miejsce dla tego żałosnego siana. Zza ekranu rozlega się typowy dla telewizyjnych komedii "śmiech z puszki", bo scena jest tak jak cały serial w zamierzeniu komediowa, a ja też się śmiałem, ale ciepło i nawet jesli scenarzysta nie zamierzał sparodiować sceny z "Mistrza i Małgorzaty", to wyrzucenie kwiatów (które Małgorzata też pewnie otrzymała od kogoś innego,0) nie mogło mi się z czym innym skojarzyć, a parodia wyszła świetna.
23:09 / 29.09.2002
link
komentarz (2)

A. pożyczył mi "Wykłady o literaturze" Nabokova. Niezależnie od trafności spostrzeżeń autora, największą przyjemność sprawia mi widzieć pełen pasji stosunek Nabokova do omawianego tematu. Doznaję rzadkiego rodzaju szczęścia i zadowolenia widząc kogoś wyrażającego tak silne zamiłowanie do piękna w literaturze.

Obserwuję jeden z popularnych kanałów IRC; po dokładnym przerobieniu tematu "iluzoryczność kontaktów internetowych" chcę jeszcze raz to sobie obejrzeć i chyba trafiłem w dobre miejsce.

N. zapytana, czego szuka na ircu, odpowiedziała "emocji". "Emocji psychologicznych". Na ircu łatwo tworzyć silnie emocjonalne sytuacje; dające takie samo natężenie emocji otworzenie się przed kimś, pokłócenie się lub inne działania w świecie rzeczywistym pociągają za sobą konsekwencje, które na ircu łatwo ominąć. To co, że emocje te są "iluzoryczne"; co to znaczy "iluzoryczne"? Oparte bardziej na fantazji niż na rzeczywistej sytuacji, ale dla odczuwającego nie czyni to przecież różnicy.

"Przychodzę po swoją dawkę dopaminy", powiedziała.

W dzisiejszym świecie mało jest możliwości powstawania napiętych i bogatych emocjonalnie sytuacji międzyludzkich. Konwencje i wszystkie te męczące zasady, których człowiek współczesny już nie musi cierpieć, dawały możliwość przeżywania wielkich emocji z powodu małych spraw, z powodu sztucznego piętrzenia trudności. Opowieści mojej nie żyjącej już prababci urodzonej w 1906 o ich inwencji w organizowaniu schadzek z pradziadkiem są dla mnie na to nawet mocniejszym dowodem niż treść fikcyjnych przecież romansów z opisywanych przez Nabokova dzieł literackich. I choć pozornie nie ma miejsca bardziej wolnego od konwencji niż irc, one się tam zaczynają samoistnie odtwarzać, w formach dobrze zapowiadających się ich sztywnością, co stwierdzam po opanowaniu kilku obowiązujących wzorców rozmów i przeprowadzeniu zaledwie jednej prywatnej konwersacji wykraczającej poza ten schemat.

W nocy przeżyłem starcie na kanale; poszło między innymi o zachowanie jednego z ircowników, który zdobywał serca kobiet w osobliwy sposób: witając je "pocałunkiem" złożonym z dwukropka i wielkiej ilości gwiazek, wypełniając nimi nawet dwie, trzy linijki tekstu. Zaskakujące było to, że sposób ten odznaczał się dużą skutecznością i powielanie tego nie wymagającego szczególnego wysiłku zachowania było odbierane jako okazanie ciepła, głęboko wzruszające co bardziej wygłodzone emocjonalnie ircowniczki. Dołączyłem się wówczas do frakcji zniesmaczonej, ale patrząc z pewnego dystansu, nie różni się to zasadniczo w swoim braku oryginalności od podarowania wielkiego kosza róż - tylko że kiedyś ktoś, kto rozdawałby kosze róż na prawo i lewo, musiałby ponieść nieporównanie większe koszty.
20:02 / 28.09.2002
link
komentarz (1)
Działa :,0)
Wypadłem z rytmu logowania przez te kilka dni i nie czuję chęci rozwodzenia się nad tym, co się działo, zwłaszcza, że nie działo się nic znaczącego - jedna rzecz mnie szczerze cieszy. Znalazłem dobrego partnera do gry w szachy; rozegramy ze sobą rozciągnięty w czasie hazardowy mecz złożony z dostatecznie dużej ilości partii, by wynik nie był przypadkowy. Od pewnego czasu brakowało mi dokładnie tego rodzaju wrażeń.
13:29 / 24.09.2002
link
komentarz (0)
Zbudzono mnie o dziewiątej rano telefonem mającym na celu żalenie się na nieodwzajemnione uczucie; dziewiąta rano to w moim planie dnia gorsza pora na takie rzeczy niż trzecia w nocy, ale niektórym trudno to zrozumieć.

Rozmowa trwała na tyle długo, że rezygnując z prób ponownego zaśnięcia powlokłem się do wanny, do której wlałem resztę "Erotycznego olejku do kąpieli ylang ylang". Jest to jeden z tych zakupów zrobionych z powodu rozbawienia treścią etykiety; na tej widniało, że produkt uzyskał pozytywną opinię seksuologa. Długo zastanawiałem się, co może mieć seksuolog do olejku do kąpieli. Acheront z właściwą sobie mądrością stwierdził, że zapewne zbadano, że po kąpieli w tym preparacie staje bez zmian. Musiano to przetestować na ludziach, ponieważ na butelce widnieje szkic zajączka lub króliczka z informacją, że na zwierzętach tego nie testowano. Trzeba być naprawdę złym człowiekiem, żeby w ogóle rozważać włożenie jakiegokolwiek zwierzaka do takich zapachów.

Użytym w nazwie zapachem jest ylang-ylang; podejrzewam, że ze względu na egzotyczne brzmienie tej nazwy, bo ledwo da się wyczuć coś odlegle przypominającego ylang-ylang. Dominuje zapach grejfrutowo-cytrusowy, do czego się producent przyznaje w liście składników. Cytrusy to zapachowe disco polo; lekko, łatwo i przyjemnie dają wrażenie odświeżenia i orzeźwienia; zapach prawdziwej cytryny jest miły, ale w większości kosmetyków i środków czystości występuje w zniekształconej, wulgarnie intensywnej i landrynkowej wersji. Na tym tle, "Olejek erotyczny" nie wypada wcale tak źle ze swoim grejgfrutem, w którym czuć coś gorzkiego.

Wracając od tego zastępczego tematu do prawdziwego powodu mojego złego humoru - problem cierpienia z powodu nieodwzajemnionej miłości jest dla mnie bzdurą. Miłość rodzi się na podstawie harmonizowania ze sobą temperamentów, zainteresowań, doświadczeń, pragnień i podobieństwo to, jeśli występuje, jest obustronne i powoduje naturalne ciążenie wzajemnie w swoją stronę. Sytuacja, w której taka emocja jest jednostronna świadczy o tym, że któraś ze stron widzi fałszywe wyobrażenie drugiej osoby lub własne fantazje na jej temat, a to nie jest dla mnie w najmniejszym stopniu wzruszające. O dziewiątej rano zaś jest to dla mnie jeszcze mniej wzruszające niż o innych porach dnia.
05:40 / 22.09.2002
link
komentarz (1)
Noc na ircu, miły rozmówca. Ze skłonnością do przesadzonych metafor.

> mam kapac swoje ego w na ekranie Twojego monitora?

Zaznaję lekkich odmiennych stanów świadomości z powodu przedłużenia aktywności o więcej, niż byłoby rozsądnie biorąc pod uwagę moje szczerze deklarowane kilka godzin temu zmęczenie. Jestem jutro, czyli dziś, umówiony o 10 rano i wolę o tym nie myśleć.

Bohater sławetnego wpisu zarzucił mi, że się poczuł jak bohater trzeciorzędnej mrocznej powieści. Zagroziłem, że może być gorzej:

"Jednakze, jesli mi go kazesz skasowac, to zastanowie sie ponownie nad napisaniem Krajski-like powiesci na konkurs powiesci katolickiej i zrobie tam mrocznego sataniste i wampira bazowanego bardzo wyraznie na kilku
Twoich cechach i uzywajac Twoich cytatow. Zapewniam Cie, ze to bedzie o wiele gorsze."

"szantaz. to sie nazywa." - odpisał. Oczywiście, że to był szantaż, więc szantażowałem dalej:

"...katolickosc powiesci wymagalaby widowiskowego i wzruszajacego nawrocenia sie tej postaci w ktoryms z rozdzialow koncowych :D. Koniecznie z placzem i padaniem na kolana przed xiedzem, wzglednie przed obrazem Matki Boskiej, na ktory padlby wtedy promyk swiatla zza okna jakby rozjasniajac ta zbolala twarz na chwile radoscia... Jezu, toz babcie radiomaryjne by sie poplakaly. Pomysl zaczyna mnie coraz bardziej pociagac. Co jestes sklonny dac/zrobic za odstapienie od jego realizacji?"
"Haslo do vincent.nlog.pl :> pasuje?" - napisał.

I w taki sposób nlog został na chwilę porwany, jednak negocjacje z terrorysta dzieki mojej znajomości psychologii odniosły pozytywny skutek:

"> Kurwa. Bez takich!

no dobra."

I tak nlog został uratowany.
01:40 / 22.09.2002
link
komentarz (1271)
Oto jak wygląda łażenie bez sensu po Sieci:

O tym, jak pewien facet spamował skrzynki abuse@ -
http://www.ojczyzna.pl/forum/read.php?f=3&i=3388&t=3388

http://www.opi8.com/ - w dziale "Vision" jest dużo ślicznych rzeczy.

Wpiszcie do Google'a "Go to hell" i zobaczcie, co się pojawi na pierwszym miejscu wśród wyników.
http://lcamtuf.coredump.cx/evilfinder/ef.shtml - tu można dowolną osobę sprowadzić do 666. Milutki skrypt.
http://movie-comics.com/clockwork.jpg - krótki komiks o "A Clockwork Orange".

Poza tym, znów się tłumaczę z tamtego wpisu, który wszyscy wzięli za wpis o E.K. Tym razem tłumaczę się przed osobą, o której była mowa. Zaiste, idzie łatwiej niż tłumaczenie się tym, którzy w bohaterze wpisu zobaczyli E.K.
23:02 / 21.09.2002
link
komentarz (0)
Czuję się przeciążony wielością spraw na mojej głowie. Wczoraj pozwoliłem sobie się upić - najpierw piliśmy w pracy, bo była okazja, a potem byłem umówiony w knajpie z K. Spotkanie wypadło bardzo sympatycznie; dowiedziałem się między innymi o tym, że Jagoda ze Sceny występuje teraz w owym lokalu w piątki w stroju jaskiniowca. Wieki mnie już tam nie było, ale za tydzień, gdy mi się grafik trochę rozluźni, idę to zobaczyć, a widok ten z pewnością wynagrodzi mi wszelkie obecne trudy.

I nic bardziej sensownego dziś nie jestem w stanie napisać.
02:19 / 20.09.2002
link
komentarz (0)
Znam od kilku dni M. M. ma chłopaka satanistę. Wszyscy o tym wiedzą, ponieważ z lubością używa tego słowa. "Byłam z satanistą...", "satanista to a to..." - nie wymieniła jeszcze ani razu jego imienia, a nawet mam wrażenie, że mówi o nim po części po to, by móc używać tego podniecającego słowa. Reszta grupy słucha jej z uwagą. Czy z dreszczykiem - trudno mi powiedzieć. I tak mam nie ze swojej woli znów show pokazujący, jakie fascynujące treści i skojarzenia zawiera w sobie to słowo. Notowania towarzyskie kogoś, kto zna satanistę, kto chodzi z satanistą - wzrastają. Musi być wyjątkowy, skoro "oswoił", musi być ryzykantem, skoro się nie boi. A podejrzewam, że facet jest niewinnym długowłosym metalem. Śmieszne bywa to życie.

Śmieszne; zadzwonił K. Na początku nie skojarzyłem, kto to taki, ale udawałem, że się orientuję. Przypomniałem sobie po kilku zdaniach: kilkunastodniowy intensywny romans sprzed półtora roku, zakończony jego zniknięciem. Nie cierpiałem po tym szczególnie, więc tym bardziej mnie zdziwiło, że nagle zadzwonił przeprosić i się tłumaczyć. Umówiliśmy się na jutro wieczorem do knajpy.

To była jedna z tych znajomości, które były ożywiane tylko przez niezwykłe okoliczności. Do Wrocławia zjechało się kilka osób z naszego dziwacznego towarzystwa. Wybraliśmy się do "Sceny" poobnosić się z akcesoriami. K., "wyrwany" stamtąd, nie bał się wsiąść do samochodu z mającymi zdecydowaną przewagę liczebną obcymi ludźmi zachowującymi się, jakby nie byli do końca normalni i wyglądajcymi, jakby byli zdolni zrobić komuś krzywdę. Zapytany o to, powiedział, że uspokoiły go oznaki inteligencji u nas. W domu impreza potoczyła się w łatwo przewidywalnym kierunku, a K. był po prostu pod wrażeniem. Przypadliśmy sobie do gustu - sielanka trwała, dopóki trwał zjazd i krótko potem. Bo gdy się pokaże drugiemu człowiekowi w całej krasie, w niecodziennej i odświętnej sytuacji, to potem trzeba z tego "zejść niżej", ku codzienności; niektórym jest głupio. U K. ta rzeczywistość nie wyglądała różowo w jej przyziemnych aspektach, a moja codzienna, mrukliwa i introwertyczna postać jest inna od tej imprezowej. Zaskoczyło mnie, że pamiętał tyle miesięcy i czuł się w dodatku winny, że odszedł bez słowa. Coś tam sobie mówiliśmy, ale to był taki czas, kiedy żadnych swoich wyznań nie traktowałem poważnie. Bardzo możliwe, że jemu się spodobał wtedy Satanista, a mi Artysta Kabaretowy. Rzecz się rozegrała między rolami, a nie ludźmi. W moim życiu wiele było scen, które rozgrywały się tylko między rolami, a moja rola była często tą nie schodzącą teraz z ust M.

M. jest niesamowita. Ubiera się na różowo i fioletowo, w kolory lalki Barbie; na każdym palcu ma pierścionek, a poza tym nosi ciężkie bransolety i wisiorki. Włosy ufarbowane na blond, makijaż z brokatem nawet w biały dzień... Barbie, Barbie z lekkim odchyłem punk. A osobowość pasująca do wyglądu. Przecież tak nie lubię plastikowych lalek, więc dlaczego lubię się na nią patrzeć? Weszła w pewien szablon, ale jest w nim tak spójna, tak wszystko do siebie pasuje, że wydaje się być osobą z filmu lub z komiksu i to jest na swój sposób interesujące.

03:46 / 19.09.2002
link
komentarz (1)
Ciężki dzień dzisiaj. Jesteśmy wykończeni, bo każdy się dziś nachodził, napracował i zestresował, a teraz jeszcze siedzimy, musząc wykonać coś na szóstą rano. Moja sesja na ircu, vincen`, ma w awayu napisane życzeniowe słowo "::śpię::". Śpię w przenośni, mam zawroty głowy ze zmęczenia.

Takie dni mnie łatwo wyprowadzają z równowagi. Krzyczę wtedy na Acheronta za byle co. Gdyby też krzyczał, szybko narosłaby kłótnia, ale on po prostu prosi bardzo spokojnie i czule "nie krzycz"; i mi się robi głupio. Ma do mnie niesamowitą cierpliwość. A ja mam trudny charakter. Gdy się dobrze bawię, jestem dobrym kompanem, ale przemęczenie, konieczność zbyt długiego bezruchu podczas choroby lub tym podobne sytuacje odbiegające trochę od normy wydobywają ze mnie ten choleryczny temperament, który jest chyba przekazywany u nas w rodzinie genetycznie (patrząc po starszych pokoleniach,0). Wtedy wystarczy drobiazg, żeby doprowadzić mnie do tłuczenia przedmiotów, które się tłuką (jeden z lepszych sposobów na doznanie katharsis,0).

Ale on sobie ze mną radzi. I to jest też jedna z rzeczy, które pewnie jeszcze długo będą mnie wprawiać w zdumienie.
14:15 / 18.09.2002
link
komentarz (0)
Nie mam czasu usiąść na dłużej, czyli na te potrzebne mi kilka godzin, przy sieci. Acheront też nie ma, jest w rozjazdach. Wszystkie zaległe sprawy - i te bieżące do załatwienia - zwaliły się nagle na nas.

Z rozmowy o kryteriach oceny ludzi: ja powiedziałem, że dla mnie ważnym kryterium jest pewien minimalny kontakt z rzeczywistością. Spotkałem się od rozmówcy z zarzutem, że moje kryteria są pod tym względem tak łagodne, że wystarczy, by ten poziom był nie niższy niż żaby. Zaprzeczyłem; żaba ma niesamowicie wysoki kontakt z rzeczywistością, w każdym razie żywa żaba. Podobnie jak każde zwierzę umiejące przeżyć w naturalnym środowisku.

02:29 / 17.09.2002
link
komentarz (0)
Poprzedni wpis doprowadził do pomyłek; przed chwilą na ircu dwie różne osoby wyraziły emocjonalne opinie kierowane fałszywym przypuszczeniem na temat tego, kogo dotyczył. Nie dotyczył E.K. i w jakichkolwiek wpisach nie ma sensu się tego dopatrywać. Nie odnawia się kontaktów z tymi, którzy grozili śmiercią czyjejś rodzinie, nawet jeśli miało to charakter... po części rytualny i chodziło zasadniczo o fetyszystycznie potraktowaną wątrobę.

Ryzyko pisania w logu...

Wracam trochę do życia towarzyskiego na ircu; chyba się trochę zadomowię na #buddyzm; śmiesznie tam bywa. Na #nlog się zwykle nic nie dzieje. Dotarły do mnie wieści o porażce kolejnych dwóch związków spośród gotycko-magicznego towarzystwa. Jeden z nich poskutkował dzieckiem i rozpadł się po próbie wspólnego mieszkania, drugi był związkiem internetowym, opartym na całkowitej idealizacji drugiej osoby, rzadko spotykanej w realu i próbach dość grafomańskiego wzruszania publiczności bloga z ich "archiwum uczuć". Jedni i drudzy starsi ode mnie; zaczynam się czuć dziwnie ze swoją stabilizacją i z czekającym mnie wkrótce przypieczętowaniem jej.
To niesamowite doświadczenie - ktoś przez tyle czasu znoszący codzienne wspólne życie ze mną, patrzący się na mnie rozkochanym wzrokiem również wtedy, gdy jestem nieestetycznie zakichany i zakaszlany w chorobie lub z jakichś powodów zły na cały świat; nie zniechęcający się tym, że czasem zupełnie przestaję być kontaktowy, zagłębiając się w korespondencjach, lekturach lub innych stanach cechujących się awersją do konieczności interakcji z kimś na żywo. Wychowujący mnie, czasem przy użyciu surowych sankcji, a jednocześnie obdarzający mnie takimi ilościami ciepła, że dopiero ostatnio zaczynam się uczyć to wszystko przetwarzać, wciąż żyjąc w stanie pewnego zdziwienia, że to się mogło przydarzyć komuś tak źle traktującemu dotychczas miłość. Nie tęskniłem za nią, kilka razy ja podeptałem, planowałem przeżyć resztę życia bez niej, nie z powodu spektakularnych zawodów w przeszłości, ale uznania, że poprzez swój typ osobowości nie nadaję się do tego i nie bawi mnie to, zwłaszcza konieczność wielu kompromisów z inną osobą. Acheront traktował to tak samo. Sądziliśmy, że w końcu z powodów praktycznych wylądujemy w trwalszym związku z kimś, z kim będzie dobrze w łóżku i kto będzie na tyle inteligentny, żeby dało się z nim porozmawiać, a poza tym będzie dobrym wspólnikiem w podejmowanych działaniach. Kiedy teraz widzę te stare plany na życie, jestem zgorszony sobą.

Kiedy pojawia się coś, z czego się już w pełni zrezygnowało, nie jest to zapełnienie pustki wytworzonej przez niezaspokojone pragnienie, tylko prezent; coś, co się wydaje na przyjemność, nie na spłatę długów.
19:35 / 16.09.2002
link
komentarz (2)
Dziwna jest logika ludzkich uprzedzeń.

Powiedział, że się nie zjawi na imprezie, ponieważ wśród zaproszonych znajdą się cztery osoby (czy też cztery do ośmiu, wliczając ewentualne osoby towarzyszące,0) ze środowiska przezeń nie akceptowanego. Na około sześćdziesięciu zaproszonych gości.
Zdziwiłem się; przecież naraził się kiedyś dobrowolnie na kontakt z nimi, czyli z nami. Wiele go kosztowało ukrycie wstrętu i pogardy, stwierdził. Poczułem zdumienie; ukrywał to dobrze. A teraz, porównywał całą rzecz z nurzaniem się w gównie, co robią ponoć za sutą opłata ochotnicy w jakimś zagranicznym telewizyjnym show.

Za bardzo zdziwiony, żeby się zdenerwować, argumentowałem, że nie musi się bratać akurat z tą czwórką, ale był nieprzejednany. Próbowałem wydobyć z niego, co sprawia wobec tego, że przy tak dużej niechęci toleruje w swojej obecności mnie, a nawet daje mi wrażenie bycia osobą mile widzianą - bezskutecznie. Nie dowiedziałem się, co może przezwyciężyć uprzedzenie o takiej sile. Jest bezlitosny w ocenach ludzi i sztuki, a także w ocenach tego, jak inni ludzie oceniaja sztukę. Nie lubi satanistów, ale doskonale spełnia te faktyczne kryteria bycia takowym, wymieniane z lubością przez tych, którzy ich zwykle nie spełniają.

Czuję się zaintrygowany, jak dawno się nie czułem. W połączeniu z pożądaniem erotycznym, które czuję, czyni to całkiem smaczną mieszankę odczuć, jakiej dawno nie miałem okazji doznawać. Chcę się tym nacieszyć, właśnie w takiej doprowadzającej mnie do poczucia pewnej bezradności formie. Acheront zaleca łóżko. Na wylądowanie w nim w trójkę chyba nie ma na razie co liczyć; szkoda.

Limbonic Art, "Sources to Agonies" - stało się to moim ulubionym utworem tego zespołu. Kiedyś, gdy znałem tylko płytę "In abhorrence dementia", był nim jej tytułowy utwór.

23:10 / 13.09.2002
link
komentarz (1)
Chorujemy sobie. Acheront prowadzi badania socjologiczne i językoznawcze na czatach, a w przerwach dokonuje rozmów handlowych, podczas których wychodzę z pomieszczenia nie mogąc znieść nadmiaru terminologii fachowej. Mnie goni do łóżka i nie pozwala przesiadywać przy komputerze; słucham więc Radia Maryja, jedynej rozrywki dostępnej w takiej sytuacji. Ciężar na zatokach jako jeden ze swoich skutków powoduje niechęć do nawet tak niewielkiego wysiłku umysłowego, jakim są wpisy do nloga, a więc - przerwa.
03:36 / 10.09.2002
link
komentarz (0)
Ściągnąłem "The Wall" Floydów. Dawno tego nie słuchałem. Lubię; teksty są miejscami prymitywnie psychoanalityczne i nie pokazują nic ponad prawie cały możliwy zakres treściowy "bad tripa", ale dobra muzyka to nadrabia. Z największym ładunkiem emocjonalnym jest w moim odczuciu śpiewany "The Trial" - używałem tego kiedyś czasami do rozładowania emocjonalnego, strojąc przy tej muzyce wykrzywione miny do lustra i wczuwając się w postacie dramatu - uczynione z odpowiednim zaangażowaniem, oczyszczało to z własnych emocji zbieżnych w jakiś sposób z tymi w utworze. Moje uczucia przylepiały się do piosenki i zostawały w niej; "The Trial" był jednym z najlepiej nadających się do takich praktyk kawałków. "One of my turns" jest na drugim miejscu.

Pierwszy raz słuchałem tego na początku liceum, gdy nie znałem jeszcze na tyle dobrze angielskiego, żeby zrozumieć słowa - ani nie miałem dostępu do tekstu; wyobraźnia dorabiała własne fabuły do muzyki, pisałem jakieś teksty do tej muzyki, mogące być w moim wyobrażeniu jej treścią.

Filmu nie lubię. Obrazy do piosenek, które narzuca, nie zawsze są zgodne z moimi odczuciami, a że najpierw zetknąłem się z samą muzyką, przywiązałem się do własnych interpretacji wizualnych. Warstwa wizualna filmu jest miejscami zbyt ideologiczna jak na mój gust.
23:49 / 09.09.2002
link
komentarz (0)
Będzie publicystyka na stary temat. Ktoś z sympatyków satan.pl poprosił o opinię w kwestii linka do katolik.pl na owej witrynie. Uważam, że strony satanistyczne powinny obfitować w linki do stron o tematyce chrześcijańskiej.
Dlaczego? Otóż najbardziej zaciekły satanista o nastawieniu antychrześcijańskim lub antyklerykalnym nie jest w stanie spłodzić tekstu równie zniechęcającego do chrześcijaństwa, jak zawartość wielu promujących je witryn. "NIE" w swojej rubryce "Oto słowo czarne", poświęconej co absurdalniejszym wypisom z prasy katolickiej i Radia Maryja odkryło niedawno chrześcijańskie serwisy internetowe takie jak jezus.pl i mateusz.pl jako kopalnię cytatów znacznie lepszych niż te, które można znaleźć w prasie. Dobry wybór katolickich, protestanckich i "wolnochrześcijańskich", a także narodowo-ojczyźnianych linków może prowadzić do doskonałego utrwalenia słusznych z punktu widzenia autorów satan.pl poglądów. Podaję kilka propozycji:

katolik.pl - jest tam bardzo śmieszne forum dyskusji i polemik z uroczą moderatorką popełniającą antysemickie wypowiedzi i chwalącą się swoim szlacheckim pochodzeniem. Odpowiedzi na pytania też zabawne są.
ojczyzna.pl - bez komentarza. Polecam forum i strony na liście "Nasi przyjaciele". www.polonica.net to całkowity odjazd. Strona jest objętościowa, ale warto poczekać.

wandea.org.pl i - hit! - christianitas.pl; tradycjonaliści. "Czy sposób przyjmowania Komunii św. i postawa ciała przy jej przyjmowaniu to sprawy nieistotne i obojętne dla postawy duchowej?" "Czy potrzeba nowej reformy - reformy reformy - by liturgia odzyskała blask świętości?" - to niektóre poruszane tam tematy.
Jest jeszcze http://www.mchr.jezus.pl/ z demoniczną fotką właścicieli na pierwszej stronie. www.bezscian.jezus.pl - fajne świadectwa. www.celestiallight.pl - chrześcijański black metal! - klikając na "losowy odnośnik" na stronie jezus.pl można też zawędrować w inne ciekawe miejsca. Linki z wymienionych stron pozwolą na znacznie obszerniejszy tour, po którym u przeciętnego czytelnika satan.pl pogłębi się chęć pozostania po Ciemnej Stronie Mocy. Świetne było satanizm.chrześcijanin.pl, ale po gruntownej krytyce i obśmianiu poziomu materiałów na forum.chn.pl (dyskusja została nawiasem mówiąc usunięta,0) stronę zdjęto.

Jeśli chcemy uzyskać dobry efekt propagandowy, polecam przyjaciołom z satan.pl nie zamieszczanie linków do chrześcijańskich stron o wysokim poziomie, nie nawiedzonych i pokazujących, że chrześcijaństwo w różnych swoich odmianach ma coś do zaoferowania. Świetny jest serwis apologetyka.katolik.pl; serwisu Opoka nie trzeba reklamować, literatura.hg.pl pozwala wejrzeć w spór katolicko-protestancki, na pporthodoxia.com.pl można się natknąć na piękne kazania i nauczyć się co nieco o mało znanym przez większość z nas prawosławiu. A wracając do katolicyzmu, dość przekonujący są także salwatorianie na salwatorianie.pl oraz dominikanie w swoim misięczniku "Droga", którego adresu internetowego w tej chwili nie pomnę.

Pomijając jednak te nieliczne dobrze utrzymane strony, chrześcijański internet obfituje w witryny, po których można oprowadzić gościa udowadniając mu, że chrześcijaństwo jest naiwne, fanatyczne, oderwane od życia i śmieszne. Internet obfituje także w witryny satanistyczne, na podstawie których można przeciętnego człowieka przekonać co do podobnej tezy odnośnie satanizmu. Pokazanie czegoś daje o wiele lepszy efekt przekonujący niż opowiedzenie o tym; byłoby dla mnie zrozumiałą i rozsądną polityką portalu satanistycznego, gdyby umieścił na dobrze widocznym miejscu starannie i złośliwie wybrane chrześcijańskie linki w znacznie większej ilości, niż obecnie.
00:08 / 08.09.2002
link
komentarz (0)

"Wiemy, że ludzki umysł - będąc niezwykłym organem - jest bardzo nieefektywny jako narzędzie myślenia. Henry Bergson twierdził, że jedną z głównych funkcji mózgu i układu nerwowego jest raczej eliminowanie świadomości i aktywności, niż jej tworzenie.

W "The Doors of Perception" Aldous Huxley cytuje komentarz prof. C.D. Broad'a, który mówi, że każdy człowiek jest zdolny pamiętać wszystko, co kiedykolwiek mu się wydarzyło. Jest zdolny odbierać wszystko, co go otacza. Jednak wszystkie te informacje wlane do umysłu naraz przytłoczyłyby nas. Zadaniem mózgu i układu nerwowego jest ochrona nas przed przytłoczeniem i pomieszaniem spowodowanym ilością informacji docierających do naszych zmysłów. [...] Wszystko, co wprawiłoby nas w pomieszanie, jest eliminowane i pozostaje tylko staranny wybór użytecznych rzeczy.

Huxley wyjaśnia, że nasz umysł ma zdolności percepcyjne i koncentracji, których nawet nie jesteśmy w stanie zacząć sobie wyobrażać, ale naszym celem jest przeżycie za wszelką cenę. Aby to było możliwe, zdolności naszego umysłu są filtrowane przez redukujący je mózg.

Niektórzy naukowcy badają ten efekt. [...] Mózg produkuje stałe zakłócenia redukujące percepcję i aktywność mentalną. Zakłócenia te można zobaczyć; gdy zamkniesz oczy, ujrzysz wszelkie rodzaje losowych obrazów przelatujących przez twój umysł z prędkością błyskawicy. Nie da się skoncentrować na którymś z nich na dłużej, każdy jest szybko zakrywany przez wiele nowych.

To zakłócenie można dostrzec nawet mając otwarte oczy. Większość z nas ignoruje te obrazy, jako że są niewyraźne w porównaniu do postrzegania wzrokowego. Mimo to, wciąż redukują postrzeganie świata wokół człowieka - i jego samego w jego własnych oczach.

Wiele z tego, co wiemy o tych zakłóceniach pochodzi z badań nad narkotykami eliminującymi je. Wedle wielu autorytetów, do tego właśnie da się sprowadzić działanie wielu halucynogenów..."

Zaskakujące rzeczy można znaleźć na stronach promujących ortodoksyjny judaizm. Więcej powyższego znajduje się na http://aish.edu w dziale Kabbalah 101. Odtrutka na złotobrzaskowe interpretacje.

16:08 / 06.09.2002
link
komentarz (0)
Niemiła noc po zatruciu się prawdopodobnie kefirem; zwolniłem się z pracy na dziś. W Grecji zabroniono gier komputerowych - środowiska szczególnie zainteresowane wrą, do niebranżowych mediów ta świeża sprawa się jeszcze nie przebiła. Nie wierzyłem, dopóki nie zobaczyłem tej wiadomości na jednym renomowanym serwisie zagranicznym - sądziłem, że ktoś wypuścił plotkę, podobnie jak w przypadku bonzai cats.

W weekend jest wystawa kotów rasowych w NOT. Acheront nie chce się ze mną wybrać; twierdzi, że to dręczenie zwierząt. Ja sądzę, że wśród wielu sposobów dręczenia zwierząt, ten nie jest najgorszy. Też byłem przez moich rodziców "dręczony" za młodu, jeśli chodzi o wymuszanie na mnie określonego wyglądu i ubioru oraz prezentowanie się gościom i ten rodzaj mąk, choć powodujący pewien dyskomfort, nie miał tego tragicznego wymiaru, jaki Acheront próbuje nadać losowi kotów wystawowych.

W pracy poznaję magię ludową. Wczoraj zapoznałem się z rewelacyjnym, wedle mówiącej to, sposobem na ochrzczenie samochodu. Szampanem należy oblać wszystkie cztery koła, a resztę wypić wspólnie z gwinta. Samochody tak ochrzczone, jak na to wskazuje jej doświadczenie, nie psują się, wypadków nie mają i dobrze się nimi jeździ. Jestem ciekaw, ile jeszcze takich nieznanych mi rytuałów funkcjonuje w naszym współczesnym, stechnologizowanym świecie - i czy ktoś napisze kiedyś na ich temat "Złotą gałąź II", która może być bardziej intrygująca od oryginału.
15:36 / 03.09.2002
link
komentarz (1)
Odważę się na HTML, dla czytelności urywków korespondencji z A. Ja to kolor zielony, a on - niebieski.

"Joyce postuluje scisly zwiazek
miedzy teatrem a zyciem: zadaniem teatru jest pokazywanie rzeczywistego zycia, zycia, ktore "powinnismy zaakceptowac takim, jakim jawi sie ono przed naszymi oczyma, mezczyzn i kobiet, tak, jak ich wizimy w rzeczywistym swiecie, nie tak, jak moglibysmy ich zobaczyc w swiecie basniowym"; jednakze w tym przedstawieniu bez zastrzezen teatr powinien ukazywac, za posrednictwem akcji, wielkie prawa - glebokie, nagie i surowe - kierujace dziejami ludzkosci. W ten sposob sztuka stawia sobie prawde za cel najwyzszy; nie chodzi tu o prawde dydaktyczna, Joyce
postuluje bowiem absolutna neutralnosc moralna przedstawienia artystycznego, ale o prawde czysta i prosta, o rzeczywistosc. A co z pieknem? Poszukiwanie piekna dla niego samego jest czyms duchowo anemicznym i zwierzeco brutalnm: zatrzymuje na powierzchni, a tym samym wydaje sie efektem slabosci sztuki. Wielka sztuka stara sie jedynie dazyc do prawdy". Jest to fragment opracowania Umberto Eco "Poetyki Joyce'a", ktore wlasnie czytam - jest to mniej wiecej zbiezne z moim pogladem [...]


Nie wiem czy dogadamy sie. Mamy problem juz z samym slowem 'prawda'. Nie akceptuje slowo
"prawda" jako cos wznioslego, glebokiego i niepojetego.
Jesli ktos czuje pozytywne wibracje na sam dzwiek slowa 'prawda' to moze nazywac wszystko, co mu przypada do gustu jako "prawdziwe". Niestety, nie ma w tym zbyt wiele sensu.
Opowiesci Joyce'a "daza do prawdy" nie bardziej, niz
kawa, ktora przed chwila wypilem. Kawa mi smakowala. Ale czy dazyla do prawdy?


Czy Ty aby nie jestes zakamuflowanym buddysta? :D Za taki tekst, sanga by Cie ozlocila i postawila na oltarzyku.

-czym jest prawda (prosze tylko nie pisac, ze jest "prosta i czysta" - to belkot,0),

-dlaczego sztuka powinna do niej dazyc

-dlaczego Picasso w opinii powszechnej dazy do prawdy lepiej niz kamera cyfrowa, ewentualnie, dlaczego artukuly Polityki sa mniej prawdziwe, niz "Przemiana" Kafki.

Mozesz mi te 3 kwestie wyjasnic?


3,0) pytanie zawiera jeden z tych chwytow zmuszajacych do tlumaczenia slowo po slowie rzeczy, ktore rozmowca doskonale wie. "Rzeczywisty stan rzeczy" nie ogranicza sie do oddania fizycznego wygladu albo streszczenia faktow. Moze to byc tez pewien osad; upraszczajac przeslanie "Guerniki" Picassa, chodzi o to, ze "Wojna jest straszna" czy tez "Taki byl moj subiektywny nastroj po zobaczeniu zniszczonej G." i to jest ta "prawda", o ktora w tym wypadku chodzi - nie sfotografowanie wygladu przedmiotow.

I z tej okazji, mam nastrój do włączenia komentarzy, co za chwilę zrobię.
03:05 / 01.09.2002
link
komentarz (0)

Dowiedziałem się o dramacie, jaki rozegrał się w kręgach okołobuddyjskich. Człowiek, który nie należał wprawdzie do sangi, ale pojawiał się na jej spotkaniach, zabił dziewczynę. Medytował od wielu lat, ale nie chciał mieć nauczyciela i upierał się przy samotnej ścieżce, odwiedzając sangę, katolicko-wschodnie medytacje u ojca Berezy i pewnie także inne spotkania o podobnym charakterze. Zabójstwo miało motyw... buddyjski; poczuł się powołany do wykonania karmicznej kary na młodej dziewczynie. Zabił ją siekierą, przykrył ciało i obłożył je buddyjskimi relikwiami, a potem się przyznał i oddał w ręce policji - po kilku dniach, podczas których był poszukiwany. Podejrzewano, że jego miejscem schronienia mógł być klasztor Berezy i wpadła tam brygada antyterrorystyczna, co było przyczyną strącenia o. Berezy ze stanowiska przeora.

J. mówiła, że medytującym często się zdarzają zaburzenia psychiczne, choć większość nie kończy się tak tragicznie. Dostatecznie wiele medytacji u każdego budzi moce. Podrzucając piłkę sprawiamy, że leci ona do góry i choć jest to coś wyjątkowego tam, gdzie wszystko spada w dół i może zostać uznane za co szczególnie wyjątkowego tam, gdzie mało ludzi ukierunkowuje swoją siłę na podrzucenie czegoś do góry, nie jest to podstawą do wnioskowania o nadzwyczajności wykorzystującej dane prawo natury jednostki. Tymczasem ludzie zaczynający doznawać na sobie różnych fenomenów, a nie mający zintegrowanej osobowości, często zaczynają uważać siebie za w jakiś sposób boskich, wybranych, mających misje do spełnienia, nie podlegających niektórym prawom. Nauczyciel "wyzerowuje". Nie pozwala na pobudzanie w sobie odczuć wyjątkowości i wybraństwa, sprowadza do parteru, niektórym dumnym jednostkom może się nawet wydawać, że przeszkadza im w rozwoju z zazdrości o to, by nie zostać prześcigniętym - często występujące złudzenie. Tak mówiła J., ja się w sumie zgadzam - choć sądzę, że przy braku jednostkowego nauczyciela, tę akurat rolę może doskonale pełnić grupa ludzi nie ceniąca szczególnie uduchowienia. Brak nauczyciela nie musi prowadzić do zwariowania, o ile człowiek nie izoluje się fizycznie lub mentalnie i emocjonalnie od tych, którzy potrafią równie skutecznie wyzerować. Ja okres niebezpiecznego haju spowodowanego odkrywaniem swoich zdolności miałem trzy, dwa lata temu i wygasał on jeszcze do niedawna, teraz zaczynam się ze śmiechem patrzeć na niektóre powodowane przez to zachowania. Ze śmiechem, ale nie ze wstydem - był to normalny etap i patrząc się na takie przykłady jak przytoczony mogę czuć się zadowolony, że nie doszło do tak radykalnych form destruktywności.

Zaczyna się atak komarów. Dla nas, chodzących w te ciepłe dni po mieszkaniu zwykle nago oznacza to ciężkie czasy. Pająki, jak się zdaje, komarów nie łapią. Pająki są w tym mieszkaniu pod ochroną, jest ich kilka i nie niszczymy ich pajęczyn, o ile nie są w nieodpowiednich z naszego punktu widzenia miejscach. Regularne niszczenie pajęczyn utkanych nie tam, gdzie trzeba odniosło skutek dydaktyczny i nasze pająki przestrzegają już zasad współżycia społecznego pod tym względem. Kłopot sprawiają tylko dwa z nich mieszkające w łazience. Lubią wchodzić do wanny, czy też spadać do niej - wdrapanie się po śliskiej ścianie jest dla nich problemem. Wyjęcie pająka z wanny stało się regularną częścią rytuału kąpielowego.
00:18 / 31.08.2002
link
komentarz (0)
To był dobry dzień. Niespodziewany sukces w pracy, popołudnie spędzone na wydawaniu pieniędzy na ważny strój na ważne wydarzenie, posiłek i piwo z rozmówcą z takich, którzy przy stoliku w Spiżu proponują nagle zaczerpnięcie oddechu z wyobrażeniem, że ledwo się narodziłem i że wciągam swój pierwszy oddech... Ta rozmowa zostawiła po sobie wiele myśli, ale sen i noc muszą je przeselekcjonować. W domu Acheront czekał na mnie z różą, wykąpałem się w pianie przy dźwiękach Current 93 i... teraz czekam, aż skończy oglądać jeden z odcinków Star Treka, ale mam jeszcze dziś nadzieję na dobry seks.

Właśnie mi każe wyciąć kawałek o Star Treku i nie robić z siebie wariata. Nie robię. Doskonale rozumiem potrzebę obejrzenia do końca odcinka i sam miewam podobne reakcje, jeśli chodzi o dokończenie czytania poczty ze szczególnie interesujących mnie list dyskusyjnych, wymienienie których nie postawiłoby mnie w lepszym świetle niż Star Trek, obserwuję bowiem listy dominikańskie, szlacheckie, feministyczne, a nawet bibliotekarzy polskich.

Na życzenie Acheronta: Wpis powyższy został dokonany pod pewnym wpływem alkoholu (jedno duże i trzy małe piwa,0) i należy wziąć to pod uwag przy wyciąganiu zeń jakichkolwiek dalekosiężnych wniosków.
22:32 / 29.08.2002
link
komentarz (0)
Gości mamy, tym razem znajomych Acheronta. Ona - zbyt milcząca, żeby coś o niej powiedzieć, on - anarchista świeżo upojony przeżyciami z Przystanku Woodstock. Jego opowieść jest opowieścią o ciągłym "upierdoleniu" tanim winem. Opowiada o tym z dumą, jak wojownik, który przeżył walkę.

Acheront prostuje: on nie jest jego znajomym. Jest osobą towarzyszącą dla młodej pani w pociągu, brat.

Różnice między tłumaczeniem pierwszych wersetów Księgi Rodzaju w Tysiąclatce i angielskiej Biblii Króla Jakuba: w Tysiąclatce 1,1 brzmi "Na początku Bóg stworzył niebo i ziemię", KJ - "... heaven and earth". Polska wersja przywodzi na myśl podział między fizycznym niebem a ziemią, angielski rozgranicza fizyczne niebo - "sky" i "niebiosa" w sensie religijnym, "heaven". To stawia werset w innym świetle, oddzielenie świata materialnego i duchowego. To był dzień pierwszy, a sklepienie, które nazwał niebem, Bóg stwarza drugiego dnia i chyba nie robi drugi raz tego samego.
Jest to kwestia różnic między polskim a angielskim, ale już drugi werset przynosi poważniejszą różnicę. "Ziemia zaś była bezładem" i "The earth was without form" - ziemia była bez formy. "Bez formy" to "bezład"?

"... ciemność była nad powierzchnią bezmiaru wód" - "and darkness was upon the face of the deep". "The deep", głębia, tehhome, ma wprawdzie ocean jako jedno ze swoich znaczeń, ale przegląd miejsc, w których występuje to samo słowo w oryginale pokazuje, że przetłumaczenie go jako "wody" jest znacznym nomen omen spłyceniem, bo ma znacznie ciekawsze i sensowniejsze w kontekcie Rdz 1,2 znaczenia metaforyczne. Lub: mroczne.

Tysiąclatka wydaje się być przetłumaczona tak, żeby uniemożliwić jakiekolwiek kabalistyczne skojarzenia, a nawet pozbawione ezoteryki refleksje wynikające z wieloznaczności wyrazów. Tłumaczenie to sprowadza, tam gdzie można, wszystko do najprostszych i dosłownych znaczeń. I za to nie lubię Kościoła Katolickiego o wiele bardziej niż za mieszanie się w politykę, nieżyciowość i obłudę.
23:51 / 28.08.2002
link
komentarz (0)
Dwudniowa awaria nloga pozbawiła czytelników dość komicznego show; wczoraj i przedwczoraj silnie przeżywałem to, że moja praca zawiera elementy nieetyczne, z którymi źle się czuję - tym gorzej, że nie jest to jakiś dziwny i półlegalny interes, tylko główny nurt gospodarki. Wiedziałem, że się kłamie, że się pracuje jednocześnie dla konkurencyjnych firm, że manipuluje się słownym i graficznym przedstawianiem danych i że w doradztwie i sprzedaży to chleb powszedni, nawet w renomowanych firmach - wydawało mi się, że mnie to nie ruszy, ale po zakosztowaniu tego na własnej skórze popadłem w głębokie przygnębienie i zastanowienia nad Sensem. We wpisie nie umieszczonym z powodu awarii pisałem:
"Jestem doświadczonym kłamcą. Na Sieci udawałem różne postacie, różne poglądy, patrząc, na ile uda mi się do nich przekonać lub jaką reakcję wywołam. Czasem teatr przenosił się również w real. Wszystko to jednak były kłamstwa wybrane przeze mnie, które mogłem w dowolnej chwili porzucić - i były bezinteresowne i powodowane ciekawością świata, co mnie w moich oczach rozgrzeszało. Kłamstwo w pracy jest narzucone, a nie z wyboru i nie jest sztuką dla sztuki, tylko manipulacją nastawioną na zysk. Oczywiście nie jest to bezczelne zaprzeczanie sprawdzalnym, liczbowym faktom; jest to robienie kolorowych obrazków i wykresów, na których wszystko wygląda lepiej, zatajanie niedogodności i nakręcanie entuzjazmu. Wydawałoby się, że ktoś taki jak ja powinien czuć się jak ryba w wodzie tam, gdzie działalność polega na wkręceniu się w pewną grę dającą możliwości robienia absurdalnego show - i rzeczywiście to umiem, ale nie daje mi to satysfakcji, a wręcz przeciwnie."

Acheront i matka doprowadzili mnie do pionu i dali mi dobre nauki relatywistyczne, tak że złe samopoczucie zostało przynajmniej tymczasowo zaleczone. Nie obyło się bez słusznego wyśmiania mojego pokręconego systemu wartości, który w jednych dziedzinach pozwala na zaawansowaną wredotę bez wyrzutów sumienia, a w innych czyni to sumienie wydelikaconym.

Po domowym festiwalu Star Treka, trwa festiwal South Parku. "Red Hot Catholic Love", odcinek 608 z szóstej serii jest druzgocący dla papieża i katolicyzmu. Nie mam Canal+, South Parki ściągam przez Sieć i zastanawiam się, czy ten odcinek odważą się pokazać w Polsce. Wobec sposobu, w jaki tam pokazali papieża, gorszący prawicowców słynny felieton Urbana jest przykładem łagodności i uprzejmości. Idę oglądać 306 o obiecującym tytule "Sexual Harassment Panda". A przy okazji polecam www.sharereactor.com - źródło tych i innych filmów w ilości zaspokajającej nienażartych.
02:12 / 25.08.2002
link
komentarz (1)

Szef jest seksowny i dominujący. Wyraża to z wdziękiem, gdy na przykład grozi, że nas zbije. M. powiedziała, że nie jest w tej robocie dla pieniędzy, bo ma bogatego faceta i mogłaby nie pracować - ale jest tu dla szefa i dla przyjemności, jaką jej sprawia jego zadowolenie z jej wydajności.

Ja czuję to samo. Chcę służyć. To dziwne, że żaden z podręczników motywowania pracowników dla menedżerów nie wspomina o motywującym wpływie sex appealu zwierzchnika na podwładnych. Oczywiście z nikim z pracy nie zamierzam się przespać; to rozsądna zasada, by tego nie robić, ale platoniczne sytuacje są przyjemne o tyle, że dają pole do popisu dla wyobraźni i pozwalają się smakować długo. Konsumpcja sprowadza wyobrażenia na ziemię i choć ma to mnóstwo zalet, niszczy też pewne doznania psychiczne.

Platoniczna miłość obchodzi mnie mniej niż coś, co można nazwać platonicznym pożądaniem. Polega to na pożądaniu kogoś bez zamiaru realizacji tego w rzeczywistym akcie seksualnym, nie z powodu okoliczności, które czynią to niemożliwym lub niekorzystnym, ale z wolnego wyboru powodowanego tym, że woli się przeżywać stan pożądania i rozwijania fantazji niż doprowadzić do cielesnego połączenia. Druga osoba staje się w pewnym wymiarze lalką, którą się bawimy w wyobraźni - mogłaby też odebrać to jako komplement, ale zwykle się nie dowiaduje o byciu obiektem takiej gry wyobraźni. W moich fantazjach niezbędnym elementem dla rozkoszowania się wzmaganiem w sobie sztucznego i masochistycznego pożądania jest to, by było ono nieodwzajemnione lub by przynajmniej na takie wyglądało.

Zwykle, obok normalnych, nie stroniących od seksu związków miałem taki obiekt wewnętrznej bezinteresownej adoracji; ze względu na nie traktowanie poważnie ani możliwości bycia z tą osobą, ani możliwości pójścia z nią do łóżka, nie było to nawet wykroczeniem przeciwko tradycyjnie pojmowanej wierności. Generowana w ten sposób frustracja daje wielkie ilości energii, bo musi zostać przekształcona na inny rodzaj działania. Zastanawiam się nad życiem seksualnym autorów podręczników o motywacji, którzy i tego nie zauważają.

Acheront ściągnął sobie kilkadziesiąt odcinków Star Treka i ogląda je już trzeci dzień z rzędu, jeden po drugim. Patrzę na to ze zdumieniem; też mam filmy, których wszystkie odcinki chciałbym obejrzeć, a nie widziałem: South Park, Allo Allo... ale gdybym miał kolekcję, nie wytrzymałbym więcej niż dwóch, trzech naraz. Nawet rzeczy bez głębszych znaczeń i czysto rozrywkowe trzeba "przetrawić". Umiem przeczytać książkę jednym tchem i w ciągu kilku godzin, ale do następnej umiem się wziąć dopiero kolejnego dnia.

Nigdy nie interesowałem się Star Trekiem. Siedząc w komputerowni, chcąc nie chcąc słyszę dialogi. Nie miałem pojęcia, że to taki rzewny, poprawny politycznie i patetyczno-psychologizujący serial. Feminizm, równość ras, pacyfizm, duchowi przewodnicy, wybaczanie, problemy moralne, edukacja odnośnie wartości i odpowiedzialności. Niestrawna mieszanka. Odtrucie się będzie ode mnie wymagało obejrzenia równoważnej dawki South Parku. A Acherontowi chyba sprawiają przyjemność te słodkości, mimo że twierdzi, że ogląda z dystansem i dla badania fenomenu istnienia wyznawców tego serialu. Akurat; on jest po prostu dobrym człowiekiem, potwornie dobrym. I sentymentalnym. Ciekawe, jak bardzo obrazi się za ten wpis, gdy go przeczyta.
00:45 / 23.08.2002
link
komentarz (0)

Nie chce mi się ostatnio pisać. Praca mnie absorbuje, po porzuceniu publicznych miejsc dyskusji nie mam za wiele do roboty na Internecie, poza jedną korespondencją, przeglądaniem wiadomości Onetu oraz moim hobby - zwiedzaniem "nawiedzonych" stron chrześcijańskich, katolicko-narodowych i tym podobnych. Podczas dnia zdarza się wiele rzeczy, które mnie cieszą, w tym przypominanie sobie zwyczajnych kontaktów międzyludzkich z ludźmi nie zanurzonymi w żadnych mistycznych czy okultystycznych klimatach - ale są to sprawy nie warte szczegółowego opisywania ze względu na ich normalność; jest wątpliwe, czy czytając ich opis ktokolwiek mógłby odczuć przyjemność lub zostać zainspirowanym. Mam zresztą ambicję stać się człowiekiem normalnym, czyli między innymi nudnym wedle kryteriów Sieciowej widowiskowości i ten nlog pozwoli ocenić postępy.

Normalność... Życie rodzinne, regularna praca - w dzień! - gadanie z nieuduchowionymi znajomymi o błahostkach, utrzymywanie porządku... Nie sądziłem, że kiedyś będę się do tego garnął. Normalność odstręczała mnie, bo oznaczała brak wyjątkowości. To jest miłe i już prawie zapomniane przeze mnie uczucie - być zaakceptowanym i przyjętym przez grupę bez dziwnego ubierania się, bez wykazywania swojej wiedzy i zdolności retorycznych albo otwartości seksualnej, bez szczycenia się braniem udziału w dziwnych rzeczach, bez dążenia do bycia gwiazdą. Moje poczucie własnej wartości było jednak silnie zaburzone, gdy zaczynałem całą zabawę w niezwykłości, choć haj z powodu wątpliwej sławy dawał iluzję doskonałego samopoczucia pod tym względem.

Jest mi dobrze w zapomniany już sposób. Wpisy do nloga staną się chyba rzadsze; nlog mimo wszystko ma charakter pewnego ekshiicjonistycznego show, którego potrzebę przestaję odczuwać.
00:28 / 20.08.2002
link
komentarz (0)

Szczęka mnie boli od mówienia po niemiecku. Próbuję na to spojrzeć pozytywnie: ćwiczę język i jeszcze mi za to płacą. Ale od niemieckiego mówionego się odzwyczaiłem. Mięśnie ust pracują najwyraźniej inaczej przy różnych językach i czuć to dopiero po kilku dniach po kilka godzin mówienia.

Groziłem, że będę pisać o sensie i bezsensie nloga. Od dłuższego czasu zastanawiam się, po co tego nloga prowadzę. Na początku miałem ambitne plany zrobienia z tego kreacji (pseudo,0)artystycznej polegającej na przemienianiu się autora, początkowo faceta, w kobietę i zrobieniu takiego zamieszania, że nikt nie będzie się orientował, czy to transwestyta-mężczyzna fantazjujący o byciu kobietą, transwestytka-kobieta przeprowadzająca to w drugą stronę, kobieta udająca mężczyznę-transwestytę czy jeszcze inne kombinacje. Hermafrodytyzm, jak i przebieranki międzypłciowe zawsze mnie interesowały jako proste, a niewyczerpane źródło fnordów. Pomysł, teoretycznie wykonalny, spaliłem sam rozgłaszając istnienie nloga wród znajomych na forum satan.pl i na dawnej stronie. Przy większości czytelników znających mnie lepiej lub gorzej (a w statystykach królują znajome ip,0) nie dałoby się zrobić zamierzonego zamieszania w umysłach, bo moja biologiczna płeć jest im znana. Co gorsza, różne rzeczy pisane jako część teatru mogliby uznać za pisane na serio i uznawać, że kłamię. Do takich wybryków trzeba zdecydowanie zakładać logi całkowicie anonimowo, ale ja dwóch naraz nie pociągnę, więc nikt nie będzie narażony na takie lektury. (W ten sposób autor pozostaje na razie w swojej męskiej postaci, nie przemieniony, choć z pewnością przyjdzie mi jeszcze na to ochota, ale przyrzekam nie próbować tego robić w jakikolwiek sposób "artystyczny", choć konkurowanie z niektórymi o pierwszeństwo w grafomanii mogłoby być wielkim wyzwaniem, a ten temat pozwoliłby godnie stawić czoła w tej konkurencji,0).

Druga możliwa rola to kącik publicystyczny. Log pozwala komentować różne wydarzenia z wygodnej pozycji postronnego obserwatora, którego można posłuchać, ale nie da się z nim polemizować - zwłaszcza przy wyłączonych komentarzach, choć te wyłączyłem ze względu na to, że pojawiło się za wiele głupich i nie na temat. O ile w okresie zabawy w kłócenie się z częścią środowisk satanistycznych z Sieci kącik publicystyczny miał jakiś sens, to po mojej ostatecznej utracie zainteresowania internetową postacią zjawiska - stracił ją.
Trzeci powód prowadzenia loga, najpopularniejszy, to egocentryzm. Myślałem zawsze, że jestem bardzo zaawansowanym egocentrykiem, ale przegląd odrobiny blogowej twórczości nauczył mnie pokory. "Ach, już wróciłam! Cieszycie się, prawda? A w ogóle to założyłam jeszcze drugiego bloga, nie wiem czemu, ale teraz mam dwa i czytajcie oba" - autentyczny cytat, choć niedosłowny. Niektórzy logujący zachowują się, jakby byli gwiazdami, na wieści o których każdym czynie, geście, opinii czeka z utęsknieniem grono fanów. Rzadsza, ale śmieszniejsza odmiana to tacy, którzy prowadzą logi "uduchowione" i wyobrażają sobie siebie jako guru dla swoich czytelników. Biorąc pod uwagę liczebność grona fanów, jakie udaje się zebrać, zwykle jest to przyjemna i osiągana małym kosztem iluzja. Bawiło mnie to kilka lat temu, zwłaszcza ze względu na ten ciekawy aspekt, że starając się opisać, zupełnie nieautentycznie, jakiś wzniosły stan, w miarę opisu zaczynało się rzeczywiście weń wchodzić i go czuć. Ten rodzaj "dopalacza" utracił jednak już dla mnie swoją wartość.

Tak naprawdę, postanowiłem bawić się w loga dlatego, że twórczość logowa i samo zjawisko jest oceniane jako coś niedojrzałego, z założenia grafomańskiego, właściwego przeżywającym swoje monotonne problemy niedojrzałym emocjonalnie młodym ludziom. Sam też to tak oceniam. Logi są w pewien sposób "wyklęte" przez porządnych obywateli, a to kusi i prowokuje - tak samo ze względu na złą opinię przyciągnął mnie satanizm, choć oczywiście w zupełnie inny sposób. Brak sensu motywuje dodatkowo, więc do kontynuacji niniejszego nloga mam mimo wszystko ważne powody. A zaczynałem ten wpis z myślą o pożegnaniu się z logowaniem i z zamiarem wykazania niecelowości całego przedsięwzięcia. Hm.
00:31 / 19.08.2002
link
komentarz (0)

Wróciłem. Nie podejmę się opisywania piękna Tatr, bo to już zrobili lepsi ode mnie. Wszedłem między innymi na Jagnięcy, co ponoć od trzech pokoleń robił każdy dorosły członek rodziny, a więc stałem się pełnoprawnym P. - większość wycieczek nie była jednak, ze względu na deszczową pogodę, prawdziwie wysokogórska. Jedną z większych atrakcji turystycznych był nasz psychopatyczny gospodarz. Wraz z żoną porządkowali nam pokój podczas naszej nieobecności, nie wyłączając wnętrza szaf, oszczędność ciepłej wody wymuszali wyłączając nam ją w ciągu dnia i włączając tylko na dwie godziny, każdy krok był za głośny.

Ciepłą wodę wywalczyliśmy w międzynarodowej awanturze, w której wzięli udział również Węgrzy (zakwaterowali się kilka dni po nas,0). Było to przednie widowisko, gdy mój ojciec krzyczał po polsku, gospodarz po słowacku, Węgrzy po rosyjsku, a my tłumaczyliśmy im na angielski to, co gospodarz krzyczał po słowacku. "Wieża Babel" to jeden z moich ulubionych rodzajów chaosu.

A gdy się wyprowadzaliśmy, liczyli, czy zgadza się ilość sztućców. Gerlachov: trzy tysiące mieszkańców, dwa kościoły (różnych wyznań,0) i żadnej knajpy. Omijajcie tę wioskę, a szczególnie kwaterę na ulicy Druzstewnej 212, chyba, że walka z gospodarzem jest dla was nieodłączną rozrywką przy zamieszkaniu na kwaterze.

Po moim powrocie byliśmy na urodzinach u mamy. Małe, ale dobrane grono. Andrzej Dudek-Duerer, artysta w dwudziestoletnich butach - kto ciekawy, niech poszuka na Sieci oraz Nyogen i Ewa, Polacy z Japonii, buddyści, zresztą też artyści malujący oblicza Buddy i enso oraz inne tradycyjne motywy zen, on - mnich i nauczyciel. Z namaszczeniem zasiedliśmy do stołu i Nyogen i Ewa zapytali się DD, jak można przechowywać buraki.
DD opowiedział o pasteryzacji, a Ewa zapytała, co robić, jak tego jest pół tony. Okazało się, że zawieźli do Japonii nasiona buraków i odporne na pasożyty rośliny bardzo się tam podobają, brak tylko know-how. Rozmawialiśmy też o prostytucji japońskich uczennic, gangach małp okradających turystów (właśnie tak,0) i delikatności zwierzęcia zwanego szopem. Nyogen ma poprowadzić jedną z grup w sandze, bo zostaje w Polsce na dłużej. Może się zacznę pojawiać.

Przerwa w pisaniu doprowadziła do zastanowienia się nad sensem prowadzenia loga i teraz, streszczając informacje, które nikogo z nieznajomych nie obchodzą, a czując się jednak do tego przymuszonym formą loga, zastanawiam się tym bardziej nad dalszymi losami tej strony. Te przemyślenia pozostawię sobie jednak na któryś z kolejnych wpisów. Idę spać. Tatry mnie ustawiły co do kładzenia się spać o porze powszechnie uznawanej za przyzwoitą, a znalezienie fajnej, niemieckojęzycznej pracy zajmującej mi obecnie po pięć godzin poranka zmusza mnie do utrzymania tego rytmu i w innym wpisie z pewnością też się na tym fakcie wyżyję tak, jak on na to zasługuje.

Ach. Miło być znów online.

17:19 / 28.07.2002
link
komentarz (0)
Chyba już na dwa dni przed trzytygodniowym wyjazdem w góry robię wakacje od nloga - awaria komputera odcięła mnie na jakiś czas od Sieci, a z pancernego komputera Acheronta korzystać nie lubię, bo obsługa Linuxa idzie mi topornie. Proponuję zatem wszystkim czytelnikom miesięczny odpoczynek od czytania wypocin moich.

Wczoraj byliśmy w synagodze Pod Białym Bocianem. Acheront, założywszy jarmułkę, wczuł się w klimat za bardzo i zaczął dyskutować o złodziejskich praktykach udzielania przez hipermarkety kredytu o zerowym oprocentowaniu, ale z piętnastoprocentową prowizją, co daje wysoki procent w skali roku, zaś podczas śpiewów przysypiał ku memu wielkiemu zgorszeniu.

Synagoga jest w ruinie; wnętrze jest skromne, bez jakichkolwiek ozdób poza kilkoma oszczędnymi płaskorzeźbami, architektura jest prosta i niewyszukana - jednak ludzie, którzy tam byli, wypełnili pomieszczenie życiem w większym stopniu, niż to się dzieje w większości imponująco zbudowanych kościołów. Chrześcijaństwo ma kłopoty ze złapaniem równowagi między posępną i smętną powagą a radością i entuzjazmem, który - gdy się pojawia - zbyt często zamienia się w pseudomistyczne, nerwowe szaleństwo charyzmatyków. Tam była ta równowaga i zostało mi po tym dobre wrażenie energetyczne, choć stan budynku sprawia przygnębiające wrażenie.

Jak już wspominałem, niniejszy nlog zostaje zamknięty do trzeciej dekady sierpnia - chyba, że pewna słowacka tatrzańska wieś ucywilizowała się przez ten rok na tyle, że jest tam kafejka internetowa, w co jednak wątpię.

[Edycja wpisu: Acheront dementuje, że przysypiał - słuchał tylko z zamkniętymi oczami, dzięki temu bardziej się wczuwając - a śpiewali kołysanki]
22:27 / 25.07.2002
link
komentarz (0)
Byliśmy na "Asterix i Obelix - Misja Kleopatra". Film okazał się świetny - dobre tłumaczenie, mnóstwo aluzji do wszystkiego, między innymi w imionach i między innymi do psychodelików, zakamuflowane tak, że nie orientujący się widz nie odczuje najmniejszego niepokoju. Lekkie, komiksowe, ale inteligentne. Szczerze polecam.
18:08 / 25.07.2002
link
komentarz (0)
Rozśmieszył mnie: "Bezpłatny zestaw modlitw" (http://www.domata.prv.pl/,0). Groteska religijna to mój ulubiony rodzaj humoru. Lubię prowokować takowe, ale zwykle nie trzeba i wystarczy dostatecznie długo klikać w link "losowy odnośnik" na jezus.pl, by zostać refleksyjnie rozśmieszonym.

Kościoł Zielonoświątkowy organizuje w październiku konferencję o ewangelizacji w Internecie. Rozważamy wybranie się tam - ewentualnie wysłanie "agenta". Atrakcją byłoby ujrzenie R.K., pastora, który kupił domenę... szatan.pl. Dochodzenie do tej prawdy było dość rozrywkowe: sprawdzaliśmy, gdzie to leży - okazało się, że na tym samym serwerze, gdzie chrześcijanin.pl. A potem odkryliśmy, że autor użył lamerskiego programu do tworzenia stron, który w określonym pliku dostępnym z www zapisuje dane osobowe. Przy znajomości danych osobowych, dotarcie do numeru telefonu nie było problemem. Zadzwoniliśmy pewnego popołudnia, gratulując pomysłu i dziękując za zamieszczony tam link do satan.pl. Był zaskoczony, ale dzielnie zniósł ten telefon.

Później, gdy wdałem się w namiętną aczkolwiek opartą na sprawach dość oczywistych polemikę ma satan.pl, co stworzyło dwa pokaźnej długości wątki na forum, teraz już znajdujące się w archiwum, napisaliśmy do pastora z propozycją, aby na szatan.pl umieścić wyciąg treści z tej krytyki, tworząc w ten sposób jedyną sensowną stronę antysatanistyczną polemizującą z tym, co się dzieje naprawdę, a nie z płodami wyobraźni sfrustrowanych seksualnie współczesnych inkwizytorów. Niestety, nie odpisał. Wystraszył się? Szkoda; mogło być ciekawie.

Wśród informacji o konferencji dotyczącej internetowej ewangelizacji jest link do przewodnika napisanego przez jakiegoś Amerykanina. Przejrzałem i są to same oczywistości. Jeśli chcesz dotrzeć do niewierzącego i nie zainteresowanego, zrób dobrą stronę na jakiś ciekawy temat, a na jednej z podstron zamieść świadectwo i linki chrześcijańskie. Zaiste, szczyt podstępu - prawie jak flirty fishing; a w świadectwie żargonu chrześcijańskiego unikaj, napisz je w stylu artykułu z gazety, używając wszelkich zasad marketingu. Ponad samo doświadczenie religijne zostaje wyniesiona jego skuteczna propaganda, a opis wedle podanych zasad wychodzi strasznie, rzeczywiście jak sensacyjna notka z gazety. Standardowa forma chrześcijańskiego "świadectwa" jest nie lepsza: wszystkie według jednego z kilku wzorców, rubryka "Mój pierwszy raz" w "Bravo" jest bardziej zróżnicowana i zindywidualizowana, choć większość osób po przeczytaniu kilku odcinków wykrzykiwało, że to cały czas dzieje się tak samo. Ludzie z pewnością nie tracą dziewictwa tak samo, ale wydaje się, że jest jeden sposób, którego integralną częścią jest opisanie doświadczenia w gazetce typu "Bravo" i to samo można powiedzieć o pewnym typie nawracania się. Jeśli oni chcą temu pomóc jakimś marketingiem, to musi być to zaiste potężny marketing i z tego względu ekonomista może być poważnie zainteresowany tą ich konferencją.
19:39 / 24.07.2002
link
komentarz (0)
Wczoraj późnym wieczorem zobaczyłem wreszcie firmową serwerownię. Acheront musiał do niej pojechać o późnej porze i zapragnął osoby towarzyszącej, odganiającej rozmową senność. Był niewyspany: podczas wizyty J. jak wszyscy był aktywny do piątej rano i w przeciwieństwie do mnie nie mógł tego odespać w dzień.

Serwerownia jest położona w przemysłowej dzielnicy, w budynku graniczącym z nieużytkami i terenami kolejowymi, otwierana kilkoma kluczami i szyfrem wyłączającym alarmy - duże pomieszczenie naszpikowane kamerami, o ścianach w paskudnym ni to beżowym, ni to szarożółtym kolorze, tym samym, jaki się kiedyś często spotykało na szkolnych korytarzach. Chłodząca wentylacja po wejściu z ciepłej letniej pogody jest odbierana jako niemal mroźna. Na dłuższy pobyt tutaj nawet latem trzeba się ubrać w polar. Acheront kiedyś nabawił się zapalenia płuc, gdy spędził zbyt wiele czasu mając z przodu ciepło bijące od maszyn, a z tyłu chłód z wentylatora.

Obejrzałem, dowiedziałem się, ile co jest warte, podekscytowałem się na krótko tymi liczbami, on zrobił, co miał zrobić, a potem zmęczeni wróciliśmy do domu. Przed zaśnięciem, w łóżku, przesuwałem figury na małej, turystycznej szachownicy z magnesem, ze starym, dobrym podręcznikiem teorii szachowej w ręku. Przed wyjazdem w Tatry ćwiczę i uczę się po dwie godziny dziennie. Powinienem też zacząć ćwiczyć pod wpływem alkoholu, bo w taki sposób będziemy tam niewątpliwie grać. Pomyślę nad tym.

Acheront w Tatry jednak nie jedzie. Sprawy zawodowe uniemożliwiają mu to. Mam tydzień na znalezienie w środku wakacji kogoś, kto by go zastąpił na wykupionym już miejscu i chciał spędzić trzy tanie, piwne i górskie tygodnie u naszych południowych sąsiadów. Trudna misja. O rozstaniu na te trzy tygodnie myślę wprawdzie nie z rozpaczą, ale z niezadowoleniem. To jest dużo czasu, gdy przywykło się być z kimś na co dzień, gdy człowiek się już odzwyczaił sam spać i mimo protestów przeciwko przesładzaniu życia poprzez mówienie słów "kocham cię" kilkanaście razy dziennie (jego specjalność, z którą mi trudno się pogodzić jako komuś powściągliwemu w wyrażaniu uczuć,0) - jednak się człowiek przyzwyczaił, przyzwyczaił... Mieszkanie jest posprzątane, wolność utracona. Jeszcze całkiem niedawno nie uwierzyłbym w taką wersję przyszłości. Idę się napić.
22:42 / 23.07.2002
link
komentarz (0)
Sprzątałem wnętrze jednej z szafek i znalazłem swoje stare zeszyty. Korzystam z mnóstwa zeszytów, nie piszę w nich od pierwszej strony, zapisuję w nich rzeczy zupełnie ze sobą nie związane - chaos, który się bardzo przyjemnie przegląda po jakimś czasie.

Jednym z rodzajów zapisków są wypisy z książek. Natrafiając na fragment, który sposobał mi się literacko lub zawierał interesującą myśl, wypisywałem go.

"Malarstwo jest podziwiane poprzez podobieństwo do rzeczy, których oryginału nie podziwiamy" - to Pascal. Ale przede wszystkim znalazłem stare wypiski z Witkacego. One były na którejś z moich dawnych stron, ale są tak soczyste, że z przyjemnością się nimi podzielę z czytelnikami nloga, którzy się jeszcze na nie nie natknęli.

"Każdy może tworzyć byle co i ma prawo być z tego zadowolonym, byle nie był w swojej pracy szczerym i znalazł kogoś, kto równie nieszczerze będzie to podziwiał". Przewidział, co się będzie działo na Internecie?

"Syndykat Wyrobu Ręcznego Paskudztwa". Hi, hi.

"Wasza Psychiczna Nieeuklidesowości..."

"Zużyte wszystko, słów miazga nie cieknie
I nie spowija grozy dawnych diabłów
Oni się korzą przed wyplutą pestką
Tybald się boi Kainów i Ablów
W uściskach stonóg zaklęta pantera
Jej centki świecą różowe i dumne
Przez trawę pełznie cudowna hetera
Miażdżąc swym brzuchem słowa zbyt rozumne..."

Witkacy ma piękną melodię wierszy. W tym jest idealny rytm. W połączeniu z psychodelicznymi, onirycznymi obrazami czyni to coś, co Tygrysy lubią najbardziej; a poza tym, on pisał bardzo mrocznie.

"Dla chorych diabłów, przewrotnych aniołów
Szpital wariatów, za którego próg
Nie przejdzie mędrzec ani książę liczb
Tam już na wieku oddać się czarnemu
Którego zrodziła góra ognista
i tam pozostać - biała jako glista
Pozostać wierną bóstwu nieznanemu
W przepięknej małpy uściskach się miotać
Słuchając ciszy międzygwiezdnych ech
Patrzeć na męki i krew czarną żłopać
W bebechy krwawe puszczać zimny śmiech
Kwiczeć z rozkoszy i rozkosz tę kopać
Aż póki nie przyjdzie ostateczny zdech".

I wyjaśnił, o co chodzi:

"Rozumie pani, chodzi o wyrażenie metafizycznej dziwności istnienia w konstrukcjach czysto formalnych bezpośrednio przez samą harmonię barw, ujętych w pewne kompozycje".

Dziwiło mnie zawsze, że wśród mrocznych subkultur nie spotkałem nikogo głęboko zafascynowanego twórczością Witkacego. Po prawdzie, ciężko było trafić na kogokolwiek zafascynowanego czyjąkolwiek twórczością, chyba że Crowleya i mu podobnych. A literacko, Crowley wcale nie pisał ładnie. I bynajmniej nie dlatego, że poruszał hermetyczne i magiczne tematy, nie wymienia się go w zestawieniach kanonów klasyki. Entuzjazm spowodowany treścią czyichś słów należy oddzielać od oceny ich formy.
17:41 / 23.07.2002
link
komentarz (0)
http://www.kheper.net/topics/Kabbalah/En_Sof.htm - ta strona dała mi właśnie wiele radości. Powinni ją zostawić tak, jak jest.
14:51 / 23.07.2002
link
komentarz (0)
A jednak porządek ma na mnie dziwny i niepokojący wpływ. Nie chce mi się seksu. Przyjemnie posiedzieć w obecności uprawiających seks osób lub naerotyzowanej atmosferze, ale poza tym mój umysł wpadł w tryb aseksualny. Może tylko na kilka dni, jak się czasem zdarza, a może skojarzenie pustych i wysprzątanych pokojów z klasztorem narzuca mi się za bardzo. Mam skłonności do ascezy tak samo jak do hedonizmu, a wybór którejś ze skrajności zależy w dużej mierze od cech otoczenia.

A w takich pomieszczeniach, jakie się zrobiły z trzech pokojów (komputerownia się jeszcze ostała, ale już niedługo,0) mam ochotę wyłącznie rozłożyć matę i siedzieć w zazen. To nie było zwykłe sprzątanie. To było wyrzucenie stąd więcej niż połowy rzeczy, z niektórymi meblami włącznie. Szok nadchodzi powoli, nowy wygląd przestrzeni dociera do mnie stopniowo. Przyzwyczaję się, ale ile czasu mi to zajmie?

Wczoraj Acheront pierwszy raz w życiu zrobił pranie. Zostało to wymuszone moim buntem, który wyraził się w zaprzestaniu prania jego rzeczy wobec wielomiesięcznego nie włączania się go w prace domowe. Uważnie oglądał metki na ubraniach i co jakiś czas stawał bezradnie wobec ubrania bez metki; ze zmarszczonym czołem wczytywał się w instrukcje napisane na proszku do prania i w końcu jakoś całość uruchomił. Pralka to idiotoodporny Bosch bez skomplikowanych programów.

Ubrania wyprały się wczoraj i leżą w pralce do dzisiaj, zapomniane i wilgotne. Ciekawe, czy sobie o nich przypomni, czy pozwoli na rozpoczecie procesów gnilnych. Odwołuję! Właśnie przyszedł i stwierdził, że dziś pranie rozwiesi i komputerownię posprząta. Bogowie, ratujcie.
02:33 / 23.07.2002
link
komentarz (0)
J. przyjechała po książki i przekonuję się, że mimo wysprzątanego mieszkania może tu bez przeszkód panować dawny klimat - a bałem się, że uczynienie przestrzeni tak sterylną coś pod tym względem zmieni. Oczywiście, nie chce mi się w takich warunkach pisać dłuższych wypowiedzi.
21:36 / 20.07.2002
link
komentarz (0)
Nie spodziewaliśmy się aż takiego przemeblowania. Domowe duchy latały w popłochu, szukając dla siebie nowego miejsca, gdy wynosiliśmy opróżnioną starą komodę, łóżko, nadmiar poduszek, garnki i mnóstwo ubrań. Mama stwierdziła, że człowiekowi wystarczą dwie pary spodni i trzy koszule, ale zadowoliła się wyrzuceniem nieco ponad połowy naszych rzeczy, wyłapując wszelkie niedoskonałości, wyblakłe kolory lub nadmiar sztuk jednego rodzaju garderoby. To, co się uchowało, zostało posegregowane. Mama kazała akcesoria BDSM dołożyć tam, gdzie leżały przedmioty rytualne, z właściwym sobie wyczuciem. W oryginalnym, kilkukońcówkowym wibratorze nie rozpoznała zrazu wibratora i zastanawiała się nad jego przeznaczeniem. Trzeba jej przyznać, że zachowała zimną krew.

Jutro ciąg dalszy. Trzeba będzie zrobić porządek w książkach. To będzie trudniejsze, bo książek nie da się wyrzucić. Nie robi się tego. Trzeba będzie znaleźć jakąś bibliotekę lub inną instytucję, która zechce wziąć trochę (nikt nie zechce wziąć, mówi Acheront,0). Zamierzam pozbyć się części kolekcji "ezoterycznej". Kiedyś w takich przypadkach ogłaszałem rozdawnictwo na listach dyskusyjnych, ale rozsyłanie po jednej czy dwie książki po Polsce wiązało się z mnóstwem roboty. Jeśli ktoś z czytelników niniejszego nloga jest z Wrocławia i reflektowałby na stare książki Żądło, de Mello, anglojęzyczne książki o wicca, śmieszne książki chrześcijan o satanistach i tym podobne, niech napisze na vincent@acheront.net. Warunek: nie przebierasz, bierzesz pudło, a pozbycie się tej części jego zawartości, która ci odpowiadać nie będzie - to będzie twój problem. Dodatkowo zapewniasz mi litr piwa. Jakość zawartości pudła będzie zróżnicowana i obok rzeczy, które mogą być prawdziwie pożyteczne, upchnę przy okazji trochę makulatury. Komu odpowiadają te szczerze wyłożone warunki, niech się zgłosi na maila.
02:22 / 20.07.2002
link
komentarz (0)
Sympatyczny dzień. Wizyta przyjaciółki z liceum, oglądanie filmów i niezbyt mądrych, ale zabawnych obrazków oraz hedonistyczny wieczór, po którym czuję się wygłaskany i wytulony w równym stopniu, jak kochane, futrzaste zwierzątko domowe.

Za to jutro będą się działy rzeczy straszne. Mama do nas przychodzi, by nadzorować sprzątanie i wesprzeć nas po buddyjsku przy wyrzucaniu różnych rzeczy - czyli przekonywać, że nasze przywiązanie do nich szkodzi nam i że w rzeczywistości nie są nam potrzebne.

Jestem zdecydowany obronić perukę.
05:37 / 19.07.2002
link
komentarz (0)

Trafiłem na encyklopedię katolicką w Sieci i zaciekawiło mnie, jak wyglądał żywot pewnego świętego...

"Jest pewnym, że pobożny eremita nie zgadzał się z heretykami ówczesnych czasów, ale jest też prawdą, że różni fanatycy za jego życia i po śmierci powoływali się na niego".

Pewnego dnia nieoczekiwanie na górę pustelnika weszła procesja dostojników kościelnych oznajmiając mu, że go wybrano na papieża. Westchnął, że nie chce, ale musi i poszedł z nimi. Jadąc na ośle prowadzonym przez dwóch władców dotarł na miejsce koronacji, która odbyła się, mimo że nie byli obecni wszyscy kardynałowie i kilka dni później musiano ją powtórzyć - była to jedyna podwójna koronacja w historii papiestwa. Jeden z kardynałów był tak zbulwersowany, że zachorował i umarł.

Papież w ciągu pięciu miesięcy panowania "popełnił wiele błędów". Mianował kardynałów z konkurujących stronnictw dając podwaliny pod późniejszą schizmę. Nie przestrzegał form przy mianowaniu dostojników kościelnych i hojnie rozdawał urzędy i przywileje każdemu, kto o nie poprosił, nikomu nie odmawiając, a w razie większej liczby kandydatów przyznając to samo stanowisko wszystkim rywalizującym. "Wskutek tego sprawy Kurii popadły w chaos".

Discordianin?

W końcu się zdenerwował, że nie ma czasu na zajmowanie się duchowością i zaczął myśleć o abdykacji. Zestresowani kardynałowie, z którymi nie konsultował swoich działań, przyjęli pomysł z pewną ulgą, ale powstał problem kanoniczny: czy papież może zrezygnować ze swojej funkcji? W końcu zadecydowano, że jest to możliwe, a ten, który to orzekł, stał sie jego następcą. Nie pozwolono biedakowi wrócić do jego pustelni, choć próbował do niej uciec i ze względu na wagę jego osoby i strach przed schizmą trzymano go w faktycznym areszcie aż do śmierci w podeszłym wieku.

Ciało zarządzające zorganizowaną przez niego wspólnotą zakonną miało piękną nazwę Definitorium, a mnisi nosili czarne kaptury. Ich znakiem był krzyż z literą "S" owiniętą wokół podstawy.

Hm.

I tak okazało się, że mój patron, którym się nigdy bliżej nie interesowałem, był całkiem sympatyczny i przejawiał zachowania w stylu bardzo bliskim moim własnym upodobaniom. Nadzwyczaj miło było to odkryć, są bowiem takie żywoty świętych, które napawają zgrozą; anemiczni chłopcy mdlejący na dźwięk "słowa nieprzystojnego", wariatki pijące wodę, w której trędowaci obmywali swoje ropiejące rany i przedstawiciele wielu innych zboczeń. Wprowadzanie bałaganu w ciągu panowania papieskiego wypada na tym tle niezwykle pozytywnie.

PS. Zrobiłem wesołą opowiastkę z tragicznej historii. On był prostym pustelnikiem, nagle posadzonym na tronie Piotrowym i popełniał błędy najprawdopodobniej z powodu nieobycia, niezorientowania w intrygach i polityce i zagubienia w obcym mu świecie, a nie kierowany duchem radosnego chaosu. Ale święci są w końcu po to, by ich mitologizować wedle swojego upodobania.
00:37 / 19.07.2002
link
komentarz (0)
http://www.kki.net.pl/~ian/index2.html. Fotografie zrobione przez Impexusa - prosił, by rozreklamować.

Byłem z M. na "Fanatyku". Dobry film, ale jego oglądanie trochę mi zepsuła znajomość zakończenia, a tej znajomości trudno było uniknąć przy wielkiej ilości analiz i opisów filmu w prasie.

...skoro Bóg nie ma wizerunku, nie ma nazwy, nie można Go objąć myślą, to jaka byłaby różnica, gdyby Go nie było? - Żadna, odpowiada główny bohater. "W chrześcijaństwie przynajmniej jest w co wierzyć - lub nie" - komentuje jego rozmówczyni ze zniechęceniem, ale i fascynacją. Tutaj to nie ma znaczenia. Ważne jest to, żeby robić odpowiednie rzeczy. Są odpowiednie, bo tak zostało napisane. Nie są odpowiednie dlatego, że są mądre, logiczne. Sprzeciwiając się Najwyższemu człowiek kończy pokonany, ulegając - również. I czy ktokolwiek się dziwi, że wśród znanych buddystów tak wielu jest Żydów? A ja się powoli uczę, że było wielkim błędem czytać cokolwiek na temat Kabały bez znajomości tego sposobu myślenia - i słucham przez Sieć radia po hebrajsku, by się oswajać z melodią języka.

Acheront jęczy, że przez upały mu się nic nie chce. Rozjechały nam się rytmy dobowe. On ma największą ochotę na seks między drugą a piąta nad ranem, a mi właśnie w tym czasie ochota na seks zanika, przez resztę doby utrzymując się na entuzjastycznym poziomie. Oczywiście najprostszym rozwiązaniem takiej sytuacji jest przemoc, czyli gwałt o dogodnych porach, ale w takiej temperaturze człowiekowi się nie chce szarpać. Znów leżymy wiele czasu przytuleni, czerpiąc satysfakcję ze statycznego dotyku i wymieniając opinie na temat różnych rzeczy, w większości nieistotnych.
05:42 / 17.07.2002
link
komentarz (0)
Maria Gołaszewska, "Fascynacja złem. Eseje z teorii wartości". PWN 1994.

"Zjawisko to [fascynacji złem] można pojąć chyba jedynie wtedy, gdy przyjmuje się, że mimo fascynacji pozostaje w potawie wobec zła pewien dystans, który łagodzi lub wręcz odbiera złu jego odium etyczne, ów moment "zgorszenia", wstrętu moralnego. Jedną z zachodzących tu możliwości jest dystans artystyczny lub estetyczny. [...] W sztuce pojawia się moment fikcji, stąd zło przedstawione w sztuce nabiera odcienia niewinności - skoro to wszystko udane."

A potem przegląd artycznych ujęć zła w wykonaniu Boscha, Witkacego, Dantego oraz w postaci Alexis z serialu "Dynastia" (sic!,0). Nie mogło zabraknąć de Sade'a. Celine, Genet (tego nic nie czytałem,0). Muzyka: między innymi Berlioz ze swoją "Symfonią fantastyczną", w której rozbrzmiewa parodia Dies Irae i z którą black metal nie może konkurować. Tekst chwilami zapędza się w filozoficzno-etyczne rozważania i klasyfikacje, z których nic praktycznego nie wynika, ale książka jest dobrym przewodnikiem po studiach nad motywem zła i szatana w szeroko pojętej kulturze i jako taka jest godna polecenia.

(Mimo, że nie wymienia "Lobo".,0)
02:43 / 16.07.2002
link
komentarz (0)
Po długiej przerwie wszedłem na ulubione grupy z hierarchii alt.binaries.pictures.erotica.* zobaczyć, czy coś ładnego jest do sciągnięcia. Nie pisałbym o tym, gdybym nie czuł się w obowiązku ostrzec. Nie ściągajcie z gejowskich grup serii 199 zdjęć o nazwie joachem[numer]. Mało urodziwy facet strojący głupie miny w wielu prawie się nie różniących ujęciach, na których się sztucznie wdzięczy, zastyga w pozie smarowania się wodą kolońską... na końcu serii wyciąga penisa z majtek w kratę, a krata jest tego typu, jakie się spotyka na koszulach (dobrze, że majtki nie są w słoniki - podpowiada Acheront,0).
I to bynajmniej nie jakiś amator wysłał swoje zdjęcia; to z jakiejś płatnej strony. Czasem mi się wydaje, że chrześcijanie prowadzą na ABPE* regularną akcję dywersyjną wysyłając tam zdjęcia, po których obejrzeniu nawet napalonym przechodzi ochota na więcej "pornografii".

Aj. Właśnie widzę, że joachema dosłali więcej. Czterysta pięćdziesiąt zdjęć. Ściągam; muszę to zobaczyć.

Alt.binaries.pictures.erotica.bondage trzyma sie dobrze. Większość postów jest na temat i zdarzają się urocze, klimatyczne, amatorskie obrazki z lat siedemdziesiątych. Poluję na nie. Nowoczesne, komercyjne scenki z doskonale wyposażonych lochów wyglądają zbyt aktorsko i plastikowo, zbyt sterylnie. Zdarzają się też obrazki zahaczające o sztukę.

Zdjęcie dwusetne. Joachem zdejmuje skarpetki i pokazuje swoje nagie stopy. Na 204 pokazuje się znów w całej postaci, ubrany tylko w kraciaste majtki. 220. Z majtek wystaje penis, ale on tych pięknych majtek nie zdejmie. 239. Nadal penis wystający z majtek, ale zmienia kąt nachylenia(!,0). 240-250: zdejmuje majtki. Dzięki Bogu. Do 288 stoi lub ociera się penisem o firankę. Od 314 pośladki. Przynajmniej nie widać twarzy. Wymiękam, więcej nie dam rady.

Na ABPE.gothic ktoś chciał wysłać swoje erotyczne fotki, ale się wstydził, więc potraktował je filtrem graficznym, po którym widać tylko zarysy ciał i nazwał to "kind of art". Ale goci mnie już niczym nie zaskoczą. Na dark-fantasy idioci ślą bezustannie porno z czarnoskórymi aktorami, choć są przeznaczone na to grupy. Mroku jak na lekarstwo. Na rape powtarzają do znudzenia te same obrazki, które były kiedyś publicznie dostępne na stronie Louisa Cyphera, zwolennika dominacji łysych, ogolonych facetów. To była fajna kolekcja, ale potem webmaster się skomercjalizował, a niestety płacenie za dostęp do jakichkolwiek stron erotycznych w Sieci odpada. Za dużo dzieje się tu przekrętów, kradzieży i tym podobnych nieprzyjemności, a ochote na oglądanie porno mam raz na miesiąc.

Jednym słowem na newsy nie warto obecnie zaglądać. Wyłączam. Kiedyś w jednym z podkatalogów na vampiria.botrm.org znalazłem katalog "tantra" i to było dopiero straszne. Beznadziejna i w większości bardzo standardowa pornografia, często thumbnaile o takiej wielkości, że bardzo wygłodzony musiał być ten, komu chciało się w te maleństwa wpatrywać. Nigdy mi się nie udało zrozumieć tego rodzaju desperacji.

A Acheront się złamał i ściąga "Minority Report".
00:59 / 16.07.2002
link
komentarz (0)
Acheront wrócił z Geanta i zorientował się, ze zapomniał torby z szatni. Ponieważ nie chciało mu się wracać przez całe miasto tylko przez torbę, zdecydowaliśmy, że pojedziemy do kina w Geancie na taki film, jaki będzie, a przy okazji torbę odbierzemy.

I tak trafiliśmy na Spidermana. Nie spodziewaliśmy się niczego wybitnego, ale film wypadł poniżej naszych przykrojonych oczekiwań. Temat dałoby się opracować lepiej: podkreślić komiksowość, pobawić się gatunkiem. Niestety, twórcy chcieli zrobić z tego poważny film o odpowiedzialności i poruszyć głębokie problemy wynikające z bycia różnymi postaciami jednocześnie (większość postaci wyszła na idiotów, przez tak długi czas nie domyślając się, kto jest kim, mimo oczywistych danych,0). Efekt był żałosny - nie wspominając o tym, że role nastolatków przyznano aktorom w widocznie starszym niż naście lat wieku, a aktor grający Spidermana wygląda na wsiowego głupka.

A z komiksów Marvela w czasach, gdy czytałem komiksy Marvela (teraz czytam tylko Lobo!,0) Spiderman podobał mi się najbardziej, ze względu na stosunkowo największą - z tego, co było mi dostępne - lekkość i ironię.

Na pewno wybierzemy się na "Minority report", jak będzie premiera. Acheront własnie bardzo cierpi, ponieważ może to ściągnąć z Sieci, a chce zobaczyć premierę w kinie - i ma dylemat moralny znacznie poważniejszy niż ten, na które narażony był Spiderman. (Jak wybór między życiem ukochanej a życiem gromadki niewinnych dzieci.,0)
04:01 / 15.07.2002
link
komentarz (0)
W "Diabelskim toaście" C.S.Lewisa przemawiający diabeł ubolewa nad obniżeniem się jakości przychodzących do piekła dusz. Kiedyś piekło mogło się sycić wybitnymi osobowościami, pełnymi namiętności i pasji, popełniającymi wielkie zbrodnie - dziś, narzeka lewisowski diabeł, mamy szarą masę, która grzeszy idąc za modą, bezmyślnie włączając się w akceptowane zachowania społeczne lub dla odegnania nudy. Książka, w której to zostało napisane, powstała pod koniec lat pięćdziesiątych, a więc w czasach, które większość współczesnej młodzieży uzna za nie cechujące się wolnością oraz "zepsuciem". Dziś nie mamy jeszcze pełnej tolerancji i pełnego zezwolenia na wszystko, co wykracza poza tradycyjne normy obyczajowości i stylu życia, ale nasz krąg kulturowy konsekwentnie do tego dąży. Z jednej strony mnie to cieszy, a z drugiej strony nastraja pesymistycznie. Odebranie możliwości buntu uczyni życie nudnym i pozbawi je jednej z rzeczy decydujących o jego "soczystości". Część osób będzie zaspokajać tę naturalną potrzebę przeciwstawienia się zastępczo, uczestnicząc w różnych formach buntu pozorowanego (co dzieje się na dużą skalę już dziś,0), a część nie będzie miała co robić. Ewentualnie zostanie im bunt przeciwko zbuntowanym. Do takich wniosków doszliśmy kiedyś w kameralnym gronie dyskusyjnym, omawiając "Diabelski toast" i dziś mi się to przypomniało.

Do książek Lewisa, tych moralistycznych, wracam wielokrotnie. Są tak naszpikowane spostrzeżeniami dotyczącymi ludzkiej natury i ideami do przemyślenia, że czytając nawet krótki tekst nie da się za jednym razem w pełni wyeksploatować wszystkich wskazanych kierunków zastanowienia się. Autor bombarduje czytelnika ładnie ujętymi i trafnymi ideami, co jest dobrą techniką propagandową, bo łatwo jest wpaść w stan bezkrytycznego zachwytu, oszołomienia.

Podobny jest przypadek "Przebudzenia" de Mello, choć de Mello nie jest w żadnym razie pisarzem miary Lewisa. Cykl wschodnich (i dość nieudolnie przebranych w chrześcijaństwo,0) nauk duchowych przeznaczonych do zgłębiania w ciągu życia jest podany w trzydziestu rozdziałach, w pigułce, wprost, bez zostawienia czytelnikowi miejsca na własne docieranie do nich. Człowiek, oszołomiony i przytłoczony tym materiałem ulega złudzeniu, że poznał prawdę, podczas gdy poznał tylko jej opis - paradoksalnie, przed popadnięciem w coś takiego autor wielokrotnie ostrzega. Dopiero kontakt z "poważnym" i trudnym buddyzmem uświadomił mi, jak bardzo uproszczone i fast-foodowe jest "Przebudzenie" i jak umie odsunąć człowieka od tego, co opisuje, poprzez zbyt dobre i dokłdne ujęcie tego w słowa - w zen, niedopuszczalne.
04:31 / 14.07.2002
link
komentarz (0)
Przeglądałem dziś materiały kursu Omega - jest to osobliwy kurs, mianowicie kurs... zakładania nowych kościołów. Sześć stukilkudziesięciustronicowych podręczników mówi o rekrutacji do kościoła, organizacji, strukturze przywództwa, finansach i innych kwestiach. Materiały są chrześcijańskie i po odsianiu rzeczy stosujących się tylko do chrześcijaństwa pozostaje tego znacznie mniej, ale niektóre rozdziały są dość pouczające i w celach poznawczych warte przejrzenia. Po prostu dobrze to opracowali, choć miejscami wygląda to jak podręcznik "dla opornych". Pdfy można ściągnąć z pastor.pl.

Mama przyjechała. Nie posprzątaliśmy. Zbulwersowała się, ale skończyło się na przyjacielskiej i długiej rozmowie na tematy ubraniowe i wystroju wnetrza. Położyła się spać, a my zaczynamy najaktywniejszą część doby.

Szumi. Sprzęt się rozrasta, jest jak zmutowana roślina z tanich horrorów. Sięga swoimi mackami coraz dalej. Na naszym dużym biurku, uginającym się już mimo solidnej konstrukcji, nie mam gdzie postawić dużego talerza. Sprzęt nawet już z serwerowni wypełzł. Boję się, co to będzie, jeśli tak dalej pójdzie. Jako ostatnia zostanie wtedy skomputeryzowana kuchnia, która jest w przeciwległym rogu mieszkania i dość trudno mi sobie wyobrazić tam nowe technologie.

Wracam do pracy.
16:48 / 13.07.2002
link
komentarz (0)
Dziś wstałem o czternastej. Powoli i nieuchronnie powracam do nocnego trybu życia, co dzieje się zawsze, gdy jest to możliwe. Nocą jest cicho i spokojnie. Nie rozumiem ludzi, którzy włączają radio lub telewizor jako podkład dźwiękowy, aby coś grało. Ja w domu znoszę tylko świadomie dobrany do chwili utwór.

Dziś chyba pierwszy raz w mym spokojnym nlogu będę się użalać. Przedmiotem użalania się jest to, że seria włamań na satan.pl najpierw kusiła mnie do śledzenia sytuacji i zaglądania w miejsca, w które miałem nie zaglądać (rzeczywiście, strasznie jestem pokrzywdzony; ale to piszę z przymrużeniem oka, poważne nastąpi za chwilę,0), a potem poskutkowała prośbą K. do Acheronta o pomoc.

Acheront jako człek dobry się zgodził. Ja mówiłem "skoro mieliśmy dać sobie spokój, to dajmy sobie spokój". W tej chwili to wątpliwa satysfakcja, że ktoś, kto rozpaczliwie odmawiał pokazania kodu, by go pouszczelniać, teraz daje dostęp do shella. Według moich odczuć, moim zamiarem było odejść w pokoju, ale K. pokazał, że nie traktuje tego jako pokój. Toteż na Acheronta uczestniczącego właśnie w fachowej dyskusji patrzę się krzywo; do tego, sporo osób podejrzewających nas o wszystko, podejrzewa nas i o to, więc z jakiej racji - pomagać? Nie przypominam sobie nawrócenia się na chrześcijaństwo.
Klnąc pytałem, czy naprawdę nie możemy żyć bez uczestnictwa w sprawach dotyczących satan.pl. Ale podobno z grup satanistycznych jest bardzo trudno odejść. Zaczynam się zastanawiać, czy dominikanie nie mają pod tym względem racji... choć w inny sposób, niż sami uważają.

Moja mama chce dziś u nas nocować, bo u siebie w domu chce przenocować tego japońskiego mistrza nie mówiącego po angielsku. To oznacza, że trzeba będzie posprzątać ze szczególnym uwzględnieniem pochowania akcesoriów seksualnych. Nie poprawia mi to bynajmniej humoru.

Idę wziąć pejcz i powalić nim trochę w łóżko. To dobrze rozładowuje.
14:16 / 12.07.2002
link
komentarz (0)
Poszliśmy do knajpy, studencki czwartek w wakacje. Było dobrze, ale gdy wróciliśmy, gdy z ulgą zdjąłem buty na wysokim obcasie (uczę się w nich chodzić z uporem godnym lepszej sprawy,0), Acheront krzyknął, że dostał SMSa: satan.pl ofiarą hackerów.
Rzuciliśmy się do komputerów, ale tam witryny już nie było, więc zadzwoniliśmy do K., a on nam pokazał podmienioną stronę główną. Słodkie tło, na nim cytat z Biblii, że "dałem wam moc stąpać po wężach i skorpionach i nic wam nie zaszkodzi", a poniżej informacja, że wszyscy mają hasło 666.
Ciekawostka jednej nocy w sumie; już naprawione. Tylko z tym hasłem, to oni robili niepotrzebnie. Podglądając Acheronta zarządzającego różnymi bazami danych przy pracy widziałem, jakie ludzie sobie dobierają hasła. Dziewięćdziesiąt procent z nich to słownikowe. Około połowa to imiona albo słowa związane z tematyką serwisu. A jeśli ktoś dodaje na końcu jakąś liczbę dla większego bezpieczeństwa, to jest to 666 właśnie i nie mówię tu bynajmniej o serwisach w jakikolwiek sposób satanistycznych. Tak więc można spokojnie zakładać, że na satanie sporo osób miało hasła 666, satan666 i podobne. Chętnie bym się dowiedział, ile razy one występują w bazie, dla zaspokojenia ciekawości.
17:24 / 10.07.2002
link
komentarz (0)

Rozkoszuję się nowym komputerem. Dwadzieścia razy większa szybkość jest zauważalna. O starym powiedzieć, że był przestarzały, to eufemizm.

Miło wspominam wczorajszy wieczór. Zostałem wtajemniczony w profesjonalne przygotowywanie kawy. A. podarował mi kiedyś przyrząd do tego - coś w rodzaju małego rondelka zwężającego się u góry z rączką do trzymania go nad ogniem. Kawę należy zagotować w tym kilka razy i widziałem, jak A. to robi z namaszczeniem i skupieniem, które zawstydziłyby buddystów odprawiających ceremonię parzenia herbaty. Podarował ten przyrząd znajomym, których odwiedza, aby mógł u każdego z nich wypić taką kawę, jaką lubi. W ten sposób sprawił przyjemność zarówno obdarowanym, jak i sobie.

Ja traktuję kawę jak lekarstwo na niskie ciśnienie, a ponieważ ta przypadłość dotyka mnie rzadko, rzadko piję kawę; wypijam za to wielkie ilości herbaty. Długo eksperymentowałem z gatunkami, żeby pozostać przy dwóch: Lapsang i Yerba Mate.

W Lapsanga inicjował mnie dawno temu A. Herbata ta ma specyficzny zapach, który niektórzy porównują do woni wylegującego się w błocie krokodyla, a inni do smrodu starych adidasów lub przegniłego drewna. Słyszałem wiele porównań i każdemu udaje się wywąchać coś innego. Jest to zapach czegoś wędzonego, gorzkiego, może rzeczywiście odrobinę błotnistego. Smak jest odbierany równie subiektywnie i Lapsang ma swoich wielbicieli, jednocześnie budząc w niektórych ludziach wstręt tak głęboki, że po pierwszym łyku biegną do łazienki umyć zęby. Dobrze się komponuje z mięsem, zwłaszcza kiełbasami i rybami. Dobrze się też ją pije nocą, jej smak i zapach wprowadzają w nastrój dobrze zgrywający się z ciemnością, chociaż bynajmniej nie mroczny.

Yerba Mate to coś zupełnie odmiennego. Zielona herbata, w wersjach bez aromatyzujących dodatków wręcz ascetyczna, silnie energetyzująca i odświeżająca. Pić ją nauczyła mnie moja nauczycielka jogi. Po zajęciach, często ja i M. zostawaliśmy u niej, zaproszeni na herbatę i Yerba Mate na długo skojarzyła mi się z ogólnym samopoczuciem występującym po dwóch godzinach hatha jogi: satysfakcjonujące zmęczenie ciała, rześkość umysłu i spokój. Nie wiem, ile w tym jest behawiorystycznego skojarzenia, a ile cech samej Yerba Mate.

Herbata przyszła mi na myśl dlatego, że dziś nie jestem w stanie jej pić. Jest za gorąco; woda mineralna i zimne piwo to jedyne napoje, które jestem w stanie w tej chwili zaakceptować. Mimo to, doba bez herbaty powoduje u mnie obsesyjne myślenie o niej.
01:57 / 10.07.2002
link
komentarz (1)

A. przyniósł najnowszy numer "Wprost" z artykułem o wampirach i śmialiśmy się. Ze mną autor rozmawiał przez telefon o wampiryzmie i seksie. Powtórzył w miarę bez zmian to, co mu powiedziałem o erotyzmie gryzienia po tętnicach, ale z nieujawniania personaliów wywiązał się genialnie - dodał mi jedną literkę do ksywy, dodał nieco lat i magistra (czyżby mój głos brzmiał przez telefon tak staro?,0). A cały artykuł napisał tak powierzchownie, jak tylko się dało. Wydaje się, że takie było założenie, więc zasługuje to tylko na to, by to olać.

A. i Acheront prowadzą dyskusje informatyczne, a ja zaczynam tracić siły do śledzenia ich dyskusji, a nawet zaczynam odczuwać chęć wyjścia z komputerowni, co chyba zaraz zrobię.
15:55 / 09.07.2002
link
komentarz (0)

W niedzielę odwiedziliśmy ojca; jak zwykle nas spoił doskonałym winem i opowiadał o Finie, który jeździł z ekspedycjami badawczymi na Biegun Południowy i którego spotkał we Francji. Podobno człowiek podczas nocy polarnej wariuje i zaopatrzenie, wiedząc o tym, troszczy się o odpowiednią ilość alkoholu, bo człowiek nietrzeźwy zapomina o swoim tragicznym położeniu, odcięciu od świata i tym, że na zewnątrz nic nie widać dalej niż na długość ręki. Mimo, że badaczy dobiera się pod kątem zdrowia fizycznego i psychicznego, spędzenie kilku miesięcy w szpitalu psychiatrycznym po powrocie z takiej wyprawy zdarza się często. W letnim upale te opowieści brzmiały jak niesamowita bajka.

Napisała do mnie N., pisząc, że zdumiona jest "spokojem" w nlogu, podczas gdy działalnością w Mroku wyrażałem raczej chaos, nie cofając się przed ostrą krytyką i złośliwością oraz przejawami "szaleństwa". Chyba niektórzy nigdy nie uwierzą, że była to gra pozbawiona tego najgłębszego wewnętrznego zaangażowania - a przy tym gra prowadzona z pragnieniem doznania takiego zaangażowania. Jestem osobą bardzo obojętną. Mało rzeczy jest w stanie mnie poruszyć emocjonalnie, pozytywnie lub negatywnie. Muszą to być silne bodźce; moje zachowania były obliczone na dostarczenie sobie tych silnych bodźców. Grałem i wciągałem ludzi w grę, żeby dostarczyć widowni, którą ja sam byłem, emocji. Jakiejkolwiek emocji, która byłaby dostatecznie silna, by ją poczuć. Lubiłem budzić złość lub fascynację, żeby się przyglądać, jak ludzie miotają się w silnych uczuciach, które mi są - w takiej intensywności - obce. Niektórzy mi teraz piszą, że chcą podtrzymać znajomość - powinni pisać, że chcieliby ją zawrzeć, bo znajomości ze mną takim jaki jestem nie było. Fakt, że z mojego wyboru.

W niedzielę bylimy również na spacerze w lasku koło Obornik. Przytrafiła się nam scena początkowo wyglądająca jak z Tolkiena: w środku lasu ścieżki nagle zaczynają być obsypane białym żwirkiem, na drzewach pojawiają się girlandy kwiatów (sztucznych,0) - biała ścieżka prowadzi do leśnego, ludowego sanktuarium Maryjnego. Na kamieniu napisane dużymi literami "Awe Maria", właśnie tak, przez "w". Na jednym drzewie wisi Maryja, na drugim Jezus, na trzecim papież, na innych jacyś święci. Pstrokato i hałaśliwie pod względem wizualnym. Zaczęliśmy czysto teoretycznie rozwazac możliwości desekracji i wtedy coś mnie ugryzło w rękę tak, że do dziś mam spuchnięty palec. "Awe Maria" umiała się obronić.

A poza tym... jest już wyznaczona i zatwierdzona data wydarzenia, którego treść jest znana znajomym: piątego października bieżącego roku.
02:12 / 04.07.2002
link
komentarz (0)
Przemeblowaliśmy serwerownię. Było to konieczne ze względu na pojawienie się nowego sprzętu. Skutkiem przemeblowania jest to, że znów widać podłogę. Na podstawie wczesniejszych doświadczeń mogę zaryzykować prognozę, że ten stan ma szansę utrzymać się przez około dwa dni.

A poza tym dzień był bogaty we wrażenia i o tej porze jestem zbyt zmęczony, by wyrobić dzienną normę nlogowego tekstu.
12:19 / 03.07.2002
link
komentarz (0)
Pojechałem wczoraj do firmy, w której pracuje A., by mu przekazać chińską powieść erotyczną o kwiecistym tytule "Kwiaty śliwy w złotym wazonie". Okazało się, że właśnie wychodzi z pracy i skończyło się to na przesiedzeniu kilku godzin w knajpie. O różnych rzeczach rozmawialiśmy, w tym i o Sieci i o mroku na niej. Powiedział mi, że brat Lambert napisał w swoim nlogu zawiłe tłumaczenie dotyczące definicji grafomanii, podczas gdy kiepski styl to kiepski styl - trudny do ujęcia w algorytmiczne kryteria, ale rozpoznawalny dla każdego, kto miał dostatecznie dużo do czynienia ze stylem dobrym. Z kolei ktoś inny i gdzie indziej wyrażał przekonanie, że ja do "środowisk" powrócę, tylko znów pod inną postacią. Niektórym trudno sobie wyobrazić, że można żyć bez tego. A gdy w poprzednim spisie przywołałem cytat z K., autor zajrzał do nloga krótko potem, widać przez kogoś powiadomiony, że była o nim mowa, bo poza tym nie zagląda regularnie. Lambert interpretuje wyłączenie komentarzy jako umożliwienie sobie głoszenia w tym skromnym miejscu "jedynie słusznych prawd", a statystyki z dobrze znanymi numerami IP pokazują, że mroczny półświatek stanowi większość czytelników. To bardzo kusi, by w tym spokojnym okresie, jaki teraz jest, nie dostarczającym zbyt wiele materiału bieżącego mogącego być przedmiotem zainteresowania obcych osób, oddać się wspomnieniom o różnych ludziach. A że to barwna galeria, inni czytelnicy też nie będą się nudzić bardziej niż zwykle. Pomysł warty rozważenia.

"Kwiaty śliwy" to książka, która mi się spodobała nie tylko ze względu na wątek erotyczny, przedstawiony po wschodniemu, z dosłownością i wyrafinowanymi porównaniami - bardziej smakowite jest miejscami tło, satyra na szesnastowieczne Chiny, korupcję, chciwość, służalczość wobec zwierzchników, bezwzględne wykorzystywanie władzy i ponadczasową ludzką wredotę. Ale erotyka też jest dobra; śmiałością opisu przewyższa dzieła europejskie, zachowując poziom. Widać odmienną mentalność, bez poczucia winy, bez heroizmu łamania tabu.

Na wygaszaczu ekranu sąsiedniego komputera zmodyfikowana gra "Life" z zasadami dającymi ciekawe wzory. Zestawów zasad jest wiele i niektóre z nich nie pozwalają deterministycznie wyznaczyć przyszłości wzoru, mówi Acheront; przez trzydzieści milionów iteracji tworzą prostą i nieskomplikowaną ścieżkę, a potem nagle rozwijają się w wielkie i ozdobne twory. W wolnej chwili poszukam stron poświęconych temu tematowi. Obecnie zgłebiam Sieć pod kątem wzorów do haftu krzyżykowego, do którego powracam na każdych wakacjach. Dopiero teraz wpadłem na poszukanie wzorów na Sieci i pomysł okazał się dobry i wygodny. Na razie ukończone zostały bardzo klasyczna niebieska róża oraz - dla nawiedzonego wyznawcy Linuxa, Acheronta - pingwin Tux. Teraz, po rozgrzewce, szukam czegoś, co mi zajmie więcej czasu.
01:48 / 02.07.2002
link
komentarz (0)
Słucham Limbonic Art. K., dzięki któremu poznałem ten zespół, powiedział kiedyś, że tego rodzaju ostra muzyka go uspokaja, podczas gdy spokojne i słodkie utwory New Age potrafią go, przeciwnie do swojego przeznaczenia, doprowadzić do szału.

Mam swoją własną teorię na temat tego, dlaczego tak jest. Otóż K. widocznie telepatycznie odczuwa atmosferę, która towarzyszyła tworzeniu słuchanej muzyki. A pamiętam pewną scenę z pewnego studia... " wypierdol te ptaki, już mi kurwa w głowie świergoce! to ma być kurwa muzyka!"; "ale muszą być ptaki, zostawmy jedną maleńką wilgę" "nie!" "to zamienimy ją na żubra, damy dwa pogłosy i będzie doskonale" - w tym momencie pada wiązanka, której nawet nie odtworzę, w każdym razie kaseta medytacyjna z tym podkładem muzycznym jest na rynku i pewnie nie jest wyjątkiem. A czy trzeba komuś tłumaczyć, w jak świetnym nastroju muszą być twórcy metalu, gdy mogą pohałasować?
01:19 / 02.07.2002
link
komentarz (0)
Napisałem dziś jedynie jeden niedługi prywatny list. Od dość długiego czasu aktywne uczestniczenie w życiu Sieci, wypowiadanie się w miejscach publicznych było stałym elementem każdego dnia. Teraz zaczynam sobie przypominać milczenie - w tym internetowym sensie. Ten log zaczyna się stawać jedyną publiczną wypowiedzią, ale w formie nie prowadzącej do polemik i kontaktów.

Mówienie więcej, niż trzeba było zawsze jednym z widoczniejszych objawów mojego egocentryzmu. Umiejętność "lania wody" poprawnymi gramatycznie i stylistycznie, a czasem nawet miłymi dla ucha zdaniami była dla mnie nie tylko sposobem na radzenie sobie w niektórych sytuacjach edukacyjnych, ale przede wszystkim możliwością zaznawania przyjemności z samego procesu układania słów oraz przyciągania uwagi poprzez mówienie i pisanie. W Internecie słowami zdobywa się swoje wirtualne terytorium, poprzez nie zajmuje się miejsce i czułem się w tych warunkach jak ryba w wodzie. Umiem zanudzić, ale w Internecie zawsze znajdzie się ktoś zainteresowany, niezależnie od tego, co by się mówiło. Każdy grafoman i nudziarz znajdzie tu łatwo swoją niszę, która zapewni mu dobre zdanie o jego zdolnościach retorycznych.

Internet bardzo mi popsuł styl. Styl jest rzeczą zaraźliwą. Najlepszym sposobem na to, by mówić i pisać w nie rażący odbiorcy sposób, jest długotrwałe obcowanie z dobrą literaturą. Ja za długo obcowałem z niedbałym językiem irca, grafomańskim stylem internetowej twórczości i trudnościami w jasnym wyrażeniu myśli na listach dyskusyjnych. To nie mogło pozostać bez skutku i nabierając w ostatnim czasie ogólnego dystansu do życia Sieci, zaczynam dostrzegać swoje cofnięcie się w rozwoju w tej dziedzinie. Podstępny Internet dostarczając mi zbyt wielu osób, w porównaniu z którymi wypadałem dobrze, odwodził mnie od obiektywnego spojrzenia na siebie. Jest to kolejna część ceny zapłaconej za tę rozrywkę.

Wypowiadam się ostatnio gorzko o Internecie, ale nie stanę się jego przeciwnikiem. Pozostanę równie zagorzałym fanem Sieci jak przedtem. Przechodzę tylko z fazy bezkrytycznego zauroczenia do postawy "starego małżeństwa", w którym wiadomo, czego się można spodziewać.

Poza tym nie wypaliłem dziś żadnego papierosa. Biorąc pod uwagę poprzednią ilość, nie jest to bynajmniej czyn heroiczny, ale publiczne zeznania w takiej sprawie są dobrym środkiem podtrzymującym motywację.
00:29 / 01.07.2002
link
komentarz (0)
Urodziny brata były przyjemne. Zróżnicowane wiekowo grono pokłóciło się tylko krótko o świeczki - ktoś ze starszego pokolenia dopatrzył się gromnicy w tym, co chcieliśmy zapalić i żywiołowo zaprostestował; poza tym frakcja arystokratyczna krzyczała "Porno! Porno!", gdy ktoś z frakcji chamskiej nalał czerwonego wina do wysokiego kieliszka do szampana. Bawiliśmy się radośnie wśród bardziej i mniej celowych gaf, złośliwości i komentarzy, bo takiej atmosferze sprzyjał skład osobowy zaproszonych. Zaczęliśmy wcześnie, po południu i rozeszliśmy się o przyzwoitej dla nastoletnich dzieci zaniepokojonych rodziców porze.

Odczuwam dziś lekki głód nikotynowy. I tak radykalnie ograniczyłem palenie, odkąd mieszkam z nie tolerującym dymu Acherontem, ale zwykle było kilka papierosów dziennie i większa ilość na imprezach lub podczas nie przespanych i spędzonych przy komputerze nocy; wystarczająco wiele i wystarczająco długo, by po odstawieniu zaznać nieprzyjemnych objawów - lekkich zawrotów i bólów głowy, gorzkiego posmaku w ustach i rozdrażnienia. I., który dawno dał sobie spokój z nikotyną na rzecz innych rzeczy, radził: przyjmij złe samopoczucie tak, jakby nie było na nie żadnego lekarstwa, poprzestawaj na obserwacji, a nie na myśleniu o pozbyciu się go. Jeszcze jeden owładnięty buddyzmem umysł. Z kolei jedna z doświadczonych ezoteryczek zwróciła mi uwagę na moje obsesyjne garnięcie się do żywiołu ognia pod każdą postacią. Doprawdy, należy dziękować Najwyższemu, że nie był obecny żaden kabalista.

Na szczęście nie jest tak źle. Lekko pijany po wypitym szampanie i winie, słucham ścieżki dźwiękowej z filmu South Park i to podtrzymuje dobry po imprezie nastrój. Acheront śpi i chyba za chwilę do niego dołączę.
02:08 / 30.06.2002
link
komentarz (0)
Działa? Działa? Oby tak zostało.

Mój brat świętuje jutro osiemnaste urodziny. Jak w większości przypadków, ta data to tylko symbol, bo rzeczy zastrzeżone dla pełnoletnich robi od dawna.

Spieramy się w drobnych sprawach, wspieramy w poważnych. Ostatnia wielka kłótnia, a właściwie jedyna wielka kłótnia była na wiosnę, gdy wraz z M. zrobili nie proszony i niechciany performance w Vincent House, czyli tej chacie. Przynieśli do domu pieniek, rozłożyli wokół folię i zaczeli przy użyciu zszywacza do tapicerki obszywać pieniek papierem, a sami ubrali się w chirurgiczne maski i fartuchy. Zapytaliśmy się ich, o co chodzi, ale kazali czekać do głównego przedstawienia. Więc zajęliśmy się swoimi sprawami, bo różne amatorskie performance miały tu nieraz miejsce; nawet się ucieszyłem, że mój brat, który się w ten rodzaj "tfurczości" nie angażował, dał się zarazić pasją. Scenografia podejrzanie wyglądała na miejsce egzekucji, więc powiedziałem: "Mam nadzieję, że nie będziecie tu niczego zabijać". I., mój brat, mruknął coś w odpowiedzi. Gdy nas zwołano na "występ", niespokojne podejrzenia okazały się prawdą: M. wyjęła z worka kurę i ją położyła na pieńku, a I. szybko, kilkoma niezręcznymi ciosami odrąbał jej głowę.

Można powiedzieć, że to nic wielkiego; niestety oni, mieszczuchy, nie wiedzieli, jak się zabija kurę. M. nie przytrzymała jej dostatecznie mocno i kadłub bez głowy wyrwał się jej w przedśmiertnych drgawkach, zaczynając biegać opętańczo po pokoju, a nawet niezdarnie latać i plamić wszystko krwią, włączając w to nas, widownię. Trwało to kilkanaście sekund, zanim kura na dobre padła. Widownia, czyli ja z Acherontem, A. i S. zastygła na chwilę w szoku.

Dawno się nie zdenerwowałem tak, jak wtedy. M., która mieszkała wtedy u nas, kazaliśmy się wynosić jak najszybciej, a I. otrzymał zakaz wstępu do Domu, odwołany kilka tygodni później. Nie chodziło tylko o pobrudzenie dywanu i mebli - które musieli wyczyścić. Chodziło o zasady. Nie jestem wegetarianinem ani obrońcą zwierząt, ale uważam, że ze śmierci nie powinno się robić rozrywkowego show, nawet jeśli chodzi tylko o kurę. A do Domu mam staroświeckie podejście: to jest miejsce, którego się nie bezcześci w taki sposób, bez pozwolenia gospodarzy. Jeśli chcieli ją zjeść, niechby ją zabili w parku. Zresztą zjedli ją potem, chyba po to, by pokazać, że nie zabijali jej na próżno.

Po tym jakże dramatycznym wydarzeniu moje stosunki z I. się popsuły, ale po jakimś czasie powróciły do normy, tak że mogę iść na jego osiemnastkę bez moralnych wątpliwości.
16:48 / 27.06.2002
link
komentarz (0)
Hm... tak jakby zaczęło działać normalnie, więc się nie oprę pisaniu.

Wczoraj byłem pierwszy raz na szkoleniu komputerowym, Acheront mnie zabrał dopisując do "działu technicznego" swojej firmy. Stara się mnie wciągnąć w informatyczny świat.
Szkolenia to rzecz bardzo rozrywkowa. Rozdają i rozlosowują wiele gadżetów, częstują i pokazują prezentacje, w których w zestawieniach bezczelnie pomija się wiodącą konkurencję lub dokonuje się popularnych, naiwnych manipulacji wyglądem wykresów, na zasadzie "gdy jesteśmy troszkę lepsi od kogoś, pokazujemy mały wycinek skali, by wizualnie proporcja różnicy urosła - gdy jesteśmy gorsi, rozciągamy skalę tak, by różnica okazała się nie znacząca." Dużo kolorowych obrazków, wykresów, strzałek, ozdobników. Przedszkole.

Afera w TVP; w Teleranku pokazali pana, który zachęcał do założenia bloga i pokazywał na przykładzie swojego, jak to się prowadzi. Pokazano adres. Blog okazał się blogiem homoseksualisty, piszącego w większości o tym, jak to on sobie szuka chłopaka, jak chodzi po gejowskich lokalach itp. Autor zahasłował bloga po wybuchu skandalu, ale Google zachowuje kopie dokumentów i w ten sposób można sobie te wpisy obejrzeć. Rzeczywiście, autor ewidentnie chce sobie przez tego bloga poderwać chłopca. Podkreśla, jaki jest romantyczny, jaki samotny, jak kocha mamusię. Przy tym pisze bardzo grafomańsko, jak większość prowadzących blogi zresztą. Do poziomu niezamierzonej parodii doszło to na erephia-desmont.blog.pl.

Przepisem na grafomanię jest nadmierny patos i egzaltacja. Czasem też popadam w ten tryb. Próba uczynienia poprzez wymyślny styl rzeczy niezwykłej z rzeczy zwyczajnej i zasługującej na prosty język kończy się zwykle komicznie.

Pisałem kiedyś różne lekkie rzeczy ku rozrywce kolegów; było to za czasów, gdy paliłem nieprzyzwoite ilości marihuany i te "przedstawienia" trafiały w trawiasty, specyficzny humor, będąc z trzeźwego punktu widzenia kawałkami zupełnie bezwartościowymi. Były to absurdalne ciągi wydarzeń, dla większej parodii pisane discopolowym ośmiozgłoskowcem. W jednym z nich, po wyjątkowo dziwacznym zwrocie akcji, dzieje się coś takiego:

POSTAĆ 1:
Ten nasz autor to idiota!
Tak przesadzać ze zmyślaniem...
I przypadło nam W TYM granie...

AUTOR (pojawia się z w połowie pustą butelką wódki, zataczając się,0)
Wyście... som... pod mojom władzom...
Wyście... musieć... się poddadzą...

POSTAĆ 2:
Jest pijany. Wszystko jasne!

POSTAĆ 1:
Ja go chyba zaraz trzasnę,
by nie pisał w takim stanie!

POSTAĆ 2: (powstrzymując,0)
A co wtedy z nas zostanie?

POSTAĆ 1: (z rezygnacją,0)
Grafomani - wszyscy dranie.

Dranie. Kiedyś jako ciekawostkę traktowałem to, że Hitler był pozbawionym talentu malarzem, Mussolini nieudanym poetą i że jeszcze jacyś tam tyrani też nie spełnili swoich artystycznych ambicji. Dziś widzę w tym logikę. Kto pragnie coś tworzyć "artystycznie", ten pragnie zapanować nad ludzkimi duszami. Porwać, wzruszyć, przejąć. Gdy to się nie udaje, żądza władzy zostaje przeniesiona tam, gdzie ją łatwiej zdobyć. Czasem na wielką skalę, czasem na mniejszą. Grafoman to człowiek niebezpieczny.
12:53 / 27.06.2002
link
komentarz (0)
Jeśli komuś udało się tu dostać, gratuluję wytrwałości. Po przenosinach, nlog chodzi nieznośnie powoli. Aż nie mam ochoty pisać; zawieszam pisanie do naprawienia problemów technicznych.
15:40 / 25.06.2002
link
komentarz (0)
religioustolerance.org. Kiedyś strona, którą bardzo lubiłem i ceniłem, dająca pozornie bezstronny przegląd różnych większych i mniejszych religii świata i kontrowersji religijnych. Można było się niejednego dowiedzieć, a robiła to czwórka ochotników z Kanady, która samozwańczo się nazwała "Ontario Consultants for Religious Tolerance".

To, co dzieje się tam teraz, trochę mnie bulwersuje. To, że rozpaczliwie krzyczą wielkimi literami, że tracą pieniądze - jeszcze da się wytrzymać; ale ogłoszenia, jakimi obłożyli stronę, są poniżej krytyki. Kabbalah.com jeszcze się broni, ale już wiedźma Andreika sprzedająca gotowe zestawy do rzucania zaklęć - nie. Universal Life Church, też tam reklamowany, sprzedaje status duchownego, bez żadnych wymagań. Są legalnym i zarejestrowanym już długo kościołem; status duchownego daje ludzki szacunek i różne przywileje, zdaje się, że też podatkowe. Ściślej biorąc, oni nie sprzedają stania się duchownym - to jest za darmo, natomiast płatne są różne gadżety takie jak dyplomy poświadczające ten status, podręczniki międzywyznaniowego udzielania ślubów lub "potwierdzenia miłości" (dla par nie mogących zawrzeć legalnego ślubu,0) i ładnie wydrukowane certyfikaty na takie okazje. Można też kupić - bez żadnych warunków poza zapłaceniem ceny - jeden z licznych tytułów: za dziesięć dolarów otrzymasz certyfikat wydany przez ULC z tytułem "mędrca", "apostoła", "rabina", "imama", "derwisza", "mnicha", "uzdrowiciela duchowego", "diakona", "biskupa" i innymi, wziętymi z wszelkich popularnych religii, przy twoim nazwisku. Delikatnie powiem, że dla mnie to jest przesada. Gdyby wymyślili własne, byłoby w porządku, ale niektóre tytuły z ich listy wymagają w swoich macierzystych religiach wielu lat studiów i zycia według nieraz surowych standardów moralnych. Z tego powodu budzą szacunek. Ich sprzedawanie przypadkowym osobom jest w jakiś sposób kradzieżą emocji i szacunku otaczającego te tytuły w macierzystych religiach - po to, by ktoś mógł sobie połechtać ego.

Wracając do samej strony OCRT... Ich pojęcie tolerancji jest i jednostronne, i trochę totalitarne. Jednostronne - bo sami nie tolerują "nietolerancyjnych" wyznań z ortodoksyjnymi chrześcijanami na pierwszym miejscu. Nietolerancyjne wyznania to według nich te, które mocno trzymają się przekonań niezgodnych z poglądami autorów strony. Totalitarne - ma się wrażenie, ze ich wersja tolerancji - bardzo daleko posunięta i właściwie opierająca się na tym, że nie wolno skrytykować cudzej religii, nie wolno poczuć się urażonym z powodu czynności w jej obrębie - jest czymś, co chcieliby narzucić całemu światu jako jedyną słuszną ideę, a wtedy zapanuje powszechne szczęście. Wybielają na swojej stronie wszystko, do czego przylgnęła nazwa "sekty", łącznie z ruchami, do których można mieć poważne zastrzeżenia, takimi jak Świadkowie Jehowy, scjentologia, mooniści. Wszystko zostało rozmyte, nietaktem jest mówić, że się w coś wierzy uważając to za prawdę i wierząc jednocześnie, że rzeczy z tym sprzeczne prawdą nie są. O ile fanatyzm mnie razi, to odkryłem, że druga skrajność może być równie odpychająca.
14:39 / 25.06.2002
link
komentarz (0)
Pisanie o rzeczach technicznych w dzienniku? Nowość dla mnie; uroki prowadzenia dzienników na Sieci.

Na nlogowym forum poruszenie - przewidziane problemy techniczne, overload - czyli duża ilość ludków uciekających z walącego się bloga tutaj i zaczynająca swoje nlogi od "blog.pl nie działa, więc będę pisał na tym głupim nlogu". Przenosiny na serwer, możliwe wyłączenie na jakiś czas itd. Przepisuję komunikat, by potem nie dostawać listów "czemu mi zabanowałeś dostęp do swojego loga", jak to się już zdarzyło po dzisiejszym porannym braku dostępu do nlogów.

Przetrwam problemy techniczne i zostaję tu. Podoba mi się; blog.pl jest po prostu za modny, za duży tam tłum, za dużo bajerów - to miejsce znalazłem szukając właśnie czegoś innego. I może się trochę przyczyniłem do overloadu, bo umiem wskazać co najmniej pięć osób, które zaczęły nlogować po mnie i po tym, jak podałem adres na forum satan.pl, a są tego forum czytelnikami. :,0)
23:26 / 24.06.2002
link
komentarz (0)
Zabrałem się za sprzątanie szuflad w jednym pokoju. Znalazłem w nich rzeczy bardzo stare. Mieszkanie jest duże i jest umeblowane tak, że jest gdzie chować rzeczy. Dlatego tak trudno się sprząta. Pokusa nieporządnego, szybkiego upchnięcia wszystkiego na jedną z licznych półek jest trudna do przezwyciężenia.

Z sześciu szuflad wyszedł jeden czterdziestolitrowy worek śmieci i nadal są pełne.
Chyba po raz pierwszy w życiu wyrzuciłem negatyw filmu. W moim umyśle pojawia się też bluźniercza myśl o wyrzuceniu części zdjęć. Większość pochodzi z okresu "mroczni hippisi" i można je streścić krótko: dziwnie się ubieramy i malujemy, uprawiamy seks grupowy z akcesoriami, dobrze się bawimy, wygłupiamy się pozując w różnych konfiguracjach. Z tych dwóch setek zdjęć tego rodzaju do celów wspomnieniowych wystarczy mi, mam wrażenie, dziesięcioprocentowa, reprezentatywna próbka.

Znalazłem też pewna karteczkę w kopercie. Wydrukowane ogłoszenie: "Rozpaczliwie poszukuję kogoś, kto ma MASM lub TASM. W zamian mogę zaoferować kilkadziesiąt kilo źródłówki w assemblerze". Właśnie tak się kiedyś z Acherontem poznaliśmy. Byłem pewny, że już dawno nie mam tej kartki i że została wyrzucona przy którymś kolejnym sprzątaniu w czasie naszego rozstania, bo nie mających wartości estetycznej lub materialnej pamiątek po zakończonych związkach po odczekaniu przyzwoitego czasu się pozbywam, niszcząc je z należytym poszanowaniem. Przeoczenie tej kartki to bardzo szczęśliwy traf; sądzę, że oprawimy ją kiedyś w ramki.
12:43 / 24.06.2002
link
komentarz (0)
Ochłodzenie, nareszcie.

Ćwiczę szachy. Trochę z komputerem, trochę z podręcznikami teorii szachowej. Komputer jest doskonały do nauki ze względu na możliwość cofania się do miejsca, w którym zrobiło się później zauważony błąd i możliwość zastanowienia się nad lepszym ruchem mając komfort wygodnego wglądu w przyszłość takiej czy innej wersji. Korzystam z tej opcji bez skrupułów, rozgrywając powolne partie, ucząc się, co jest błędem. W szachach przegrywa ten, kto pierwszy zrobi błąd, o ile przeciwnik go wykorzysta. W większości sytuacji nie ma możliwości wymyślenia czegoś genialnego, sztuka polega na nie odchodzeniu od poprawności. Dlatego ta gra jest tak dyscyplinująca.

Są wyjątki, ale większość szachistów, których znam, ma ponadprzeciętny kontakt z rzeczywistością. Sposób myślenia, na który poświęca się wiele czasu, przenosi się na resztę życia. Na szachownicy nie zauważenie jakiegoś związku, jakiejś okoliczności szybko skutkuje stratami.

Czytałem wczoraj "Żyć w tym świecie i przetrwać" J. Cleese'a i Robina Skynnera. Sięgnąłem po tę książkę ze względu na nazwisko Cleese'a, aktora i reżysera z grupy Monty Pythona - lubię ich twórczość; reszta - tytuł, opis wskazywały na jeszcze jeden uproszczony poradnik psychologiczny, których jest na naszym rynku mnóstwo i które zwykle nie wnoszą nic nowego. Książka okazała się ciekawa, choć nie rewelacyjna. Różniła się od większości popularnej psychologii skupieniem się na tym, jak funkcjonuje człowiek zdrowy i co go określa, a nie rozwodzeniem się nad objawami neuroz i innych niedoskonałości psychiki. Wnioski były proste - że zasadniczo chodzi o umiejętność obiektywnego spojrzenia na rzeczywistość, nie nakładania na nią swoich fantazji, nie życia w śnionym przez siebie śnie, w którym my jesteśmy lepsi, niż jesteśmy, a inni ludzie są umieszczani w zadowalających nasze ego rolach, rzadko zgodnych z tym, co oni naprawdę myślą i czują. Im bardziej umysłowa "mapa" terenu odpowiada rzeczywistości, tym lepiej nas po terenie prowadzi. To brzmi jak truizm i jest nim, ale w praktyce jest trudne i rzadko spotykane w postaci doskonałej.

Były oczywiście odwołania do twórczości Monty Pythona - na przykład "Życia Briana", które wywołało protesty "ortodoksyjnych Żydów, liberalnych Żydów, katolików i protestantów". "Daliśmy im pierwszą od dwóch tysięcy lat rzecz, co do której mogli się zgodzić", skomentował Cleese. Argumenty, że nie wyśmiewali się z religii, tylko ze sposobu, w jaki niektórzy ludzie ją wyznają, nie zostały zrozumiane.

Kiedyś wielkie oburzenie wzbudził "Świętoszek" Moliera. Sztuka ta też wyśmiewa się nie z Boga i religii, ale z człowieka wykorzystującego demonstracyjną pobożność do manipulacji otoczeniem i z naiwności wierzących mu. Mniej więcej w tym samym czasie wystawiono pierwszy raz inną sztukę, której tytułu już nie pamiętam i która brutalnie wyśmiewała i atakowała same dogmaty religii, a nie ludzi. Nie wzbudziła jednej dziesiątej tego zgorszenia, co "Świętoszek", jak to wynika z przedmowy do "Świętoszka" w wydaniu Biblioteki Narodowej.
00:54 / 23.06.2002
link
komentarz (0)
Auu. Spaliłem sobie nie tylko łydki. Siedziałem na balkonie z szeroko rozłożonymi nogami, ze stopami na balustradzie. Ciepłe promienie słońca na kroczu były bardzo przyjemne, ale właśnie zaczynam czuć, że tak intymnych pieszczot z bogiem Ra nie uprawia się bezkarnie.
00:08 / 23.06.2002
link
komentarz (0)
Obiad u mojego ojca. Jego pasją jest wino - rozwija swoją wiedzę o gatunkach, terminologii opisu smaków i zapachów; słownictwo w tym zakresie jest w naszym języku zbyt ubogie, więc trzeba sięgać do porównań, czasem bardzo metaforycznych - porównań do budowli, do pogody, do ludzkiej urody; w ten sposób wino daje również rozległy temat do rozmów przy stole. Chleb maczany w oliwie - jedynym jej gatunku, który się do tego nadaje - okazał się doskonałym pomysłem jako "przegryzka", a głównym daniem były oberżyny zapiekane z mnóstwem innych rzeczy, pomysł przywieziony z Francji, gdzie danie to jest jednym z podstawowych w regionie, w którym ojciec spędził trochę czasu w związku z ostatnim wyjazdem z pracy. Danie jest bardzo dobre, a jedyny problem z nim związany to to, ze za dwa dni człowiek znów czuje się głodny.

Tato umie wprowadzić przy stole atmosferę doceniania jedzenia, rozkoszowania się nim, celebrowania go - atmosferę, która w dzisiejszym fast-foodowym świecie jest spotykana rzadko. Zaznanie tego pozostawia człowieka w rozleniwionym stanie dającym się streścić w niewyszukany sposób w słowach "O, jak mi dobrze". Nauczyliśmy się, że po tych zaproszeniach na obiad, trzeba sobie rezerwować resztę dnia wolną, bo jakiekolwiek wyjście wieczorem - planowane na dziś - jest zagrożone. Zostajemy w domu; najpierw zaspaliśmy, a teraz... nc się nam nie chce.

Przesadziłem ze słońcem, spędzając całe przedpołudnie na balkonie. Pieką mnie łydki, które lekkomyślnie wystawiłem na słońce, nie pamiętając o wrażliwości mojej bladej karnacji. Czytałem "Forum", ale nie podoba mi się ten wakacyjny numer; nie mam nic przeciwko temu, że podejmuje lekkie tematy - szczęście i socjologiczne badania nad plażą. Nie podoba mi się to, że opisuje te tematy w sposób zbyt powierzchowny i wyglądający tak, jakby ktoś za bardzo chciał wypełnić pusty papier tekstem, pisząc oczywistości. Dla mnie czas wakacji jest właśnie tym, w którym mam czas i siłę zagłębiać się w poważniejsze teksty i zupełnie nie rozumiem przekonania o tym, jakoby właśnie w tym czasie należało czytelnikowi dostarczyć łatwo strawnej i przyjemnej do czytania papki. Trzeba będzie sobie poszukać jakichś dobrych lektur, bo na prasę w tym sezonie ogórkowym chyba nie ma co liczyć.
03:21 / 22.06.2002
link
komentarz (0)
Uległem pokusie zerknięcia na satan.pl, by zobaczyć, jakie są odpowiedzi na mój post o odejściu. Ktoś stwierdził, że nie rozumie tej energii do tworzenia wirtualnych osobowości - sam próbował, ale bardzo szybko się niechęcił. To ciekawy temat.

Ja też nie każdą wirtualną osobowość miałbym siłę tworzyć. Da się tworzyć takie, poprzez które można wyrażać jakąś prawdziwą część siebie. Rozkręcając satanizm w Sieci, bawiłem się, a jednak część satanistycznej ideologii - podkreślanie osobistej odpowiedzialności, potępienie mazgajstwa i pochwała działania, motyw odrzucanego przez społeczeństwo, a wartościowego odmieńca i kilka innych rzeczy to coś, co mogłem i mogę głosić z czystym sumieniem - rzeczy, w które wierzę. Nie umiałbym na dłuższą metę udawać postaci mającej głosić coś, co jest sprzeczne z moim wewnętrznym przekonaniem i sądzę, że tu tkwił problem wspomnianego forumowicza, który chciał się wcielić w katolickiego zakonnika będąc osobą niewierzącą. Granie ma sens wtedy, gdy poprzez grę chce się coś szczerego przekazać - to samo dzieje się w teatrze. Nikt nie wychodzi na scenę po to, żeby jedynie "wkręcić" widownię w to, że jest królem albo... rewizorem. Aktorzy wcielają się w postacie po to, żeby całością sztuki przekazać różne myśli autora i to jest, w przeciwieństwie do gry, całkowicie poważne. Autor czuje komfort wyrażając poprzez swoje postacie to, co myśli; gdy jest zmuszony, na przykład w warunkach totalitaryzmu, przekazywać coś innego niż myśli, czuje dyskomfort; ba, cierpi. Dlatego, gdy nie ma zewnętrznego przymusu, coś takiego nie ma sensu.

Kiedyś z kolegami wcieliliśmy się w autorów strony "chrześcijanie przeciwko satanizmowi w Internecie". Akcja była już wielokrotnie opisywana, więc nie ma sensu jej streszczać. Udaliśmy głupich i sfanatyzowanych chrześcijan, dostaliśmy od satanistów - niejednokrotnie naszych dobrych kolegów nie wiedzących, że to my - mnóstwo wyzwisk przez pocztę elektroniczną. Chcieliśmy zobaczyć, jak automatycznie reagują - i im samym to pokazać, po autodemaskacji. Bez tej demaskacji akcja nie miałaby sensu, nie miałaby morału. Jest dobrze chodzić do teatru, ale nie można w nim siedzieć wiecznie. Zasadniczy moment to chwila zakończenia sztuki - gdy widownia zostaje sama ze swoimi myślami pobudzonymi przez sztukę, ale nie ma już aktorów i scenerii, która pobudziła te myśli, jest tylko prawdziwe życie.

Ten moment zakończenia sztuki jest jednoznaczny, gdy wszyscy aktorzy są zgrani, lub gdy jest jeden aktor. Ale w omawianej sytuacji jest ich wielu, niezależnych. Jeden nie może powiedzieć "sztuka skończona". Może powiedzieć "skończony ten wątek", a spektakl będzie trwał dalej. Zakończenie wątku może tylko na chwilę przypomnieć, że to jest spektakl, ale ci, którzy chcą, szybko o tym zapomną. W teatrze lub kinie też dobrowolnie poddajemy się iluzji i dążymy do tego, żeby zapomnieć, że mamy przed sobą aktorów, uwierzyć na chwilę w realność odgrywanej historii, wczuć się w nią, doznać wynikających z niej przeżyć. Tę zdolność człowiek opanował doskonale.

Systemy religijne są dla mnie naczyniami, które można użyć do podania napoju - pewnych treści. Treści, na które ludzie by czasem nie zwrócili uwagi bez efektownego opakowania, nie byliby w stanie ich przyswoić. Naczynie jest niemal niezbędne do wypicia wody, poza rzadkimi okazjami, gdy możemy dotknąć ustami wody wypływającej ze źródła. Ale gdy wypijemy, odstawiamy naczynie, przestaje być pożyteczne. Religie to skorupy - od wyznawcy, kapłana, proroka zależy, czym je napełni i niezależnie od religii, może to być woda, może to być trucizna. W naczyniach każdej religii bywało podawane jedno i drugie. Naczynie nie miało zasługi i nie ponosiło winy, ona przypadała konkretnemu człowiekowi i dlatego nie ma sensu potępianie religii, czy to chrześcijaństwa, czy to satanizmu. I tyle wywodów kabalistycznych na dzisiaj.
18:06 / 21.06.2002
link
komentarz (0)
Sprzątam, wpadła mi w ręce nasza domowa Kronika i nie mogłem się oprzeć przejrzeniu dobrze mi znanych wpisów.

Bez daty:
"Cieszy mnie to wielce, że jakiś Mądry Człowiek postawił na szafce patyczki tak, że każdy Człowiek Dobrej Woli może podejść, wziąć jeden i wyczyścić sobie uszy!" - Imp.
"Prawda, ja ich już dzisiaj używałam!" - Ania.
"Patyczki są Dobre. Wszyscy czyszczą sobie nimi uszy. Wszyscy się cieszą, że mają czyste uszy. W ten sposób w Domu zapanowała Radość" - Vincent.
"I wszyscy wszystko słyszą! Kolejna zaleta! Ach, patyczki, wynalazek XXIII wieku." - Ania.
"Do innych celów też ich można używać!" - P.

"Jestem tu pierwszy raz... i zaraz muszę wychodzić. Ja i mój brat. To miłe, że mam brata".
"Ja, niżej podpisan, będąc w pełni (nie,0)zdrów na umyśle zgodziłem się na zadanie mi niezwykle bolesnego bólu. Było to zdarzenie - pobyt w tym wspaniałym domu - kóre będę wspominał niezwykle ciepło".
"Jesteście nienormalni. Lubicie światło i ciągle się śmiejecie".
"Nie jestem upity. Jestem tylko trochę przesunięty".
"Ja zawsze jestem wolna, nawet jak jestem zajęta".
"Nie przypalaj mnie, jak jestem w ubraniu".

A jak fajnie będzie to za dwadzieścia lat przeglądać...
13:39 / 21.06.2002
link
komentarz (1)
Mamy fajnych sąsiadów.

A wśród nich jeden wariat, który o czwartej nad ranem walił w swoją podłogę, a nasz sufit, pięciokilowym młotem. Przyczyną było to, że nasze nocne rozmowy - prowadzone tonem normalnej rozmowy i przerywane czasem głośniejszym wybuchem śmiechu - nie dawały mu spać. Oczywiście nasze dźwięki nikogo nie zbudziły, a jego młot - całą niewielką klatkę schodową. Dobrze, że rano przyszedł i zaczął na całą klatkę schodową krzyczeć, że to był on i jego pięciokilowy młot, bo byłoby na nas.

To było już dawno. Nasłaliśmy na niego dzielnicowego, a nasza koleżanka podczas malowania kredkami świecowymi ścian jednego pokoju namalowała na suficie otwartą klapę z widokiem na jego mieszkanie, z wiszącym na ścianie tym pięciokilowym młotem. Inne malunki na ścianach to upalone ślimaki, wesołe penisy napastujące panienki oraz montypythonowska konstrukcja, w której papież z kilofem w ręku stoi na platformie podnośnika operowanego przez ośmiornicę i wychodzącego z otoczonej różami dłoni. Włącznik do światła został wkomponowany w iskierkowego duszka. Zamierzaliśmy po zabazgraniu ścian pomalować ściany na nowo, ale dzieło wyszło tak fajne, że poczekamy jeszcze z tym malowaniem.

Mieszkała wtedy u nas S. ze swoim trzyletnim dzieckiem. Dziecko przeżyło pozytywny szok, że można malować po ścianie. Pytała się wielokrotnie, czy na pewno można. Inne dziecko, starsze, które nas przy jakiejś okazji odwiedziło (a mieszka w domu, gdzie panuje idealny porządek,0) było zszokowane bałaganem. Powiedzieliśmy, że studentom wolno mieć bałagan. W oczach dziecka - rozmarzenie. Chyba nastawiliśmy małą pozytywnie do studiowania.

Sąsiedzi wiedzą tu wszystko. To małe i zwarte osiedle złożone w większości z zasiedziałych tu od lat, starszych ludzi. Bardzo bezpieczna dzielnica. Jest jakaś nieszkodliwa żuleria, ale wszyscy się znają i swojego nikt nie zaczepi, najwyżej się ukłoni. Za to jak mój kolega kiedyś przyjechał do mnie na rowerze o dziesiątej wieczorem, z dużym plecakiem i jeździł między blokami szukając właściwej bramy, obcy natychmiast został zauważony. Ktoś wezwał policję; facet został wylegitymowany, jego plecak dokładnie przetrząśnięty. Babcie w oknach są skuteczniejsze niż kosztowne systemy zabezpieczeń.
23:33 / 20.06.2002
link
komentarz (0)
Mąk upału ciąg dalszy. Deszcz według dobrego serwisu weather.icm.edu.pl będzie dopiero jutro pod wieczór i to w małej ilości. Acheront cały dzień jeździł do klientów, wrócił wykończony i mamrotał coś o tym, jak proste byłoby życie kierowcy i inne bzdury.

Mam trochę czasu na dziwaczne hobby, jakim jest uczenie się na pamięć tekstów po łacinie. Lubię ten język; poza tym uczenie się na pamięć po łacinie jest względnie łatwe ze względu na łatwość skojarzeń ze słowami tego języka, którego echa są w większości języków europejskich. Cała mnemotechnika to skojarzenia. Najlepiej dziwne.

..."Dominus pascit me" pascit, paści, pasie. "Nihil mihi deerit. In pascuis herbarum" - pascu... paskudne ziółka "adclinavit me" odklinowuje mnie. "super aquas refectionis", refektarz, "enutrivit me". e-nutria = nutria elektroniczna (?,0) "animam meam refecit", refreshes...

Mam cały zeszyt zapisany tekstami w taki sposób komentowanymi skojarzeniami. Gdyby wpadł w czyjeś ręce, ten ktoś pomyślałby, że to bredzenie szaleńca. Ale tą metodą półstronicowy tekst wystarczy przeczytać dwa, trzy razy. Dlatego zwykle nie miewam nic przeciwko nudnym materiałom do odtwórczego obkucia - można się przy nich dobrze bawić, jeśli ktoś się uprze.

Po porzuceniu "mrocznych światków" przyszło kilka listów. Większość bardzo przyjemnych. Ktoś napisał, że odzyskał wiarę w ludzi, dziwił się bowiem, skąd się biorą ci, po których trudno się tego spodziewać, w takich miejscach i wśród takich idei. Odpowiedź "bawią się" przywróciła ład światu. Komentarze z nloga wywaliłem jakiś czas temu, ale jak ktoś tu trafił z miejsc innych niż te, w których jest mój e-mail i ma ochotę coś skomentować na priv, to jest to vincent@acheront.net.

A w nlogu brata lamberta powstała propozycja zrobienia webringu nlogów pozytywnych. On, fiona i pewnie jeszcze więcej osób - choć zdecydowana mniejszość - nie używa nloga do wyżalania się na wydumane lub prawdziwe, ale rozdmuchiwane cierpienia, tylko pisze w sposób zdradzający pozytywne podejście do życia. Hm... chyba rzucę propozycję na nlogowe forum.
23:13 / 19.06.2002
link
komentarz (0)
No i zrobione. Strona zmieniona, za chwilę wysyłam pożegnalny post na satan.pl. Porzucam internetowe mroczne i magiczne towarzystwo, zyskując wiele czasu i energii dla innych spraw.

Moja przygoda z "mroczną Siecią" była w wielu aspektach ciekawa. Trochę się nauczyłem o ludziach. Trochę też, a nawet bardziej niż trochę, bawiłem się nimi - od początku uważając osoby zafascynowane magią jako cudownym sposobem na rozwiązywanie problemów lub szukające w obrazie "maga" lub "satanisty" własnego znaczenia, nie mogąc się wykazać niczym poza tym, za warte albo wyśmiania, albo skarykaturowania własnym postępowaniem. Niektórzy dostrzegali ironię, niektórzy się nawet dołączali, inni traktowali siebie i swój fikcyjny świat całkowicie poważnie. Obserwacja grup, ludzi, robienie zamieszania do pewnego momentu było pouczające, ale od pewnej chwili stało się jałowe i nie pokazujące nic więcej poza tym, co już było wiadome. Było w tym zachowaniu trochę odpędzania przygnębiającej nudy, ale ta zniknęła z mojego życia jakiś czas temu, wraz z pewnym spotkaniem. Porównanie gier z czymś autentycznym i dobrym wykazało ich bezwartościowość.

Podsumowanie? Sądzę, że zrobiłem dużo. Dużo dobrego i dużo złego. Jako Jaryła czy też jego część (była to jednak ta część, która była siłą napędową,0), rozkręciłem niegdyś satanizm laveyański na polskiej Sieci. Tworzyłem różne strony o okultyzmie, na tyle duże i odwiedzane, że miały jakiś wpływ na ten półświatek. Gościłem zjazdy. Lubowałem się w tworzeniu "historii", intryg, wpędzaniu ludzi w zaspokajające moje (a czasem ich,0) fantazje role. Byłem wieloma postaciami, korzystając z możliwości, jakie daje Sieć. Żadna z nich nie była w pełni mną, byli to różni kierowani przeze mnie aktorzy. Chciałem inspirować niektórych, a kopać tych, którzy za bardzo byli oderwani od ziemi lub robili rzeczy zbyt bezsensowne. Przez pewien czas dobrze się bawiłem. Niektóre fragmenty zabaw można uznać za wątpliwe etycznie, ale nie umiem poczuć wyrzutów sumienia; ludzie, którzy stawali się obiektami takiego postępowania, sami się o to prosili. Widząc wszystko w kategoriach gry, nie umiem też do żadnej z osób przejawiającej do mnie niechęć poczuć wzajemnej niechęci, tak jak nie umiem jej poczuć do kogoś, z kim gram w szachy, za to, że czyni ruchy obliczone na pogorszenie mojej sytuacji na szachownicy. Trudno mi odczuć cokolwiek osobiście, bo mnie prawdziwego/mnie prawdziwej nigdy tam nie było.

Acheront się śmieje i mówi, że to, co robię motywuje go do poważniejszego wzięcia się do pracy. On od początku patrzył się na moje zaangażowanie ze śmiechem - nie zaangażowanie w okultyzm, ale w życie pewnego grona towarzyskiego, które jako osoba patrząca na to świeżym okiem ocenił bezlitośnie; widząc, że to dla mnie ważne, próbował się wżyć w to, ale w pewnej chwili powiedział szczerze: "sorry, nie potrafię - niech to będą twoi znajomi". Nie nakłaniał mnie do tego. Dał czas na samodzielne dojrzenie do decyzji, która już wtedy była naturalna i nieunikniona.

A poza tym - dzielnie stawiamy opór upałom.

14:49 / 19.06.2002
link
komentarz (2)
Mailowe dyskusje o sensie prowadzenia nloga:

"> Wlasciwie nie widze sensu pisania nloga dla znajomych. Jedni beda sie
> niewiadomo czego w nim dopatrywac (K., T., D.,0), innym zas on
> jest zupelnie niepotrzebny (IMO nonsensem jest doszukiwania sie w nlogu
> jakichkolwiek informacji o drugiej osobie,0).

Nawet, jesli ktos swiadomie kreuje cos i dokonuje pewnej autocenzury
przy selekcji informacji, to to, co ktos wybiera i w jaki sposob stara
sie to przedstawic, mowi o tym czlowieku dosc duzo.

Dla wiekszosci osob logi sa, jak zauwazam, sposobem na komunikacje ze
znajomymi. Caly urok polega na dwuznacznych sugestiach - pisaniu o
jakiejs osobie tak, ze mozna sie domyslac, o kim mowa, ale nie jest
sie pewnym. Ludzie czytaja nlogi znajomych w nadziei, ze cos
przeczytaja tam o sobie albo o innych, ktorych znaja. Ludzi rzadko
interesuje drugi czlowiek. Interesuja ich mysli drugiego czlowieka o
nim samym."

Mój rozmówca komentuje także wampiryczne afery:

> Moj komentarz: zauwazylem, ze im bardziej osoba stara sie pokazac, jak jest
> zniesmaczona historia, tym baczniej obserwuje historie.

Ma rację. Ja się szykuję do zerwania kontaktów z "mroczną częścią Sieci". Zabawa została wyeksploatowana, w życiu pojawiły się rzeczy ciekawsze, bardziej realne, pożyteczniejsze.

Ponad trzydzieści stopni w cieniu. Bliskość letniego przesilenia. W domu jest chłodno; wszystkie żaluzje zasłonięte. Acheront chłodzi się ręcznym, małym wiatraczkiem, gadżetem przywiezionym z jakiegoś szkolenia. Jeden z nielicznych prawdziwie użytecznych gadżetów.

Ostatni pewny dzień laby. Jutro mam dzwonić; nie wiem, czy każą się zgłosić natychmiast (wątpię,0), czy od poniedziałku, czy od lipca. Tak czy inaczej, mam tę kasetę z buddyjskim wykładem do dalszego przepisywania. Jestem właśnie na rozważaniach, czy gdyby odebrać człowiekowi wszystkie zmysły, jakimi odbiera świat, można by o nim nadal powiedzieć, że by istniał.

Podobno desensybilizacja jest straszną torturą. Człowieka umieszcza sie w odpowiednim kombinezonie i zawiesza w cieczy; nie docierają do niego żadne dające się odróżnić wrażenia słuchowe, wzrokowe, dotykowe, kinetyczne - pełne zawieszenie w próżni. Umysł podobno szybko panikuje w takim stanie. Nie sądzę, że bym się temu oparł, ale byłoby ciekawe doznać na chwilę takiego stanu i poznać ten rodzaj paniki.
23:48 / 18.06.2002
link
komentarz (0)
Dziś zbieranie ostatnich wpisów do indeksu; ze mną było jeszcze dwóch spóźnionych studentów, którzy pracę zaliczeniową podobnie jak ja przysłali w ostatniej chwili e-mailem. Konsternacja na korytarzu: "Czy ktoś wie, jak ONA wygląda?". Nie chodziliśmy na wykłady, w gabinecie trzy panie. Która to z nich? I jak nie dać po sobie poznać, że się nie wie? Żarty: koło nazwiska na drzwiach powinna być fotografia. "I próbka głosu po naciśnięciu guziczka", żartuje O.

O. jest hippisowy. Wynajmowane przez jego i kolegów mieszkanie jest przesiąknięte zapachem trawki. Na wakacje jeździ pracować na Zachód, najczęściej do Holandii. Nie myśli o praktykach w poważnych firmach, nie dał się porwać wyścigowi. Jest jednak bardzo zaradny i łatwo zdobywa sympatię; nie zdziwię się, jak sobie w życiu poradzi lepiej niż niektórzy yuppie z naszego roku. Łączy nas to, że na końcu czwartego roku nie znamy imion i nazwisk większości osób z naszej grupy. Grupa nie jest zła, ale przyszliśmy na studia mając już swój zewnętrzny krąg znajomych o satysfakcjonującej nasze małe wymagania liczebności i nie wymagający rozszerzania. Trzeba przyznać, że mimo naszego olewania życia grupy, są dla nas mili, gdy trzeba podzielić się materiałami lub w inny sposób wspomóc lesera.

Chodziłem trochę po sklepach. Kupiłem kilka ładnych rzeczy, frustruje mnie niemożność znalezienia ładnej papeterii. Wszystko, co jest, jest dla dzieci lub z przesłodzonymi motywami kwiatków albo dziko kolorowymi, młodzieżowymi, "coolerskimi" wzorami. Z kolei te poważniejsze to jedynie dobrej jakości, biały lub kremowy papier. Chcę powrócić do korespondencji snailem. Zajmowałem się tym w liceum, korespondując z rówieśnikami ze świata. Japonki przysyłały mi małe origami, ich listy były wykaligrafowane, wszystkie jakby tym samym, ujednoliconym charakterem pisma. Z Afryki mam splecioną z nitek opaskę na nadgarstek w kolorach rasta, z Nowej Zelandii zasuszony kwiat. Sam też słałem takie drobne upominki. E-mail na to nie pozwala; ogranicza do słów, podczas gdy forma też jest ważna. Daje przyjemność świadomości, że ktoś zadał sobie trud stworzenia małego dzieła wyłącznie dla adresata. Nabierało to szczególnego smaku, gdy adresat był z kraju na tyle odległego, że spotkanie było mało prawdopodobne. Powolne tempo korespondencji czyniło listy długimi i treściwymi; z jednym mieszkającym we Francji Wietnamczykiem wymienialiśmy listy pisane na kilkunastu katkach A4, ozdobionych rysunkami i innymi elementami. Skargę na komary opatrywaliśmy rozgniecionym na kartce komarem, mazaliśmy klejem kartkę i posypywaliśmy ją piaskiem z plaży. Papier pachnie, ma swoją teksturę i daje pole do kreatywności. Wiele z tych osób miało e-maile, ale nie przechodziliśmy na ten rodzaj korespondencji. Za szybkość trzeba by było zapłacić zbyt wysoką cenę.

16:49 / 17.06.2002
link
komentarz (0)
Jadę zaraz do mamy pomagać jej przepisywać z taśmy magnetofonowej buddyjski wykład. Szybko piszę.

Kwintesencją polskiego buddyzmu była dla mnie kiedyś wiadomość o tym, że w okresie wigilijnym członkowie wrocławskiej sangi, do której mama należy, zrobili sobie... spotkanie opłatkowe. Co więcej, nie widzieli w tym nic dziwnego i mój śmiech został potraktowany ze zdziwieniem.
Dla przeważającej części buddystów europejskich buddyzm jest bardziej wyrafinowanym hobby w czasie wolnym niż religią.

Gdy miałem ogoloną głowę i chodziłem na zajęcia z kung-fu, przed treningiem, gdy inni się rozgrzewali lub rozmawiali, siadałem w pozycji lotosu pod ścianą. Było w tym więcej pokazówki niż prawdziwej medytacji, ale jako sposób na zawieranie ciekawych znajomości technika okazała się skuteczna. Szybko podszedł do mnie chłopak, zapytał o buddyzm, a potem sam się przedstawił jako muzułmanin. Muzułmanin od miesiąca - przedtem był buddystą, ale zniechęcił się, bo trzeba za wiele pieniędzy na to, powiedział.

Wyraziłem zdziwienie. Zawsze mi się wydawało, że do buddyzmu zen, a o tym rozmawialiśmy, wystarczy metr kwadratowy podłogi do siedzenia w zazen. W sandze mamy są jakieś niewielkie miesięczne składki na opłacanie kosztów lokalu, ale studenci lub inne osoby, dla których byłoby to obciążeniem, są z tego zwalniane. Okazało się, że on się zetknął z innym buddyzmem - buddyzmem Lamy Olego N.; tam polega to na cyklu istotnie dość kosztownych warsztatów, jak wynikało z jego relacji.

Islam, buddyzm, a co było przedtem, zapytałem. Hare Kriszna. Nastawienie tego człowieka do religii było "klubowe"; wydawało się, że mówi "przedtem chodziłem do tej knajpy, a teraz chodzę do tej". Nie mówił o wierze, tylko o ludziach, jakich można spotkac, kosztach i całej zewnętrznej oprawie. Był w tym całkowicie naturalny, prawdziwy człowiek Zachodu.
21:33 / 16.06.2002
link
komentarz (0)
Wpadł kolega i porozmawialiśmy o najnowszych zdobyczach technologii. Spodobała mi się opowieść o mikrofonie laserowym. Niewidzialną wiązkę lasera kieruje się na okno podłuchiwanego pomieszczenia; szyba drga od dźwięków, moduluje wiązkę, odbiornik ją wychwytuje, przetwarza na sygnał elektroniczny, filtruje, wzmacnia i kieruje do słuchawek. Nie do wykrycia, nie trzeba wchodzić do pomieszczenia. Piękne i... bulwersujące, coraz mniej liczą się ludzkie zdolności. Acheront jest zwolennikiem powszechnej cyborgizacji, ja pozostaję staroświeckim zwolennikiem doskonalenia sie człowieka w sposób inny niż doszczętne okablowanie go.

Kiedyś pokłóciliśmy się o to w dyskusji na temat różnicy między bractwami rycerskimi a cyberpunkowymi i falloutowymi LARPami. On twierdził, że jedno i drugie niczym się nie różni co do istoty, ja zaś, że różni się zasadniczo. Działalność bractw rycerskich, wywodziłem, poza nawalankami na miecze (do których zresztą trzeba trenować odnosząc korzyść na ciele,0) obejmuje zgłębianie historii, stroje, uczenie się tańców - całość tego jest "ukierunkowana na życie", używając terminologii Fromma. Człowiek się uczy, rozwija; natomiast klimaty cyberpunk i fallout są skupione na pesymistycznej wizji przyszłości, odhumanizowaniu, destrukcji; mamy tu wyraźne ukierunkowanie na śmierć. Jeśli jest to tło do zadania ważnych, ludzkich pytań jak w "Łowcy androidów", sceneria taka może być interesująca, ale regularne, dobrowolne zanurzanie się w niej dla celów nawalanki objawem zdrowia emocjonalnego nie jest. Acheront nie prowadzi swojego loga, więc nie będzie miał okazji przedstawić swoich kontrargumentów. Większość sporów między nami dotyczy różnicy w ocenie moralnej lub estetycznej różnych rzeczy. Długo by o tym można pisać, ale dość, jeśli powiem, że skoro jestem z kimś, kto lubi, tfu, mangę, to jest to miłość przekraczająca wszelkie uzasadnione podziały.

Zażyłem dziś ruchu; przydało mi się. Poza spacerem, autosadystyczna dawka hatha jogi. Spodziewam się jutro zakwasów - lubię ten rodzaj bólu. Lubię też ból rozciągania ścięgien. Nie wierzę nikomu, kto mówi, że lubi ból jako taki - wierzyć można wtedy, gdy mówi, że lubi określone rodzaje bólu. To zaskakujące, jak sytuacja, a zwłaszcza świadomość kontroli nad czasem trwania i poziomem bólu, znajomość i sensowność jego przyczyn wpływa na wytrzymałość. Nie jestem wcale osobą szczególnie odporną na ból; gdyby ten jego poziom, który spokojnie znoszę podczas ćwiczeń albo w scenie sadomasochistycznej pochodził ze źródła poza moją kontrolą, byłby dla mnie trudny do zniesienia. Już nie pamiętam, kto pisał, że w każdym rodzaju obiektywnego, fizycznego cierpienia największa część cierpienia pochodzi nie z doznań ciała, ale z komentarzy, jakie umysł tworzy na ich temat, ale ten ktoś miał rację. Przypuszczam, że większość zaprawionych masochistów na prawdziwych torturach złamałaby się równie szybko jak przeciętny człowiek bez takich doświadczeń, a kto wie, czy nie szybciej, popadając w panikę z powodu braku specyficznego rodzaju kontroli, do którego są przyzwyczajeni i przywiązani.

Na liście feministek, z której mi koleżanka forwarduje ciekawe fragmenty, dalszy ciąg dyskusji o gwałcie - ktoś wspomniał o badaniach fantazji seksualnych u kobiet wykazujących duży odsetek pań fantazjujących o byciu zgwałconymi. Zostało to zbite mądrym i słusznym argumentem: że te osoby nie marzą o gwałcie, tylko o SM - nie marzą o tym, żeby ktoś im zrobił coś, czego nie chcą, tylko o uczestniczeniu w scenie zawierającej dominację nad nimi i przebiegającej wedle ich fantazji. Nazywanie tego w badaniach "gwałtem" wynika z nierozróżniania terminologii. To spostrzeżenie, choć po przeczytaniu wydało mi się oczywiste, mnie samego uderzyło, bo sam nazywałem "gwałtem" i fantazjami o "gwałcie" to, co dotyczyło SM, a uświadomiłem sobie, że używając takiego słownictwa przyczyniam się do uznawania za dopuszczalną rzeczy, której za dopuszczalną nie uważam - a sam prawię niejednokrotnie morały o uważaniu ze słowami.
20:08 / 15.06.2002
link
komentarz (0)
Koniec sesji - jego świętowanie - i odpoczynek: dwanaście godzin snu, wylegiwanie się w słońcu na balkonie, seks, czytanie, jutro planowany krótki wyjazd na pogańską górę Ślężę w celu turystycznym. W tym nastroju trudno o jakiekolwiek dłuższe i poważniejsze pisanie, więc i od obowiązku logowego na krótki czas weekendu chyba odpocznę.

22:29 / 13.06.2002
link
komentarz (1)
A. nie oglądał się na ulicy za tymi, którzy ładnie wyglądali, ale za tymi, którzy się ładnie poruszali. Jego pochwały i zachwyty dotyczące ciała skupiały się na kinetyce i na rozciągnięciu ciała, które było ważnym kryterium przy podejmowaniu decyzji o tym, czy iść z kimś do łóżka. To było mądre. Moja nauczycielka jogi po pierwszej sesji u niej, obserwując moje ciało w różnych pozycjach, powiedziała trafnie, w czym moja psychika jest niedoskonała, a w czym rozwinięta, przy czym nie było wcześniej żadnych rozmów ze mną ani wspólnych znajomych - jednym słowem żadnej drogi uzyskania tego potretu psychologicznego innymi kanałami. Niektóre nowe nurty w psychologii, jak Metoda Alexandra, wykorzystują teorię odbijania się psychiki w kinetyce ciała w terapii.
Większość ludzi, gdy stoi lub idzie nie rozmawiając z nikim ani nie skupiając się na zewnętrzym doznaniu takim jak muzyka w walkmana, ma jakąś minę. Ich twarz nie jest rozluźniona; nawet jeśli nie myślą o niczym świadomie, to, co dominuje w ich umyśle na co dzień nadaje w takiej chwili ich twarzy wygląd zbolały, zacięty, radosny, spragniony, wystraszony.
A. nauczył mnie zwracać na to uwagę, przyglądać się ludziom, ich ruchom, wsłuchiwać się w ton głosu. Jest to taka wiedza, co do której zawsze się żałuje, że przyszła za późno.

Wszystko zdane poza jutrzejszym egzaminem - nawet w razie oblania go, czego się nie spodziewam, nie mam problemu, bo jedna poprawka na czwartym roku nim nie jest. A sesja ta zapowiadała się z początku dość groźnie, przez zaniedbania w ciągu roku. Gdy się spotkaliśmy z Acherontem, gdy po miesiącu zamieszkaliśmy ze sobą, spędzaliśmy całe dnie leżąc lub siedząc przytuleni, upajając się sobą i niezwykłością wydarzeń, które się stały, bo biorąc pod uwagę dwukrotny przypadek, był to swego rodzaju cud. Zaznaliśmy olbrzymiej dawki endorfin - wytwarzanej przez mózg w stanie szczęścia substancji mającej coś wspólnego z opiatami. Mając możliwość porównania potwierdzam, że ma ona bardzo dużo wspólnego z opiatami. Nasz stan zdradzał wszelkie objawy zanarkotyzowania.

Wiąże się z tym jedna zabawna historia - Acheront jechał samochodem odebrać mnie z firmy, gdzie miałem praktyki podczas zeszłych wakacji. Jechał powoli, nie znając miejsca i nie chcąc przegapić odpowiedniej przecznicy. Jechał z wyrazem szczęścia na twarzy. Zatrzymała go policja; ze spokojem i nie tracąc miny wyrażającej błogość pozwolił sprawdzić dokumenty i wszystko inne, miał bowiem wszystko w porządku. Policja zaczęła sprawdzać samochód. Kazali podnosić siedzenia, przeglądali bagażnik. Po pół godzinie Acheront w końcu się zniecierpliwił i poprosił o zakończenie, mówiąc, że jedzie po kogoś, kogo kocha. Policjantom zrobiło się w tej chwili bardzo głupio; "a to dlatego pan tak wyglądał...". Szukali narkotyków.

Rano, gdy budzilimy się obok siebie, przytulaliśmy się i to było czasem zbyt przyjemne, żeby wstawać. Niektórzy cierpiący na depresję nie są w stanie rano wstać i włączyć się w życie z powodu przygnębienia - nasz przypadek to była odwrotna skrajność. Moja frekwencja na zajęciach była w pewnym okresie bliska zeru; był to stan, kiedy człowiekowi jest tak dobrze, że nie chce mu się podejmować żadnych działań, bo nie będzie mu od tego w żaden sposób lepiej. Typowe ćpuństwo. Na szczęście zdążyłem w czas wziąć się w garść, pomocni koledzy pomogli uzupełnić materiały, wyrozumiali ćwiczeniowcy (bo z powodu nieobecności to zaliczenie różnych ćwiczeń stanęło pod znakiem zapytania,0)... byli po prostu wyrozumiali. Stąd rozmiary mojej ulgi, że rok nie zakończył się katastrofą.
02:45 / 13.06.2002
link
komentarz (0)
Postanowiłem jakiś czas temu, że ten nlog nie będzie miał charakteru publicystycznego - nie będzie "trybuną", alternatywną do forów i innych miejsc przeznaczonych na dyskusję i komentowanie różnych spraw "publicznych". Ale dziś wpis Sayrel na forum satan.pl - http://satan.pl/forum/9/3758/3758 - nakłania mnie do rozważań, które są w części zbyt egocentryczne i osobiste, by je umieszczać na Forum. Sayrel pisze:

"przechodzace mody na kolejne rzeczy. jeszcze dwa miesiace temu byla moda na wampiryzm i co druga osoba za wszelka cene starala sie sobie udowodnic, ze jest wampirem, najczesciej meczac o to inne osoby. Wczesniej ogolna moda na przebudzonych. W efekcie pojawila sie masa osob szukajaca w sobie wyjatkowosci i jakiegos rozwiazania swoich problemow." " Zjawisko osob, ktore probuja sobie udowodnic cos na sile, przezyc cos niesamowitego itd. chwilami mnie przeraza."

Problemem jest to, że magia, wampiryzm, satanizm na Sieci są w większości tylko pretekstem do prowadzenia ciekawego życia towarzyskiego, "przeżycia czegoś niesamowitego", tematem rozmowy pozwalającym popisać się retoryką, możliwością ubrania się w strój pociągający dla płci przeciwnej lub pomagający zdobywać pozbawiony erotycznych podtekstów podziw, sympatię i akceptację. Czasem stają się też ucieczką od problemów nie radzenia sobie w życiu osobistym, bo związki międzyludzkie funkcjonują na Sieci, a w szczególności w tej subkulturze na innych, łatwiejszych zasadach i to, co niezdrowe, tu można łatwo przedstawić jako świadczące o zaawansowaniu lub zrzucić na karb kultywowanej odmienności. Wiedzy i doświadczenia się raczej nie zdobędzie. Jeśli jeden dwudziestoparolatek może nauczyć czegoś drugiego dwudziestoparolatka lub nastolatka, to może go nauczyć w takiej dziedzinie bardzo niewiele - zwłaszcza, gdy obaj opierają się na czytaniu stron w Sieci.

Mnie do środowisk okultystycznych na Sieci przyciągnęło niegdyś spostrzeżenie człowieka znudzonego, że dla zdobycia uwagi i uczestniczenia w rozrywkowym życiu towarzyskim wystarczy tu retoryka. Naiwność niektórych osób lub ich brak dystansu kusiły do bawienia się tymi osobami. We wrocławskim ogrodzie botanicznym mimoza jest w żałosnych strzępach; każdy, kto przechodzi, musi trącić jej liście, by zobaczyć, jak się zwijają, choć doskonale wie, że tak się stanie. Nie tylko dzieci, ale i dorośli wstydliwie trącają ręką roślinkę - i ja zachowywałem się podobnie, ciesząc się z wywoływania pożądanych reakcji - pozytywnych i negatywnych, gdy te pierwsze mi się już znudziły i gdy stwierdziłem, że nie ma tam nikogo, na kim mi zależy.

Dziś oceniam ten czas jako stracony dla realnego rozwoju - nie w sensie nie uczynienia w ciągu tych ca. 3 lat postępów, ale w sensie uczynienia mniejszych, niż te, które byłyby możliwe, gdyby czas przeznaczony na gadanie i pisanie poświęcić na medytację lub na przebywanie z osobami, które były tego naprawdę warte, a nie tymi, które dostarczały łatwej rozrywki lub dowartościowującego podziwu. Dziś sądzę, że osoby poważnie zainteresowane okultyzmem i obocznościami powinny trzymać się jak najdalej od zajmujących się tym środowisk na Sieci, bo tam nie poglębią zrozumienia i nie zintensyfikują praktyki, a przeciwnie, zostaną od niej odciągnięte będąc wciągniętym w bardzo przyjemne i w atrakcyjny sposób intensywnie emocjonalnie zamieszanie. Mi się znudziło - powoli przesuwam środek ciężkości moich wysiłków z powrotem na dom i matę z włókna kokosowego.

15:23 / 12.06.2002
link
komentarz (0)

Lubię środę; jest to dzień prasówki. Pojawia się "Polityka", a poza nią kupujemy ten dzień inne czasopisma i gazety po to, żeby zrobić sobie wielka prasową ucztę. Dziś poszliśmy rano na zakupy, nakupiliśmy smacznych rzeczy - schabowy! robię dziś schabowego; od miesięcy żywimy się albo kanapkami i jogurtami, albo robioną przez Acheronta chińszczyzną lub jego bardziej lub mniej wyrafinowanymi innymi egzotycznymi eksperymentami - i oddaliśmy się lekturze. Wspólne czytanie dobrych czasopism to dobry małżeński obyczaj: dostarcza tematów do rozmowy wychodzących poza krąg codzienności i przećwiczonego wielokrotnie tematu "my", interesującego, ale w nadmiarze nużącego po jakimś czasie - źle, jeśli ciepło, namiętność i czułość wymaga ciągłej stymulacji poprzez wracanie pamięcią do szczególnie wyjątkowych chwil związku - dobrze, gdy to te uczucia, trwające same z siebie, czynią wyjątkowymi chwile dla postronnego obserwatora będące nudnym i pozbawionym jakiegokolwiek dramatyzmu zwyczajnym życiem.

Dziś jest dzień odpoczynku. Ostatni egzamin pojutrze, uczyć się będę jutro mając jeszcze dość dobrą pamięć tego samego materiału zgłębianego na potrzeby niedawnego kolokwium zaliczeniowego z tego przedmiotu. Ładna pogoda kusi do spędzenia popołudnia na dworze, oderwania się od Sieci - kończy się już u mnie czas zachłyśnięcia się szybkim stałym łączem (bynajmniej nie tepsowym,0); po latach korzystania z numeru dostępowego TP S.A., kilka pierwszych miesięcy taniej i zawsze obecnej Sieci wyrobiło chorobliwą reakcję "gdy Internet jest, trzeba z tego korzystać" - teraz nareszcie obecność Sieci w tak wygodnej formie zaczyna mi powszednieć, zanika przymus pełnoczasowego korzystania z tego. I całe szczęście.

09:07 / 11.06.2002
link
komentarz (0)
Zakłopotanie; za łatwo mi przyszło emocjonalne odcięcie się od kogoś - po jednym dniu wymiany komentarzy i jednym ostrym liście nastąpiła godzina melancholii i przygnębienia, które odeszły łatwo i naturalnie, choć sam chciałem je podtrzymywać trochę dłużej... dla przyzwoitości?

Kiedyś wyznawałem pogląd, że to niepowodzenie, klęska, silny cios od życia może najszybciej doprowadzić do otrzeźwienia, odrzucenia tego, co niezdrowe, nieproduktywne, hamujące w rozwoju. Doświadczenie zmusza mnie do zweryfikowania tego przekonania; najlepiej otrzeźwia sukces. Poznanie i doznanie rzeczy dobrych, pełnych, nie będących namiastkami, autentycznych prowadzi do niewymuszonej łatwości porzucenia tego, co przez porównanie okazuje swoją niską jakość i jest mało satysfakcjonujące, opiera się nie na prawdziwej emocji lub użytecznym zysku, ale na sztucznym podsycaniu uczuć i obrazów, jakich się pragnie zaznać, poprzez słowa i inne gry. Niektórzy nawróceni niektórych religii mówią o podobnym doświadczeniu: to, co się wydawało warte pogoni za tym, okazało się tak puste wobec doznawanej pełni, że człowiek odczuwa wszechoganiające zdziwienie, jak mógł niektórych rzeczy pragnąć, angażować się w nie.

18:24 / 10.06.2002
link
komentarz (0)
Buddyści jak zwykle rozmawiali o przywiązaniach. Zapytałem, czy nie są przywiązani do rozmawiania o przywiązaniach; czymś takim mozna wprawić w zakłopotanie niektórych buddystów zachodnich. Człowiek, który spędził osiemnaście lat w japońskim klasztorze powiedział, że nie chodzi o samo przywiązanie, ale o oczekiwania wobec obiektu przywiązania. Szczególnie wśród ludzi; w każdej znajomości powstaje niepisany kontrakt "oczekuję po tobie tego a tego", a punkty tego kontraktu są komunikowane w całokształcie zachowania, rzadko werbalnie. Gdyby wszystko było dla obu stron jasne i kontrakty byłyby świadomie akceptowane przez obie strony, taka przejrzystość stosunków międzyludzkich przyczyniłaby się zapewne do powszechnego pokoju, lecz zwykle jest mnóstwo rzeczy pisanych drobnym, nieczytelnym drukiem lub ludzie nie umieją się nawzajem przeczytać.

Na liście feministycznej była dyskusja o gwałcie. Buddysta, karateka i szef szkoły samoobrony dla kobiet zaczął mówić o problemach w komunikacji. Jeśli kobieta odmawia nieśmiało, chichocząc, nie dość zdecydowanie, to wpisuje się w nurt kulturowy zakładający, że wypada jej się dla zasady trochę bronić, by nie wyjść na dziwkę; to, co ona traktuje jako odmowę, dla jej rozmówcy jest zaproszeniem do gry i do przyjęcia roli atakującego, biorącego na siebie odpowiedzialność za decyzję, której jej nie wolno jawnie podjąć. Kobiety się oburzyły: "skoro ten debil nie rozumie, jak ja mówię, to ja mam być temu winna?" On na to, że nie ma winy - jest przyczyna i skutek, znając zasady nimi rządzące możemy wpływać na bieg wydarzeń i nawet, jeśli uważamy, że zasady powinny być inne, nasze przekonanie nie zmienia rzeczywistości. Możemy się poświęcić postępując tak, jakby rządziły zasady, które pragniemy, by rządziły, ale na tym się nie wychodzi dobrze.

Jestem konformistą. Jeśli mi zależy na uzyskaniu czego w jakimś środowisku lub od jakiejś osoby, dopasowuję się do reguł wyznawanych przez środowisko lub osobę, reguł rządzących tym, w jaki sposób się to otrzymuje. Reguły te, nawet jak się wydają absurdalne z punktu widzenia mojej definicji zdrowego rozsądku, po bliższym wniknięciu w tło (sub,0)kulturowe i założenia, z których się wywodzą okazują się logiczne na gruncie tych założeń. Nikt nie przyjmuje reguł, które dla niego samego nie wydawałyby się jakoś uzasadnione.

O dziwo, wielu znajomych uważa mnie za osobę idącą pod prąd. To jest powierzchowne złudzenie; gdy idę pod prąd, chcę uzyskać coś, co można najłatwiej zdobyć idąc pod prąd i to jest też dopasowanie się do reguł i wniosek z wiedzy o tym, że określone postępowanie przyniesie określone skutki.

Buddyzm to raczej konstruktywne pogodzenie się ze światem, uważne odczytywanie dróg myśli innych ludzi i wyrozumiałość dla tych dróg, niż odrzucenie jednego i drugiego.

(Moja matka buddystka nie jest zadowolona, że nie jestem buddystą,0).
17:10 / 10.06.2002
link
komentarz (0)
"Wiara nie składa się z akceptacji jednego czy innego symbolu, lecz jest stałym i szczerym dążeniem do prawdy ukrytej za wszystkim symbolami. [...] Zaprzeczyć religii, a nawet zaprzeczyć wszystkim religiom, których dogmaty sprzeciwiają się rozsądkowi, to odważny i wyrafinowany akt wiary." (Eliphas Levi,0)


18:02 / 09.06.2002
link
komentarz (0)
Zajrzyjcie na ati.nlog.pl - znajomy, który bawiąc się pewien czas w wampirycznej subkulturze znudził się tym w końcu i powiedział dzieciom, co o tym wszystkim sądzi; można się spodziewać śmiesznej relacji z "prześladowań" grona osób, które uważają, że ich grono jest elitarne i że odejście z niego miałoby być dotkliwe. Jeden z wielu obrazków z dziwnego życia Sieci.

15:41 / 09.06.2002
link
komentarz (0)
"Forum" jako temat numeru podjęło problem legalizacji narkotyków. Jestem całym sercem za legalizacją, ze względu na odcięcie dochodów mafii i zwiększenie się bezpieczeństwa i czystości substancji. Moje poparcie jest w tej chwili teoretyczne - psychodeliczne eksperymenty zakończyłem jakieś dwa lata temu, będąc dowodem na to, że marihuana i LSD nie uzależniają.

Zachwalane przez domorosłych mistyków LSD zawiodło mnie jako "droga duchowego rozwoju", choć aspekt rozrywkowy i psychologiczny miał swoją wartość. Poczucie "jedności z wszechświatem" i zrozumienia uzyskiwane drogą chemiczną jest podróbką tak samo, jak pornografia jest podróbką seksu i ktoś, kto podczas medytacji miał nawet marne przebłyski uczucia, do którego dążą różnego rodzaju adepci, musi to przyznać. Ładnie to skomentował ks. Siemieniewski w książce "Wiele dróg na różne szczyty"

"Podsumowując, należy stwierdzić, że Huxley po prostu odkrył, jak wywołać towarzyszącą niekiedy mistycznemu spotkaniu fizjologiczną reakcję. [...] Kiedy słyszymy pochwały płynące z tekstu Poulaina: ?św. Teresa jako pierwsza trudziła się, aby studiować stany świadomości poprzedzające ekstazę pod mikroskopem ? oddała nam wielką przysługę?, to można zadać pytania: Czy tak samo mielibyśmy zachwycać się podręcznikiem miłości opisującym ?pod mikroskopem? właśnie ?stany przedzakochaniowe?? Na ile służyłoby to miłości? Czy słysząc o zakochanym, któremu biło serce na widok ukochanej, a oczy zachodziły mgłą, będziemy radzić jako drogę do miłości medykamenty przyspieszające puls i zawężające pole widzenia?"

A sam jeszcze w okresie eksperymentów pisałem - odgrzebuję plik z dysku:

"Stan podobnej euforii i ekstazy jak po narkotykach powodujących poczucie upojnego szczęścia można osiągnąć bez brania, lecz takie chwile są nagrodą za wysiłek długi i mozolny i są dostępne nielicznym - to na przykład upojenie wielką i odwzajemnioną miłością (zbliżony stan po amfetaminie,0), szczęście twórcy, który patrzy na swoje ukończone dzieło i widząc jego doskonałość tak jak Horacy uświadamia sobie, że zapewnił sobie nieśmiertelność, religijna ekstaza mistyka (LSD,0), triumf zwycięskiego polityka stojącego wobec tłumów wiwatujących na jego cześć... Takie sukcesy osiąga się w sposób mozolny i czasochłonny. Nawet wielka miłość czy mistyczne uniesienie religijne są poprzedzone procesem dojrzewania do nich, pracy nad sobą, wreszcie - cierpliwym poznawaniem drugiej osoby, czy to człowieka, czy Boga. Narkotyk pozwala się cieszyć triumfem "bycia na szczycie" bez konieczności przebywania długiej i pełnej trudów wspinaczki. Jego cena jest ceną uniknięcia wysiłku, jakiego należałoby dokonać, żeby osiągnąć ten stan szczęścia samodzielnie; gdy to zrozumiemy, zawrotnie wysokie dla niektórych ceny okazują się nagle zaskakująco niskie. To oczywiście iluzja, bo pieniądze nie są jedyną ceną, jaką się płaci. [...] Człowiek zatraca wolę do wytrwałej, mozolnej pracy. Owszem, jest w stanie (po tzw. speedach,0) intensywnie pracować lub uczyć się przez kilkanaście lub więcej godzin bez przerwy i wtedy napisać program komputerowy, opracować kampanię reklamową lub przetańczyć noc, ale to wszystko dzieje się na zasadzie jednorazowego zrywu; powoli i niedostrzegalnie zanika myślenie w kategoriach wieloletniego wypracowywania wartości duchowych i materialnych. Zaczyna złościć kolejka w sklepie, brak natychmiastowego działania leków podczas przeziębienia, praca, której efektów nie widać natychmiast i która nie daje przyjemności i natychmiastowego zaspokojenia. Człowiek się infantylizuje, patrzy na świat coraz bardziej w kategoriach przyjemności i zabawy. Może się narodzić agresja wobec tych, którzy "przeszkadzają" w osiągnięciu natychmiastowego zaspokojenia."

20:28 / 08.06.2002
link
komentarz (0)

Mój znajomy informatyk skarżył mi się kiedyś, że przez jego żonę nie udaje mu się wyhodować życia. Hoduje życie, używając zamiast próbowek - garnków i kubków. Odnosi w tym pewne sukcesy; ale kiedy życie już rośnie - kiedy już go poznaje, już próbuje się wygrzebać z garnka i pójść do swojego stwórcy - wtedy jego żona musi umyć naczynia i eksperyment trzeba prowadzić od nowa.

Uff. To było wielkie mycie naczyń, ale przynajmniej teraz żadna macka nie chwyci na nas w nocy za gardło ani nie popełznie powoli w górę wewnętrznej strony uda. Dla tak zwiększonego poczucia bezpieczeństwa niewątpliwie było warto.

18:18 / 08.06.2002
link
komentarz (0)
Mało rzeczy sprawia mi taką przyjemność, jak czytanie swoich dzienników sprzed lat - nawet, jeśli niektóre opisane w nich przeżycia są z mojego dzisiejszego punktu widzenia śmieszne lub żenujące. Po ponownym spotkaniu z Acherontem możliwość przeczytania moich "zeznań" z pierwszego spotkania dodała smaku temu powrotowi do siebie nawzajem; historia spisana to już zalążek prywatnej tradycji.
Spotkaliśmy się dwa razy - pierwszy raz w liceum, przy załatwianiu mało romantycznej komputerowej sprawy. Byliśmy przeintelektualizowymi i mało towarzyskimi kujonami z fantazją, dziewicami pod każdym względem, nie dążącymi w przeciwieństwie do rówieśników do zmiany tego stanu. Podobieństwo zainteresowań i przeżyć przyciągnęło nas do siebie, niewinna, naiwna młodzieńcza miłość wybuchła z siłą cokolwiek destrukcyjną dla naszego zainteresowania nauką; monogamiczny, przesłodzony związek bez konfliktów i ze wspólnym spędzaniem każdej wolnej chwili. Przetrwało to niecały rok - intensywność zaczęła mnie przytłaczać, a dziecinne ukrywanie drobnych urazów i niebezpiecznych pragnień z lęku, by czegoś nie zepsuć doprowadziło do nagromadzenia się frustracji. Zainicjowane przeze mnie rozejście się było gwałtowne, brutalne i bez szczerych wyjaśnień. Po czterech latach spotkaliśmy się i umówiliśmy się na piwo, na niezobowiązujące opowiedzenie sobie tego, co się stało w międzyczasie w naszym życiu. Wspomnienia, wyjaśnienia i odkrycie podobnej drogi życiowej podczas rozstania, jeśli chodzi o rozwój preferencji seksualnych doprowadziły do drugiego wybuchu uczucia, tym razem dojrzałego, obarczonego doświadczeniem tego, jak można zepsuć związek, a także doświadczeniami z naszego bardzo swobodnego i zahaczającego o dziwne rejony życia przez te cztery lata.
W moim przypadku te dziwne rejony to była internetowa subkultura okultystyczna. Ciekawe środowisko - są w nim osoby zainteresowane zgłębianiem wiedzy o, mówiąc szumnie, Wszechświecie, człowieku i prawach rządzących tym wszystkim, medytujące i poszukujące rozwoju duchowego w eklektycznym, buddyjsko-hinduistyczno-pogańskim systemie; większość jednak stanowią nastolatki pragnące dodać swojemu przeciętnemu życiu przygody, ważności, niezwykłości, wrażeń; zajmowanie się "magią" (przez co często rozumie się halucynogenne tripy i chaotyczne rytuały,0) traktują jako podstawę do zauważalnego u wielu niesamowitego przerostu ego, przejawiającego się czasem w stylu wyrażania się. Niektórzy sprawiają wrażenie, że w ich życiu zabrakło problemów, po których można mieć satysfakcję z ich przezwyciężenia, więc sobie takie problemy tworzą, a potem skupiają się na ich rozwiązaniu często omijając najprostsze ścieżki, by zabawa w rozwiązywanie problemu trwała dłużej. Niektórzy przyjmują wierzenia i zasady środowiska jako reguły pewnej gry fantasy; inni są całkowicie oderwani od rzeczywistości, posuwając się nawet do niszczenia i zaniedbywania swojego "zwyczajnego" życia na rzecz świata fantazji nie mającego wiele wspólnego z okultyzmem w tym starym, dobrym, kabalistycznym znaczeniu. Można liczyć i na ciekawe znajomości, i na niewyszukaną rozrywkę śmiechu z postępowania i zachowania niektórych osób. Można się wiele nauczyć o człowieku widząc go w niektórych skrajnościach i obecność w tej subkulturze jest pożyteczna dla "rozwijania wiedzy o wszechświecie" głównie z tego powodu. Na rozwijanie wiedzy teoretycznej nie ma co liczyć - spotkanie kogoś, kto czytał Frazera, Scholema lub choćby podręczniki filozofii starożytnej (o ile nie jest studentem mającym to w programie,0) jest rzadkością, niemniej jednak pod względem towarzyskim zabawa jest doskonała, zwłaszcza walki i intrygi mające swoje źródło zwykle w urażeniu czyjegoś ego lub zazdrości o partnera. Luksus niezaangażowania czyni obserwację, a czasem wzięcie udziału w grze, rzeczą jeszcze przyjemniejszą i pozbawioną stresu, pozwalającą odpocząć po stresie wynikającym z namacalnej rzeczywistości.
Ratunku; mam wolne popołudnie, a pogoda jest zła. To znaczy, że będę pisać, a nlog stał się za dobrym miejscem do przelewania słów, konkurującym z niezliczonymi bezwartościowymi plikami .doc na moim twardym dysku.
16:12 / 08.06.2002
link
komentarz (1)
Koniec spisu; odwiozłem formularze.
Miałbym sporo zastrzeżeń do doboru pytań. Większość danych, jakie miał dać spis, dałoby się wyciągnąć z baz danych innych instytucji państwowych - biur meldunkowych, urzędów skarbowych itd. Zabrakło - jak już na to zwróciła uwagę "Polityka" - pytań o ilość komputerów i innych zdobyczy cywilizacji w domu - w poprzednim spisie pytano się o pralki i lodówki, w tym - były pytania o to, czy w domu jest łazienka z wanną lub prysznicem i "ustęp spłukiwany wodą bieżącą". Owszem, trafiałem na domy, w których jednego i drugiego nie było, ale ograniczanie miary "ucywilizowania" do tego jest żenujące.
Jednak to już problem państwa. Praca nie była ciężka, pieniądze nie będa duże, ale poznałem wielu ciekawych ludzi, obejrzałem wiele wnętrz mieszkań - tych bogatych i tych nędznych, przytulnych i sterylnych, urządzonych gustownie i śmiesznie; dowiedziałem się, jakie zawody i wykształcenie mają bogaci, a jakie ci mieszkający po biednej stronie ulicy. Nasłuchałem się kilku ciekawych historii z życia; przygoda była pouczająca.

Pogoda się zrobiła zniechęcająca. Chciałem się odreagować po tym ciężkim tygodniu, ale wszyscy znajomi są zajęci z powodu sesji lub, tak jak Acheront, pracy. Pozostaje nie najgorsza perspektywa wylegiwania się w wannie z jakąś książką; życie towarzyskie trzeba zostawić na kolejny weekend albo jeszcze później. Peruka leży w szafce; zastanawiam się nad wymyśleniem do niej stroju, w którym jeszcze się nigdzie nie pokazałem. Mój ostatni strój wyjściowy był wyrazem desperacji w szukaniu nowych pomysłów - owinąłem ciało przezroczystą, żółtą chustą na wzór sari nie mając nic pod spodem. Wyglądało ładnie, ale spadało. Miało to swój urok, ale nie było wygodnie. Chyba będzie trzeba się wkrótce przejść po lumpeksach w poszukiwaniu dziwacznych rzeczy.
20:33 / 07.06.2002
link
komentarz (0)
W dorobku arabskiej literatury znajduje się wiele rozrywkowych historyjek, opowiadanych zapewne w sytuacjach zabawy. Jedna z nich, którą pamiętam, to spór między dwoma kobietami - jedną lubiącą młodzieńców bez zarostu, a drugą mężczyzn brodatych - na temat tego, który z tych dwóch daje więcej przyjemności. Argumentami były fragmenty poezji, zawoalowane aluzje seksualne, a nawet cytaty z Koranu; spór w opowieści został rozstrzygnięty na korzyść brodatych, czemu trudno się dziwić biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z kulturą muzułmańską. Ale - zgadzam się z werdyktem! Pocałunek brodacza, zwłaszcza w szyję, plecy, ramię daje dodatkowe doznanie szorstkiej pieszczoty włosów, wprowadza odległe zwierzęce skojarzenia, skojarzenia z silnym, owłosionym samcem. Czasem marudzę Acherontowi, żeby zapuścił swoją krótką i i tak przynoszącą wszystkie wymienione doznania bródkę - on mówi, że nie chce wyglądać jak Rumcajs albo jak Osama bin Laden, choć do obu tych nie pociągających mnie bynajmniej panów jest mu bardzo daleko.

Znałem kiedyś młodego człowieka, który, odwrotnie, przejawial niechęć do wszelkiego owłosienia, wliczając w to łonowe. Golił się na całym ciele. Był osobą dążącą do porządku i doskonałości estetycznej, był zafascynowany opływowymi, gładkimi kształtami stwarzanymi w komputerowych animacjach. Był czas, kiedy to właśnie mnie pociągało, ale potem nawróciłem się na Kult Brody i jestem teraz szczęśliwym jego wyznawcą.
22:54 / 06.06.2002
link
komentarz (0)
Zrobiło się deszczowo. Zmoknięty dobijałem się do "niedobitków" spisu powszechnego w swoim obwodzie. Na przystanek trafiłem krótko po odjeździe autobusu. Następny miał przyjechać prawie za pół godziny, a kościół koło przystanku był najlepszym pomysłem na schronienie się przed deszczem. Wszedłem, mijając się z wychodzącymi z wieczornego nabożeństwa starszymi paniami, rozmawiającymi o zakupach i narzekającymi na pogodę. Usiadłem w tylnej ławce pustego kościoła.

Nie był zabytkowy, ale nie był też jedną z tych nowoczesnych świątyń starających się mieć oryginalną architekturę. Wyglądał na przedwojenny - stabilna bryła z cegły. Nieduży, o skromnym wnętrzu. Dominowały biel ścian i ołtarza oraz brąz ławek i innych mebli. Tę miłą prostotę psuły kiczowate ozdobniki złotego koloru, rozmieszczone chaotycznie po całym pomieszczeniu. Po dwóch stronach prostego ołtarza wisiały rozwinięte płachty z przesłodzonymi rysunkami modlących się dzieci, naszkicowanymi w stylu przypominającym ilustracje do starych katechizmów; na szczęście ta paskudna dekoracja wyglądała na tymczasową. Kamienna figura ukrzyżowanego Chrystusa za ołtarzem była niezdarnie wyciosaną bryłą i nie pasowała do drewna. Zwisający przed ołtarzem z sufitu obrazek z chlebem, kłosem i winogronami kompozycją przypominał pogańskie motywy świąt obfitości. Na ścianach były małe fragmenty mozaik, po blizszym przyjrzeniu się okazujące się być zrobione z przyklejonych papierków, a nie wmurowanych w ścianę kamyków. Ten cały chaos stylistyczny wyrażał niewątpliwie dobrą wolę gospodarzy świątyni i ich starania o dodanie blasku ubogiemu kościołowi i przez to był nawet w jakimś sensie rozczulający.
Stary człowiek w szaroniebieskim roboczym fartuchu zamiatał podłogę, na której leżały pomarszczone płatki kwiatów, pewnie pozostałość po ledwo co odbytym nabożeństwie. Spojrzał na mnie z niechęcią; nie starałem się udawać modlitwy ani zadumy, rozglądałem się bezczelnie po kościele starając się znaleźć zajęcie dla umysłu na te pół godziny. Odwrócił wzrok, gdy się uśmiechnąłem. Czas minął szybko; autobus był rozklekotany i pachniał truskawkami przewożonymi przez pasażerów.

Poranek był mniej przyjemny, ale ciekawszy. Egzamin u wyznawcy chaosu. Wyznawca chaosu to typ wykładowcy, który na egzaminie zasłania się gazetą i o ile natężenie szumu na sali nie przekracza dźwięku głośnego odkurzacza, nie reaguje. Na sali odbywają się gorączkowe konsultacje. Studenci z tylnych rzędów podchodzą do tych z przednich, by porównać wyniki. Pytania i odpowiedzi w teście są tak niejednoznaczne - każda z nich może być prawdziwa, może być fałszywa i na rzecz obu wersji da się znaleźć argumenty - że nawet z książką i materiałami na kolanach pod ławką student pewności nie ma. Na sali rozwija sie debata "co autor miał na myśli". Przy oddawaniu prac nadal nikt nie jest pewien. Wyznawca chaosu najpierw pozwala studentom robić, co chcą, a potem sam robi, co chce - przy tak skonstruowanym teście może wystawić każdemu ocenę prawie dowolną i ją uzasadnić w sposób nie dający podstaw do reklamacji. Na szczęście ten rodzaj pracownika akademickiego z reguły nie jest złośliwy przy wystawianiu ocen. Zmieszanie, w jakie nas wprawił jest dla niego wystarczającą przyjemnością. Przynajmniej na to liczę.

18:04 / 05.06.2002
link
komentarz (0)
Skasowałem komentarze - myśl, z którą nosiłem się od początku blogowania. Log widzę jako monolog, nie jako wdawanie się w dialogi lub wdzięczenie się do widowni w oczekiwaniu pocieszających, pochwalnych lub równie łechcących próżność negatywnych komentarzy; a już zupełnie nie widzę loga jako miejsca towarzyskiego służącego publicznej wymianie uprzejmości i wspomnień ze znajomymi. Pragnienie, by mówiono do mnie lub by mówiono o mnie zaspokajam w pełni w bardziej bezpośrednich sytuacjach. Log stał się teraz sterylny - jestem tu sam i mogę się egocentrycznie zajć sobą, nie innymi. Podoba mi się; żałuję, że nie ma opcji wyłączenia licznika i statystyk. Może to dałoby mi pełnię złudzenia pisania dziennika tak, jak to robiłem przez kilka ostatnich lat na papierze. Ale nie chcę już więcej pisać w logu o logu - to łatwy temat, pewien rodzaj perpetuum mobile, w którym energia przeznaczana na pisanie może sie zapętlić na długo i bez większego pożytku.

Mój promotor słusznie skrytykował mi dziś język przedstawionych fragmentów pracy magisterskiej. Czy starałem się z niej uczynić literacki esej? Nie, przeciwnie, znając swoją skłonność do rozpisywania się i zabawy słowami, starałem się tego uniknąć, pamiętać, że to przedmiot ścisły, że język ma być suchy, formalny, konkretny i pozbawiony ozdobników. Tak bardzo wziąłem to sobie do serca i tak dobrze mi się to udało, że ten doceniający polszczyznę profesor uważa mnie teraz zapewne za przedstawiciela gatunku analfabetycznych pod względem humanistycznym wyznawców technologii. Nie starając się mu udowadniać przesadą w drugą stronę, że jest inaczej, dołożę starań, by znaleźć złoty środek.
11:10 / 05.06.2002
link
komentarz (2)
Popękana twarz mumii: końcowa faza maseczki z drożdży. "Bravo Girl za bardzo ci padło na mózg" stwierdza przy takich okazjach Acheront. Śmieję się. Wśród innych ambitnych czasopism czytamy również to, w miarę regularnie. Problemy i świat popkulturowej nastolatki są fascynujące przez swoją odmienność od tego, co w ciągu całego życia udało mi się poznać. I ta radość w Empiku, gdy powodując zdziwienie innych klientów krzyczę piszczącym głosem: "O, nowy numer Bravo Girl, kup!".
Lubie zgłębiać nieznane mi światy, zwłaszcza takie, których nie rozumiem i które nawet uważam w jakiejś mierze za groteskowe, nielogiczne. Jeśli jest czas i nie wiąże się to z nadmiernymi kosztami, zawsze się chętnie wybiorę w miejsce, w którym nie powinno mnie być - charyzmatyczne nabożeństwo, spotkanie ze skrajnie prawicowym politykiem, wystawa jakiegoś alternatywnego nurtu sztuki, o którym nic nie wiem, wykład z nieznanej mi dziedziny... Gdy mi wpadnie w ręce prasa skinheadzka, anarchistyczna lub inna tego typu, niechęć do danej ideologii jest motywacją do przeczytania, a nie do wyrzucenia. I to samo cenię u innych ludzi - otwartość na zwiedzanie tego, co jest obce dla ich stylu myślenia, nie daje potwierdzeń przyjętych przekonań i komfortu bycia wśród swoich, tego, co każe się zdziwić, w jakich kierunkach umieją podążać ludzkie myśli. Stawianie ciągłych wyzwań swojemu wewnętrznemu obrazowi świata.

Dziś, jutro, pojutrze; to jeszcze trzeba znieść, a potem skończy się najgorsza część sesji i spis. "To minie" jest uniwersalnym pocieszeniem we wszystkich trudnościach i problemach.

10:21 / 04.06.2002
link
komentarz (5)
Podczas sesji lub innych stresujących a przeciągłych zadań nadchodzi chwila zobojętnienia na stres. W tym roku to uspokojenie przyszło po wczorajszym egzaminie - nie dlatego, by był szczególnie trudny lub pod innym względem wyjątkowy; dopełnił tę trudną do określenia ilość sprawdzianów potrzebnych co pół roku do wyrobienia sobie odporności.

Przeglądam niektóre logi na serwerze. Poza nielicznymi, które niosą ze sobą ciekawe treści lub zadowalają stylem, większość przeraża bezsensownym uskarżaniem się codzienność i swoje złe stany psychiczne albo śmieszy udawaniem mindflow, spontanicznego toku myślowego, podczas gdy zbyt jasno widać w nich edycję i nieudolną stylizację.

W dyskusjach emailowych stanowiących pokłosie wizyty u charyzmatyków mój rozmówca i ja skomentowaliśmy coś takiego jak "grupa dzielenia"; esencja tego spotkania i to, co stanowi o jego wyjątkowości dla uczestników, to "dzielenie się" swoimi przemyśleniami i odczuciami odnośnie różnych życiowych tematów - w większości przypadków sprowadza się to, jak sądzę, do dania usankcjonowanej i akceptowanej społecznie możliwości dla nudziarstwa, którego inaczej nikt by nie chciał słuchać. Większość ludzi jest zbyt zaabsorbowana swoim życiem wewnętrznym i uważa je za wyjątkowe. Mnie z tego dość dawno wyleczyła lektura podręczników dla terapeutów - nie mówię o zalewających rynek masowych poradnikach - w których znalazłem zdiagnozowane i dokładnie opisane swoje wewnętrzne przeżycia i toki myśli, które przedtem też uważałem za wyróżniające mnie spośród tłumu.

"Chorobliwa potrzeba wlasnej Wyjatkowosci - destrukcyjna sila" - pisze mój korespondent. Odpisałem: "I potezna sila. Moze doprowadzic czlowieka do robienia znacznie gorszych rzeczy niz te motywowane chciwoscia, afektem czy zemsta. Zreszta te rzeczy tez maja u podloza wyjatkowosc - chec jej osiagniecia poprzez pieniadze, poprzez bycie wyjatkowym dla drugiej osoby, lub pragnienie udowodnienia, ze jestesmy kims, kogo nie mozna bezkarnie skrzywdzic. Cenie buddyzm za silne polozenie nacisku na te prawde i upatrywanie w powyzszym glownego zrodla ludzkiego cierpienia."
02:51 / 03.06.2002
link
komentarz (0)
Oto ktoś skomentował poprzedni wpis jako "satanizm", gdy w opisie tej niegodziwej i powszechnie uprawianej rozrywki bawienia się ludźmi naiwnymi to słowo nie padło. Mój satanizm to poczucie głębokiej więzi z Wolandem z "Mistrza i Małgorzaty", z łobuzerską radością obnażającym głupotę i sztywność mieszkańców radzieckiej Moskwy i stawiającym ich wobec absurdów; mój satanizm to fascynacja motywem literackim i mitologicznym, estetyką i dramatyzmem związanymi z tym motywem oraz związane z tym przeżycia, kształtujące mnie. Już od dawna nie używam go do ideologizowania postępowania mającego źródło w zupełnie czymś innym, czymś wspólnym dla ludzi niezależnie od ich literackich i mitologicznych fascynacji i tłumaczonym przez psychologię, nie przez religię.

Satanizm ma prawo bytu tylko jako taka fascynacja; próby racjonalizowania go zawodzą - staje się albo rażąco niespójny, albo rozmyty i obejmujący całość zachowań człowieka, który nie jest święty, jak to się stało u LaVeya. Położenie we współczesnym satanizmie nacisku na racjonalizm wynika w jakimś stopniu z kompleksu irracjonalności tej religii, którą to irracjonalność człowiek intuicyjnie wyczuwa.

Cenię chrześcijan, którzy nie przejmują się irracjonalnością swojej religii i zamiast wpędzać się w apologetyczne lub pseudonaukowe próby udowadniania słuszności swojej wiary, mówią z prostotą: takie jest moje osobiste doświadczenie, tak czuję, to jest coś, co mi wnosi coś cennego do życia. Od satanisty słyszałem coś takiego bodajże dwa razy - towarzystwo zapętla się w próbach udowadniania i racjonalizowania tam, gdzie najsensowniejszą ścieżką jest irracjonalny mistycyzm, rodzący się powoli przy lekturze bardziej Grochowiaka niż Micińskiego i bardziej wspomnianego już Bułhakowa niż Przybyszewskiego.

(Ale jak ktoś chce to przedyskutować, to skopiować powyższe, wkleić na wiadomo które forum na wiadomo której stronie - i tam się odnieść; ten log nie jest przewidziany do dysput religijnych, dość odległych od codzienności, którą chcę tutaj opisywać.,0)
15:18 / 02.06.2002
link
komentarz (4)
Ktoś pisze w komentarzach, że tu się dzieje kreacja "idealnego mężczyzny"; rozbawiające. Acheront jest w tym o wiele lepszy ode mnie. Składa mi ofiary z kobiet. Umawia się, odgrywa doskonale tę rolę idealnego, a gdy dziewczyna zaczyna nabierać nadziei lub zaczyna zadawać osobiste pytania, mówi, jak jest. Szczególnie u tych kończących studia, a jeszcze bez chłopaka, rozpaczliwie szukających związku i bojących się, że ten czas to "ostatni dzwonek", powoduje to załzawienie się oczu. Kilka razy zapraszaliśmy takie już zaangażowane panie tutaj i w miłej dyskusji przy herbacie opowiadaliśmy o naszym związku i jego historii, robiąc sobie igrzysko z cudzego bólu i prób jego ukrywania. Okrutne? Niezbyt. Żadna z ofiar nie słyszała żadnych obietnic, deklaracji, nie zaznawała niczego poza towarzyskim ciepłem. To ich własne fantazje i nadinterpretacje, a nie nasze zachowanie stawało się narzędziem tortur. Ilość osób, które po jednym lub dwóch sympatycznych spotkaniach zaczynają fantazjować na temat wspólnego życia, rodziny i wielkiego romansu (choć nie otrzymały do tego żadnych racjonalnych podstaw,0) jest zaskakująca. Buddyści mają rację, że przyczyną cierpienia jest tworzenie sobie iluzji i wyobrażeń i przywiązywanie się do nich do stopnia pozwalającego im przesłonić rzeczywistość.

Kiedyś dyskutowałem nad problemem etycznym, jakim jest odpowiedzialność za cudze wyobrażenia. Osobie, która hobbistycznie rozkochiwała w sobie za pomocą poczty elektronicznej mężczyzn, a potem ich odrzucała, gdy powiedziała, że ona przecież nie deklaruje i nie obiecuje - odpowiedziałem, że nie tylko deklaracje wprost się liczą. Wszystko - używane słowa, wątki rozpoczynane z własnej inicjatywy, nawet tempo odpowiedzi na listy stanowi dla drugiej osoby informację, którą zinterpretuje. Gdy rozmówca jest rozsądny i mało skłonny do budowania iluzji, można się o to nie troszczyć i postępować według swojej ochoty, ale gdy mamy do czynienia z kimś z iluzjofilnej większości, mądry człowiek nie może udawać idioty i mówić "nic nie deklarowałem", podczas gdy wszystko inne było sugestią nie wypowiedzianej deklaracji - chyba, że od początku świadomym celem jest zrobienie sobie zabawki, tak, jak to czasem my robimy, stając się samozwańczym narzędziem karzącej za iluzje karmy (za co się pewnie i nam sprawiedliwie oberwie,0).
22:09 / 01.06.2002
link
komentarz (3)
Dziś pojechaliśmy do starego domu w jednej z podwrocławskich miejscowości. Dom pachnący węglem, drewnem i starociami; tak przytulny, że prawdziwą przyjemnością było spędzić w nim burzę, która szybko przeszła nad miasteczkiem. Przedyskutowaliśmy wyższość herbaty nad kawą lub na odwrót i różnice w zwyczajach związanych z ich piciem w różnych miejscach świata. Wróciliśmy szybko, ale do końca dnia będę się czuć przesiąknięty atmosferą tego miejsca.

Nawdychawszy się zapachu drewna zaczynam marzyć o wakacjach i o jednej z tych pozbawionych właściciela drewnianych chatek w górach, opuszczonych, stojących w miejscach znanych wtajemniczonym turystom. Poza zwyczajnymi atrakcjami życia bez cywilizacyjnych udogodnień, nigdy nie wiadomo, czy ktoś ich już nie zajął; nie da się tego sprawdzić inaczej, jak idąc tam. Zwykle ktoś już jest, ale ktoś gościnny. Powstaje tymczasowa komuna - obcy ludzie stają się na kilka dni czymś na kształt altruistycznie dzielącej się rodziny, a potem zwykle się już więcej nie spotykają. Krótkie zaspokojenie pragnienia pierwotnej wspólnotowości, dostatecznie krótkie, by nie było czasu się nim znużyć i mieć dość.

Idę zagrać z Acherontem w Scrabbla. Wczoraj wygrał dziewięcioma punktami, czym rozbudził we mnie ambicję.
01:01 / 31.05.2002
link
komentarz (4)
Mam na ciebie ochotę... taką, jaką się ma ochotę na deser po sytym obiedzie. Ochotę spokojną, bez napięcia, bez rozpaczliwego wygłodzenia... a jednak, wciąż, ochotę ogromną.

(publiczne zwracanie się do konkretnej osoby bez wymieniania jej imienia przypomina mi jeden z żartów Tuwima: kartka wywieszona w hotelu z napisem "Uprzejmie uprasza się pana spod numeru trzeciego o nie pojawianie się więcej w moich snach. On już wie, kto.",0)
23:12 / 30.05.2002
link
komentarz (0)
Apollo Four Forty - "Pain In Any Language". Jeden z możliwych dobrych podkładów pod scenę sadomasochistyczną, szczególnie biczowanie. Rytm jest powolny, dopasowanie do niego uderzeń nie powoduje szybkiego wycieńczenia; tekst pasujący do kontekstu, melodia lekko psychodeliczna, sprzyjająca transowi, w jaki wprowadzają regularne bodźce. Emocjonalne fragmenty o bogatszej wartwie instrumentalnej i głośniejszym wokalu nadają się do wyznaczania chwil ulgi, gdy bite ciało jest przez moment pieszczone, chłodzone oddechem, masowane dotykiem dłoni i języka, by być gotowe na przyjęcie zaraz mocniejszych uderzeń. Słucham tego utworu i wspominam różne miłe chwile.
16:12 / 30.05.2002
link
komentarz (0)
Acheront wczoraj przywiózł resztę swoich rzeczy. Pozostawały w jego poprzednim miejscu zamieszkania kilka miesięcy, gdy on już był tutaj. Nie odczuwał ich braku, więc należą do tych niepotrzebnych. Mimo ciepła na sercu, jakie czuję z powodu tego symbolicznego dokończenia jego przeprowadzki, zapominanie, jaki jest kolor dywanu pod tym wszystkim, co leży w dużym pokoju na podłodze i przez co trzeba przeskakiwać sprawia mi pewien dyskomfort.

Ale dziś jeszcze praktykujemy z gorliwością grzech lenistwa. Jest przecież Boże Ciało, czyli Dzień Teofaga. Acheront ściągnął sobie recytację całego "Władcy Pierścieni" Tolkiena (olbrzymia ilość danych,0), kupił odgrywarkę do MP3 i leży słuchając książki. Twierdzi, że będzie również chodził wszędzie z towarzyszącym mu Tolkienem. Mam nadzieję, że nie wpadnie pod samochód. Ja świętuję wylegując się nago na balkonie, na konstrukcji z trzech krzeseł dobrze zastępującej leżak i czytam "Antologię jarmarcznego romansu rycerskiego". Średniowieczne harlequiny, nieporównanie lepsze od dzisiejszych. Mam koleżankę w ruchu rycerskim; za każdym razem, gdy ją spotykam, ma garść anegdot z życia ruchu. Większość z nich dotyczy śmiesznego zderzenia się współczesności z wysiłkami ludzi usiłujących odtworzyć sredniowiecze - jak billboard TP S.A. górujący nad polem, gdzie rycerze mieli odegrać bitwę. Najlepszą historię o rycerstwie słyszałem jednak nie od niej, a od Acheronta. Działo się to w Czechach, na jakiemś konwencie RPG był pokaz walki rycerskiej. Rycerze w zbrojach walczą na miecze. Jeden drugiemu odcina głowę. Głowa odpada, toczy się po ziemi, krew się leje, widownia bije brawo - jak doskonale zrobione efekty specjalne! Ale zabity nie wstaje, a zwycięski rycerz ma dziwną minę. Do ludzi powoli dociera, że to się stało naprawdę. Widownia dość pospiesznie opuściła miejsce wypadku. Nieumyślne spowodowanie śmierci przez odcięcie głowy... rzeczywistość czasem atakuje mocniej niż plakatem telekomunikacji.
11:29 / 29.05.2002
link
komentarz (3)
"Miłość jest przywiązaniem powstającym wskutek głębokiego docenienia dobroci drugiej osoby" - pisze Gila Manolson na aish.edu. Wygląd, inteligencja, talenty mogą być pociągające i prowadzić do powierzchownego zakochania - dobroć rodzi dojrzałą miłość. Ładne spostrzeżenie. Nie traci aktualności w "mrocznych" kręgach czy subkulturach; czarne tło, przez kontrast, jeszcze to uwypukla.
09:42 / 28.05.2002
link
komentarz (3)
Ojciec zadzwonił z propozycją, by wolny pokój w naszym mieszkaniu wynająć jego przyjaciółce na gabinet psychologiczny. Osłupiałem; trzeba by utrzymywać w mieszkaniu porządek, być cicho podczas seksu w ciągu dnia i usunąć niektóre nietypowe dekoracje oraz akcesoria. Podałem wygórowaną cenę, zamiast tłumaczyć to szczegółowo. Śmialiśmy się potem z Acherontem, że terapią mógłby być pobyt u nas - każdy po kilku dniach by stwierdził, że jednak on jest człowiekiem normalnym. Stanowimy ładną i interesującą galerię zboczeń. Czasem się dziwię, jak normalnie się z tym czuję. Nie bierzemy udziału w klubowym życiu "odmieńców", ale tu w domu stworzyliśmy sobie mikroświat, w którym czujemy się zwyczajnie i na miejscu ze wszystkim, co robimy.

Bałagan jest w tej chwili straszny i zaczyna przekraczać nawet moje, bardzo rozciągliwe pod tym względem zdolności adaptacyjne. Obiecujemy sobie, że jak się skończy spis i sesja, to zrobimy Wielkie Sprzątanie. Na razie rozmyślam nad projektem plakatu i hasła na tę okazję, ku zmotywowaniu ludu pracującego. Zwyczaj przekształcania zwykłych wydarzeń w prywatne happeningi pozbawione widowni zadomowił się u nas na dobre. Największym problemem sprzątania jest zawsze nadmiar przedmiotów, które są całkowicie bezużyteczne i nie zawsze ładne, ale które szkoda wyrzucić ze względu na to, że mamy związane z nimi wspomnienia lub dlatego, że je wykonaliśmy własnoręcznie. Czasem udaje się handel wymienny, jak wtedy, gdy zamieniłem pieczołowocie uplecioną przez siebie z drutu siateczkę na niebieską perukę, która jest dziś moim ulubionym elementem przebieranek; siateczkę wzięła dziewczyna preferująca styl punk, która owinęła ją sobie wokół głowy i zasłoniła nią oczy. Doznałem radości, że moje "dzieło" się do czegoś przydało, jednak mało jest na świecie ludzi tak pomysłowych, by umieli znaleźć sensowne zastosowanie dla zalegających tu niepotrzebieństw, jak je nazywamy, dlatego perspektywa Wielkiego Sprzątania przeraża mnie w równym stopniu jak sesja.
15:13 / 27.05.2002
link
komentarz (5)
Wspominam dziś E.; sposób mówienia jednej osoby, z którą zamieniłem kilka słów, przypomniał mi ją. Miała w sobie naturalną poddańczość, skupiona w pełni na mnie śledziła pilnie moje ruchy, zachowania, żeby błyskawicznie podać ogień lub papier i długopis, okryć mnie. Było to inne niż zwyczajna uprzejmość występująca między przyjaciółmi - to była uległość kogoś, kto pragnie doznać roli niewolnika. Przyjąłem grę, nigdy nie zawierając jawnej umowy pana z niewolnikiem praktykowanej w BDSM; choć biurokratyczne podejście daje duże możliwości uczynienia z samej biurokracji elementu gry, związki, w których reguły są ustalane bez słów mają urok naturalności. E. należała też do osób, które nad seks i orgazm wynosiły erotyczne doznanie, które Melania zdefiniowała jako dreszcz - przyjemność doznawana przez lekki dotyk, sensację ochłodzenia wciąganym powietrzem wnętrza zwilżonego przedtem językiem ucha, przebiegnięcie palcami po unerwionych miejscach skóry w sposób dający do zrozumienia, że nie jest to zaproszenie do czegoś więcej, ale całość tego, co zostało tym razem ofiarowane. Obdarzałem ją tego rodzaju pieszczotą rzadko, utrzymując ją w wygłodzeniu mojego dotyku. Dla osób postronnych charakter naszej relacji był trudny do zauważenia; gdy wyjeżdzała za granicę, wyraziła pretensje, że nie chciałem pójść na całość w kierunku dominacji mimo jej zaproszeń do tego - zostala okrzyczana, że nie ma prawa żądać spełniania swoich zachcianek - moją wolą było psychiczne dręczenie właśnie wstrzymywaniem się. Psychiczne dręczenie mnie i jej. Ciekawe, co robi w Niemczech - czy weszła w łatwo tam dostępny świat sceny BDSM i oddaje się odgrywaniu zdefiniowanych scenariuszy, czy tęskni za relacjami takiego rodzaju jak nasza, czy je tworzy...

Oddałem referat z filozofii; jest moda na wciskanie filozofii na wszelkie kierunki niehumanistyczne, moda zupełnie bezsensowna; napisałem o pitagorejczykach. Mistyka liczb, matematycy zabijający jednego z nich, który nie dochował tajemnicy i zdradził przyjacielowi spoza szkoły istnienie pierwiastka z dwóch, liczb niewymiernych; ich odkrycie było przerażające dla tych, którzy doszukiwali się dającej się dokładnie zdefiniować harmonii opisywalnej liczbami we wszystkim. Wszystko składa się z liczb, wszystko się da nimi przedstawić; przewidzieli raytracing. Judaistyczna kabała - oniryczne wizje Księgi Henocha zawierające dokładne dane liczbowe opisujące szczegóły objawienia, opis duchowych prawd przez kod liczb. Wchłonięcie idei przez gnostyków, ezoteryka różokrzyża, parafrazy z nauk Pitagorasa w filmie "Pi" i indeksy giełdowe. Tfu; wolę z dwojga złego psychologiczno-socjologiczny bubble talk o charyzmatycznych przywódcach niż pisanie referatów z filozofii.
21:24 / 26.05.2002
link
komentarz (0)
Uczę się, dając sobie dostatecznie wiele przerw na odpoczynek. Giełda wygląda na nudną i trudną, ale nazwy strategii - bull, butterfly, condor - odzwierciedlają w jakiś sposób emocje, styl gry, ułatwiają mnemotechniczne wizualizacje.

Jadąc rano do akademika po materiały dla mnie, utknęliśmy w korku spowodowanym nadmiarem zaparkowanych pod kościołem samochodów i wychodzących z kościoła ludzi. Majowa pierwsza komunia. Chłopcy w białych komżach lub garniturach, w większości z wyrazem zrezygnowanego nieszczęścia na twarzy z powodu konieczności założenia takiego stroju. Dziewczęta z pocieszną godnością unoszące z uwagą swoje białe suknie nad chodnikiem, świadome swojej piękności tego dnia, fantazjujące o byciu księżniczką (trudno tego uniknąć dziewczynce w tym wieku, która ma okazję założyć ozdobną, długą suknię,0), skupione na sobie. Dorośli w grupkach wymieniający zwyczajowe uprzejmości i sąsiedzkie plotki. Po widokach sprzed tygodnia doznałem osobliwej ulgi, że większość ludzi traktuje religię z pozbawioną głębszych przemyśleń poprawnością i nie próbuje poza tę poprawność wykraczać; w każdym razie nie próbuje tego czynić na siłę.

Jedyne, co czyni dzisiejszy dzień wyjątkowym, to wspomnienie poranka - czerwonych od mojej krwi bioder Acheronta, słodkawego zapachu zmieszanego z zapachem ciała i charakterystyczną wonią biurokracji wydzielaną przez stosy leżących w mieszkaniu formularzy spisowych.
00:43 / 26.05.2002
link
komentarz (1)
Miniony tydzień był pełen wrażeń; większość z nich związanych z pracą rachmistrza. Mam ciekawy obwód - nowe domki zamieszkane przez bogaczy, a obok nich stare domy, w niektórych z nich lokale socjalne przyznawane ludziom po eksmisjach, żyjącym zwykle z opieki społecznej. Wypytywanie o zawód, wykształcenie jest bardzo pouczające przy takich skrajnościach, a niektóre osoby nie pytane zaczynają opowiadać historię życia lub odpowiadać na nie zadane pytania. Opowieści, jakich się nasłuchałem, byłyby warte tego, by wykonywać tę pracę za pieniądze o połowę mniejsze.

Życiu dodaje barw stres przed zbliżającą się sesją. Najbliższy tydzień mam zawalony. Trzy egzaminy zbiegły się we wtorek, z właściwą sobie niefrasobliwością zaczynam się czegokolwiek do nich uczyć jutro. Sprzed tygodnia, z niedzieli wspomnienie z "wycieczki krajoznawczej" do kościoła chrześcijańskich charyzmatyków, z kolegą, który zadziwiony stwierdzeniem z artykułu na apologetyka.katolik.pl o "wrzeszczeniu na Szatana, zamiast prosić Boga" zapragnął to wrzeszczenie na Szatana zobaczyć. Zobaczyliśmy. Gdy ludzie zanieśli kartki z opisami problemów pod krzyż, krzyż został namaszczony oliwą, a potem lider nie znoszącym sprzeciwu tonem nakrzyczał na szatana, by zabrał od tego swoje łapy. Mieliśmy kłopoty z zachowaniem powagi; na szczęście tę część zakończyła przerwa, podczas której wyszliśmy i rozpaczliwie szukając zakątka wolnego od ludzkich spojrzeń trafiliśmy za kościół, gdzie daliśmy upust śmiechowi. Potem się modlili; w liście do przyjaciela opisałem to:

"Karteczki z opisem problemow
do rozwiazania umieszczane w krzyzu, krzyz namaszczany oliwa -
podobienstwo do prymitywnej magii w stylu neopogansko-wiccanskim
uderzajace. Twarze modlacych sie - jak twarze onanistow przed
orgazmem, skupiajacych sie z wysilkiem na swojej fantazji i pobudzaniu
sie - oni z podobnym wysilkiem starali sie nakrecac w sobie emocje do
momentu ekstazy religijnej :D. Ucieszne i przerazajace."

Trójstronna z początku korespondencja rozwinęła się w dwa wątki z dwiema osobami, analizy psychologiczne i rozważania nad dziwnością pomysłów w zakresie zaspokajania ludzkich potrzeb. Pisanie tych listów, codzienna wymiana zdań pomaga mi odstresować się i zachować dobre samopoczucie mimo zadawania ludziom codziennie do znudzenia tych samych pytań o stan cywilny, wykształcenie i metraż mieszkania oraz wypełniania powtarzających się kodów na każdym z wielu formularzy. Nauczyłem się rano wstawać, ale nie nauczyłem się iść spać inaczej jak sporo po północy. Przesypianie poranków zamieniłem na przesypianie popołudnia.