<body>

2010.12.23 00:41:33
komentarz (1)

Lucha


Lucha de gigantes convierte, el aire en gas natural un duelo salvaje advierte

2008.07.14 23:36:57
komentarz (1)

Grzebanie w popiele.


Zajrzałem tu przez przypadek (taki psikus ze strony przeglądarki która lepiej ode mnie wie, czego chcę). Przejrzałem na szybko, przy paru wpisach się zatrzymałem i doszedłem do smutnego wniosku. Lepiej już było.

2008.06.02 00:43:33
komentarz (1)

Propedeutyka absurdów.


Właśnie uświadomiłem sobie, że na prawdę wstyd mi za to, czego się tu dopuszczam. Kiedyś było po prostu odrzucenie. Potem powiedziałem sobie, że nie jestem taki małostkowy więc mogę naturalnie zachować dystans i powynaturzać się z resztą. A jednak, poczucie wstydu i niesmaku mnie nie opuszcza. Prezent (cierń na biurku moim) nawet zwirtualizowanych idealizacji mych własnych osobą trzecią zaprezentowanych które mnie rozbawiły - nie ratuje sytuacji. Więc może mam w sobie coś z banalnego wykolejeńca? Głęboko schowaną potrzebę poniżania się? Upodlenia? Jako forma odkupienia? Chorej fascynacji? Wyzwolenia? A może tak zwyczajnie? Bo jesteś zasrany gnoju płytki jak wiosenna kałuża w którą nasrał gołąb więc wyobraziła sobie, że chuj wie jak wyjątkowa i unikalna się stała? "I powinszował samemu sobie wznosząc kieliszek martini i stuknąwszy się ze swoim odbiciem w szkle monitora wychylił jednym duszkiem. Żyj długo i podle kmiocie".

2008.06.02 00:16:14
komentarz (0)

Semantyczne próżności.


Rozkrawam ją na pół. Przewracając wszystko na drugą stronę mamię siebie, że może znajdę jakąś różnicę, jakieś podobieństwo. Manewrując lancetem wykrawam w sobie przekonanie, że to nie hipokryzja. Że jest w tym ciut więcej sensu niż Aviomarin i Nembutal na drogę. Potem, gdy ulice cichną zakładam bluzę dla niepoznaki i staram się w ontologicznych labiryntach znaleźć jakieś stopnie do własnego (czy aby na pewno mojego własnego? a nie uwspólnionego?) człowieczeństwa. Tyle, że kurwa, dobrze mi ze sobą. Dlaczego więc wszystko stara się napełnić mnie przeświadczeniem, że jest inaczej? Bo może nie jest? Bo może miało być inaczej? Cóż...
na świecie jest 6 miliardów ludzi. prawdopodobnie większości wydaje się, że są wyjątkowi. tak samo jak Tobie niespełniony pracowniku agencji reklamowej studencie wypełniony zbędną wiedzą artysto którego nikt nie rozumie nastolatku który sam do końca nie jest pewien przeciw czemu się buntuje gospodyni domowej której życie miało się przecież ułożyć inaczej nie jesteś.
[daily.art.pl]

2008.05.27 21:56:48
komentarz (0)

I zadrżał czarny szlak śladów jego dłoni...


Zapewne winą jest moja ignorancja (choć nie jest zdrowym zaczynanie od wniosków) ale co poradzić. Otóż dopiero teraz, po paru latach wślizgnąłem się na stronę http://typografia.info. Nie przewróciło to mojego literniczego świata - zrobiło coś więcej. Wytłumaczyło mi i skruszyło mój nieustępliwy puryzm. Z ulgą zaoszczędzę sobie kłopotów związanych z wcięciem akapitowym (którego stworzenie wymaga zabiegów dalece wykraczających poza zrozumienie wytrawnych nawet twórców i administratorów stron) na rzecz odstępu akapitowego. Rzecz jasna nie tutaj, bo nie chce mi się na nowo tworzyć skórki. (To powiedziawszy roześmiał się by po chwili momentalnie zamilknąć. Zdał bowiem sobie sprawę, że nikogo poza nim samym to nie obchodzi.)

2008.03.18 18:24:48
komentarz (1)

Denon AH-D1000


Zaniemogłem werbalnie. Od dziś, przez najbliższe dni słowa są dla mnie kłodami. Pustymi... nie, to źle słowo. Są po prostu literami, bezdźwięcznymi. Od dziś, przez najbliższe dni dźwięki bezpośrednio przelewają mi się wprost na mnie. Małe cudo techniki i nagle dźwięki nabierają znaczenia. Wiesz jak to jest. Jesteś zmęczona, siadasz w fotelu zamykając oczy i zakładasz słuchawki. Spokojnie sączy się saksofon, kobiecy głos zaczyna opowiadać historię. Słuchasz, może nawet się uspokajasz przywołując w myślach obrazy które sprawią, że będzie Ci lepiej. Aż pewnego dnia jesteś u kogoś w domu. Na tyle długo, by poczuć się jak u siebie. Gdy jest możliwość i masz nastrój robisz to samo. Zasiadasz w fotelu (jakiś miększy niż Twój), włączasz muzykę, zamykasz oczy i nakładasz słuchawki... i toniesz w dźwięku! Otwierasz oczy i zamiast zapaść się we własny sen próbujesz pływać. Widzisz ściany, stół, półkę na której stoi sprzęt grający a słyszysz prawdziwą muzykę. Twój organizm, tak - nie Ty sama, ale Twój organizm potrzebuje paru chwil by ogarnąć ten paradoks. I to jest dzień po którym nic już nie jest takim samym. To jest dzień, w którym uczysz się, że muzyka a dźwięk to dwie różne rzeczy. Muzyka grająca z czegoś, muzyka której odtwórczość czujesz; a dźwięk który jest tym samym, który słyszysz na koncercie bądź przechodząc przez przejście podziemne. Gdy już się oswoisz, zamykasz oczy raz jeszcze i przestajesz być. Już nie szukasz obrazów, to one znajdują Ciebie, a każdy dźwięk spływa wprost na Ciebie, do Twojego serca, brzucha, drgających powiek i krańców palców.

2008.03.17 22:48:04
komentarz (0)

Michał Lorenc - Wieczory (ścieżka dźwiękowa filmu "Psy 2")




Siedział z rękoma w kieszeniach płaszcza spoglądając poprzez otwarte okno na czarne niebo i błyszczące w oddali światła. Pusta butelka wódki leżała koło fotela. Próbował zapomnieć. Jutro będzie znów musiał wrócić do całego tego szajsu. Wszystkiego, czego nienawidził w tej pracy ale dziś, przez te parę godzin chciał się od tego uwolnić. Cichy szum ulic w oddali i wszechogarniający spokój. Teraz czuł tylko to. Zamknął powieki i odetchnął głębiej.

2008.03.16 20:09:27
komentarz (0)

Wiem, że nie chcesz jeszcze spać...

2008.03.16 01:13:46
komentarz (0)

Lady Pank - Wciąż bardziej obcy.




Są dni kiedy mówię dość Żyję chyba sobie sam na złość. Wciąż gram, śpiewam, jem i śpię Tak naprawdę jednak nie ma mnie.
Nie zawiązałem -- pomyślał spoglądając na buty. Rzeczywiście, sznurówki zdążyły się już ubrudzić. Zaciągnął się głębiej papierosem. Zimne, wieczorne powietrze rozwiało szybko dym. Wpatrywał się jeszcze przez dłużą chwilę w migoczące odbicia świateł ulicznych latarni na wodzie popijając wódkę z butelki.
Wciąż jestem obcy Zupełnie obcy tu, niby wróg. Wciąż jestem obcy Wciąż bardziej obcym Wam i sobie sam.
Zagasił peta na brzegu ławki i pchnął lekko leżącą przed nim butelkę. Ta potoczyła się cicho dźwięcząc by zniknąć za barierką i z pluskiem wpaść do rzeki. Zapiął bluzę, wstał i podszedł do poręczy. Po drugiej stronie, na nadbrzeżnych schodach siedziało kilka par. Jedni przytuleni wpatrywali się w niebo, inni prowadzili ożywione dyskusje przy piwie.
Ktoś znów wczoraj mówił mi Trzeba przecież kochać coś, by żyć. Mieć gdzieś jakiś własny ląd Choćby o te dziesięć godzin stąd.
Wyjął ostatniego papierosa z paczki. Zapalił a zmięte, upuszczone na ziemię opakowanie wiatr szybko zwiał na jezdnię. Ludzie z przejeżdżającego po moście tramwaju nie mogli zauważyć spadającego na ziemię żaru ani niknącej w mroku sylwetki człowieka.
Obcy...

2008.03.15 20:21:49
komentarz (0)

Wyjątkowe rodzaje przejrzystości.



Czasami, gdy kończysz jedną a sięgasz po drugą butelkę coś się dzieje. Na nieskończony czas gubi się jedno z uderzeń serca. Chwila staje się wiecznością w której odbija się cały Twój czas. Wszystkie Twoje życia. Niemal Boskie olśnienie wyjaśniające CI - czy raczej pozwalające Ci sięgnąć absolutu Twojego jestestwa. Tylko po to, być w następnej chwili cofnął się znów do swoich plwocin obecnego świata. Tego w którym nic nie jest takim, jakim być powinno. Nikt nie jest i dla nikogo nie jesteś Ty. Jest taka scena w "Paryż - Teksas" Wima Wendersa. Główny bohater rozmawia z dziewczyną przez telefon. Prostytutką które pracuje za szybą słuchając na co mają jej klienci. Słucha jej i w pewnej chwili odkłada słuchawkę. Nie na widełki, nie kończąc rozmowę tylko odkłada cicho na stół i odchodzi. Tak, by nie zwrócić na siebie uwagi. Wyślizguję się tak z życia. Mojego własnego które staje w opozycji do mnie. Moje własne życie odpłaca mi za mnie samego. Ponoć zazdrość jest dowodem miłości. Czy Ty jesteś zazdrosny o swoje przeszłe życie? Czy czujesz zazdrość o przyszłe chwile?

2008.03.13 22:00:47
komentarz (2)

Lucky Boy




Hello, Lucky Boy How you do today, are you coming out? I quite need you, this time around Can you hear me? Please don't let me down.

Siedzę na ceglanym murze zastanawiając się czy to jeszcze ja. Życie przesuwają mi się przed oczami i każde więcej warte od mojego. Gdzie jestem ja, którego znałem. Ja, którego nie doceniałem. Ja, którym nigdy więcej już nie będę.
Hello, Lucky Boy Where are you today, are you still in me? Or did you left heart too for save the show Am i crazy now talking to myslef.

2008.03.07 19:34:38
komentarz (0)

Człowiek bez człowieczeństwa.


Słowa, które mimo że krzyczą w głowie nie przechodzą przez gardło. Znamy je? Wydawać by się mogło, że od zawsze. Trochę to dołujące, że przy całej swojej (wydawałoby się) stanowczości nie jesteśmy przez pewne rzeczy przejść. Pewien poziom, nazwijmy to, upadku nie pozwala nam zniżyć się bardziej. Dlaczego? Irracjonalna obawa nie wiadomo przed czym. Logicznie i na chłodno na sprawę spoglądając, poniżej pewnego progu sprawy nie mogą potoczyć się gorzej. Nie można im bardziej zaszkodzić. Można tylko pomóc, może tylko być lepiej. Dlaczego więc się przed tym wzbraniamy? Wytłumaczenie jest tylko jedno. Chcemy dać drugiej stronie jeszcze jakąś szansę. Odkrywamy prawie wszystko, tłumaczymy prawie do końca z nadzieją (coraz bledszą) że chociaż tą ostatnią tajemnicę odkryją sami. Domyślą się, włożą coś od siebie. I gdy się tak nie staje, już nawet nie jest nam przykro. Przykra jest droga ale nie stan ostateczny. Rezygnacja nigdy nie wiąże się z przykrością. Jest ponad nią. Odczłowieczająca doświadczenie, owszem. Czy potrzebne? Czy naprawdę jest nam ono potrzebne? Chciałbym wierzyć, że owszem. Że coś nam daje, o coś wzbogaca. Wierzyć, że nic co zabiliśmy w sobie nie poszło na marne.

2008.03.04 16:50:48
komentarz (0)

Knife The - You Take My Breath Away




We are the people who's come here to play I don't like it easy I don't like the straight way We're in the middle of something We're here to stay And we raise our heads for the colour red
I'm in the first row on your show In the first row on the First Floor Power show Your vibrato's like vulnerable leaves You do it crazy That's how you talk to me
We are the people who's come here to play I don't like it easy I don't like the straight way We're in the middle of something We're here to stay And we raise our heads for the colour red
I heard you for the first time on the radio When I was going somewhere in a car You touched my heart Like a knife that's very sharp Or like a bird, you just set free That's just like me (I keep my knife sharp) When I hear you speak
We are the people who's come here to play I don't like it easy I don't like the straight way We're in the middle of something We're here to stay And we raise our heads for the colour red
I like vanilla and I like sex I ride the pony that I like best I knew I knew that there was something I missed I was fifteen when I first got kissed Before I knew about the equality way I wanted to get laid to "Take my breath away"
We are the people who's come here to play I don't like it easy I don't like the straight way We're in the middle of something We're here to stay And we raise our heads for the colour red
We are the people who's come here to play I don't like it easy I don't like the straight way We're in the middle of something We're here to stay And we raise our heads for the colour red

2008.03.03 23:46:28
komentarz (2)

Ku przestrodze.


Czytajcie się tylko raz - by sprawdzić i poprawić błędy. Nigdy więcej. Oszczędzicie sobie wstydu.

2008.02.19 21:10:13
komentarz (0)

Krańce światów mojego jestestwa.


Próżność goniła ignorancję. Obie, gdy wreszcie dopadły się wzajemnie, wczepione w siebie wydarły sobie serca. Moje. By runąć z mostu piety wprost w głębię nienawiści. Do siebie, do Was w których się objawiam. I można sobie mówić, że to podmiot, narzędzie i szajs. Tak naprawdę, bez kontekstu, bez naszego świata my sami jesteśmy nikim. Rzeczywistość jest kwestią wyobraźni. Wyobraźnia jest kwestią wiedzy. Wiedza jest kwestią świadomości. Świadomość zaś rodzi się poprzez obcowanie z odmiennością cudzych światów.

2007.12.21 18:10:11
komentarz (0)

Jezioro ma Twój zapach i Twój smak.

Próbowałem o Tobie nie myśleć. Zmuszałem się do tego a jednak wracasz. Każda kropla rosy jest Twoją łzą. Każdy powiew wiatru, Twoim tchnieniem. Stałem na moście wpatrzony w zieloną kipiel poniżej i widziałem loki Twoich włosów gdy wstajesz nad ranem. Zacisnąłem mocniej dłonie na poręczy i poczułem że jesteś. Że byłaś. Brakuje mi Ciebie, wiesz? Kiedy spoglądam w rozstrzeloną gwiazdami otchłań nieba chciałbym, byś była obok. Byśmy mogli, jak kiedyś, poczuć się wzajemnie - warci. Chciałbym znów budzić się w środku nocy tylko po to, by popatrzeć jak śpisz. Mrużąc oczy w popołudniowym żarze wodzić wzrokiem za Twoim cieniem. Chciałbym zatonąć, jak kiedyś w Twoich ustach, w Tobie. Chciałbym, ale Ciebie już nie ma. A ślad na dłoni tylko rozbudza szaleństwo. Bo może to wszystko nigdy się nie wydarzyło. Naprawdę.

2007.12.19 23:57:51
komentarz (0)

Trois Gymnopedies No.1

Złote kłosy światła przesączały się przez uchylone drzwi. Stara, zmęczona dłoń po dłuższym wahaniu pchnęła delikatnie klamkę. Drzwi bezszelestnie otworzyły się na oścież zalewając kaskadą blasku starszego, przygarbionego mężczyznę. Człowiek zasłonił się w pierwszej chwili lecz wiedziony ciekawością uspokoił się i zajrzał do pokoju. Zobaczył młode małżeństwo pochylone nad drewnianym kojcem w którym wierzgał mały chłopiec. Przechodząc przez wytworny pokój przyglądał się rodzinie z zaciekawieniem. Za oknem coś wybuchło, brudna ziemia obryzgała szybę. Gdy się odwrócił przestraszona kobieta żegnała swojego męża w wojskowym mundurze. Ten schylając się pogłaskał po głowie małego chłopczyka wtulonego w spódnicę matki. Wyszedł a kobieta w zniszczonych ciuchach zaczęła przygotowywać zawiniątko na kuchennym stole. Pół bochenka chleba i ostrożnie przesypała do kopertki sól. Z pokoju wyszedł chudy, niespełna nastoletni chłopak. Szpakowate włosy sterczały w nieładzie. Przytulił się do matki i otarł jej krańcem rękawa łzę. Rozpadało się w około. Szemrzący deszcz z nieba spływał po gliniastej ziemi wprost do okopu w którym siedział przykucnięty żołnierz. Ściskał nerwowo fotografię rozglądając się niepewnie dookoła. Parę błysków i przy wtórze ogłuszającego hałasu osunął się w kałużę. Kolejny rozbłysk opalizującej świetlówki w małej salce pełnej łóżek. Ludzie w zakrwawionych opatrunkach, pojękujący ranni i idący o kuli młody mężczyzna. Uśmiechnął się do pielęgniarki w białym czepku mijającej go w pośpiechu. Staruszek odprowadził ją wzrokiem a gdy obejrzał się znów przed siebie zobaczył tego samego człowieka, w tej samej pasiastej koszuli zgarbionego nad drewnianą pryczą. Zbity z nieociosanych bali barak z oszronioną szybą i podłogą sprawił, że starzec wzdrygnął się nagle i zamknął oczy. Gdy je otworzył zobaczył zniszczony dworzec i dyszącego, opartego o ławkę człowieka. Rzadkie włosy i blada skóra sprawiały, że wydawał się starszy od niego samego. Gdy opuścił peron ogłuszył go gwizd maszyny parowej przy której dwójka ludzi starała się nadążyć z przerzucaniem blachy. Niebieskie drelichy ubrudzone smarem. Jeden z robotników wytarł rękę w chustę którą rzucił za siebie. Nagły powiew wiatru porwał ją przed siebie. Upadła pod trzepakiem obok którego sześćdziesięcioletni starzec, on sam, szedł utykając. W brązowej siatce pół bochenka chleba dzwoniło o butelkę mleka które nalane do szklanki stało na stoliku przed telewizorem. Ubrana w zielony mundur postać w ciemnych okularach mówiła coś patetycznym głosem odbijającym się echem po pustym pokoju. Z krzesła przy oknie wstawał właśnie on by z trudem podejść do rozświetlających się dziwnym światłem drzwi łazienki.

2007.12.18 18:19:25
komentarz (0)

Prawdy...


Wszyscy biorą synu, tylko Chrystus nie bierze. Bo mu ręce do krzyża przybito. To dziś usłyszałem w pracy, w szpitalu.

2007.12.09 13:46:17
komentarz (0)

Marzenia niekoherentne.

Miało zacząć się pytaniem: dlaczego. Miało, ale nie zacznie. Kwadrans strawiłem próbując sobie odpowiedzieć, czy "dlaczego" naprawdę mnie interesuje, czy może to konwencja. Więc nie dlaczego, ale po prostu. Przedmioty bardziej niż ludzie (bez ciągu dalszego). Nawet Ci, którzy są - tym bardziej Ci, którzy się tylko pojawiają - istnieją w czysto przedmiotowym wymiarze. Mówisz (jeśli już się dowiesz, a nie dowiadujesz), że to szczytne wrzucić pozdrowić biedaka i dać mu dychę. Przemawia przez Ciebie hipokryzja albo kompletna ignorancja. On wyda je na wódkę, on dostał je bo jest bezczelny i wychodzi na ulicę, prawdziwa bieda nie rzuca się w oczy, prawdziwa tragedia wstydzi się swojej biedy. Pijak jest tylko podmiotem, narzędziem poprawiającym moje samopoczucie. W innych okolicznościach jest to alkohol, flirt, cięta riposta. Czasami 10 zł dla biednych. Bo tak łatwiej? Bo to ja jestem stroną? Bo nikłe oczekiwania minimalizują rozczarowanie? A w chwilę potem siedzę wśród bawiących się ludzi. Pijących nachalnie, w niedopiętych koszulach przekrzykując dudniącą muzykę, a ja w swoich słuchawkach pod przymkniętymi powiekami staram się nie odtajać. Bo każde uderzenie bębna rozchodzące się drżeniem po całym ciele, każda struna dostrojonych skrzypiec łamie mnie i przeciąga pod kołem kwintowym... więc może prawdziwa miłość jest we mnie samym... a równie dobrze może nie być jej wcale. Jakbym miał co, postawiłbym na to drugie.

2007.12.08 17:02:39
komentarz (0)

I można udawać, że można...

Ponoć, wieczorami nie widać szarości. Lecz tą prawdziwą nosimy w sobie. Jak i prawdziwą samotność, która jest naszym wyborem. Częstokroć tylko tym jedynym, którego jesteś w stanie się podjąć. Czy to źle? Na to pytanie każdy musi sam sobie odpowiedzieć, tylko po co? Po co znać odpowiedź skoro nic z nią nie będziesz mógł zrobić? Świadomość jest dla silnych, owszem. Świadomość porażki nie jest już dla nikogo. Niczego nie uczy na przyszłość, bo przyszłość już się stała i nigdy się nie powtórzy. Nic nie da do myślenia, bo rozmyślania o przeszłości to grzebanie pogrzebaczem w popiele naszych wielkości.

2007.12.07 23:36:02
komentarz (0)

Myśli, jak gorące Tacos, przyklejają się do podniebienia.


(Terytoria wewnętrznego bogactwa) Siedział przy stole kończąc właśnie wspaniale przyrządzoną paelle kiedy weszli. Głośna grupka paru mężczyzn z dwoma kobietami. Usiedli stolik dalej i zanim jeszcze zjawiła się kelnerka ryży blondyn krzyknął: chcę tego co ten koleś. Podniósł wzrok na wycelowany w siebie palec. Kieliszek białego wina w jego dłoni nie wydawał mu się odpowiedni do jakiegokolwiek gestu w ich kierunku. Starał się nie zwracać na nich uwagi. Przy składaniu zamówienia przekrzykując się wzajemnie zagłuszyli nawet dość głośną muzykę. Lekkie poirytowanie dawało mi się we znaki. Pociągnął większy łyk i już miał wstawać od stolika kiedy chrypliwy głos blondyna po raz kolejny kazał mu zwrócić na nich swoją uwagę. Chłopak z niedopiętej niedbale koszuli pytał go natarczywie, co pije. Wstał i bez słowa postawił przed nim niedopitą karafkę.
(Agresja w każdym porze) Spojrzał w kierunku wydzierającej się bandy. Był poza nimi jedynym klientem więc nie dziwiło go, że komentowali właśnie jego. Co nie zmienia stanu, że zaczęło go to już irytować. Mógłby wyjść, jednak jakiś wewnętrzny upór kazał mu nie zmieniać z ich powodu swoich planów. Miał jeszcze prawie pół karafki wina. "W tym garniturku wygląda jak pieprzony marketoid, pewnie ostatnie co pierdolił to jego spinki". Wzrok pucołowatego bruneta który napotkał wyraźnie zdradzał, że mówią właśnie o nim. Wstał i niespiesznie podszedł do ich stolika. Ściszyli nieznacznie głosy dopiero gry odsunął jedyne wolne krzesło i usiadł naprzeciw dwóch najgłośniejszych chłopaków. Z wewnętrznej kieszeni marynatki wyjął składany nóż. Metaliczny dźwięk gdy kładł go przed sobą na stole uciszył całe towarzystwo. Chcecie o czymś porozmawiać? - zapytał beznamiętnie.

2007.12.04 18:30:52
komentarz (0)

Maybe Tomorrow


Wpadł z rozpędu na drzwi tramwaju nie pozwalając im się zamknąć po czym szybkim susem wskoczył na stopnie. Oparł się łokciami o ramę okna i głębokimi wdechami starał się uspokoić rytm serca. Szaleńczy bieg na przystanek pomiędzy wolno prześlizgującymi się w korku autami rozpalił mu płuca. Teraz, na powrót wsłuchując się w muzykę w słuchawkach po prostu oddychał. Po dłuższej chwili otworzył oczy. Jasny błękit nieba przezierał spomiędzy ogołoconych z liści drzew. Obrócił się i wtedy ją zobaczył. Siedziała na drugim końcu tramwaju, machając beztrosko założoną na nogę stopą. Czarny, ciężki but wystukiwał sobie tylko znany rytm. Nie widziała go. Z zamkniętymi oczami wsłuchiwała się w swoją muzykę. Nie czekał, nie mógł. Nie tym razem. Ruszył w jej kierunku przez prawie pusty przedział chwiejąc się wraz z całym składem. Przyglądał jej się przez chwilę z uwagą po czym przykląkł by móc przyjrzeć się jej twarzy. Bladoróżowe usta tuż nad skrzącym się zimowym światłem kawałkiem chirurgicznej stali - kolczykiem w brodzie. Stróżki białych kabli od playera ginęły pod czarnym pękiem dreadów i krótką, skórzaną kurtką z drugiej strony. Wyjął słuchawkę i na wyciągniętej w jej kierunku dłoni podał akurat w chwili, gdy otworzyła oczy. Zielone. Patrzyli się na siebie, bez słów przez chwilę. Dziewczyna sięgnęła ku jego dłoni. Z trudem opanował drżenie gdy zimne opuszki jej palców prześlizgnęły się po jego skórze. Przyłożyła słuchawkę do ucha przymykając lekko powieki. Cienka linia warg drgnęła a on poczuł, jak jego serce gubi jedno uderzenie. Błogi uśmiech pojawił się na ich twarzach. Bez słów, w jednej wspólnej melodii. Stał w drobnym deszczu odprowadzając ją wzrokiem. Tramwaj skręcił i po chwili znikła mu z oczu. Chłopak poprawił kaptur i przeszedł na drugą stronę jezdni.

2007.12.02 00:10:23
komentarz (1)

Whatever



Ostatnimi dniami (których ostatnio jest dużo, bardzo i za) wszystko stoi. Jak woda w stawie, myśli mętnieją i nie przynoszą niczego, poza mułem. Oblepiającym każdą synapsę, zniechęcającym do jakiegokolwiek działania. I równouprawnienie też jakoś nie daje za wygraną. Za mało świeżej świadomości. Za mało jakiejkolwiek. Amen.

2007.11.08 22:15:47
komentarz (3)

S.Dreams



Once in my dream I felt exactly like I was him and the feeling was strangely familiar. One of those that you can never forget even if you feel sad in the end.
Złość, bezcelowe uczucie. Zranione poczucie lojalności, złamane zasady gry. Złość prowadząca do niczego. Złość na siebie samego, złość na otaczający, nic nie znaczący świat.
Sinful, don´t it? and left alone in disgrace I know that it would've been my case if I had embrace myself from the moment of truth. I woke up and had to choose woke up and had to choose.
Więc wychodzisz. Twój świadomy, tymczasowy wybór który ma przynieść ukojenie. Przynosi? Już za drzwiami czujesz zbliżające się torsje. Drganie telefonu w kieszeni. Przerażenie narastające od stóp. Przed czym? Przed konsekwencjami siebie samego.
Happily the choice was easy and my common sense too busy trying to figure out where the truth begins. I choose not to be afraid to be great not to be late to cross any gate that opens only once in the lifetime and there is usually no time to think twice.
A teraz dobra mina do złej gry. Do gry, co do której nie masz przekonania. Nic się nie stało, wiara przychodzi z czasem. Zrozumienie też. Kiedyś trzeba było spojrzeć w lustro, sobie samemu prosto w oczy i powiedzieć to. Na głos. Nie chowając się za kolejnymi pretekstami.
I choose to go three times when no-one ever goes at anytime. Four times or even more I want to make sure if I can lift my body above the floor. I know it´s not impossible.
Stoisz w ogniu własnych ścian. Rozglądasz się w około i już wiesz. Byłeś tu. Stąd wyruszyłeś. Zatoczyłeś pieklące się koło. Zamknąłeś się. Myślisz, że wiesz wszystko? Wydaje Ci się, że rozumiałeś?! Masz rację... wydaje Ci się.
I choose not to hesitate to go straight if a friend leads my astray I tell him to go away there’s no other way.
A kiedy zostajesz wreszcie sam, znad pustego kieliszka wódki unoszą się niespełnione głosy. Niedokończone marzenia, niewypowiedziane słowa. Twoje, ich.
More or less one big mess.
Kiedy już nie wiesz, czy to wszystko miało sens.
The dream came to an end got lost but not without a trace upon my face. I´m aware of who I am and who i´d rather be that´s it.
Budzi Cię telefon, którego nie wyłączyłeś, choć powinieneś był. Ostatni most którego się nie spaliło. Ostatni i pierwszy. Twojej ostatecznej porażki. Kim jesteś, kim chciałbyś być, kim wydawało Ci się, że jesteś. Nie jesteś.

2007.10.30 18:34:34
komentarz (0)

Odrobinę graficznie.

www.threepanelsoul.com/

2007.10.30 14:44:20
komentarz (0)

Kto jest moim pieseczkiem?

17. 07:47 - w3cache.azartsat.pl |
18. 08:54 - w3cache.azartsat.pl | esteban
19. 09:32 - w3cache.azartsat.pl | esteban
20. 10:34 - aku174.internetdsl.tpnet.pl |
21. 11:54 - host-81-190-148-74.olsztyn.mm.pl |
22. 12:24 - w3cache.azartsat.pl | esteban
23. 13:10 - w3cache.azartsat.pl | esteban
24. 13:13 - aku174.internetdsl.tpnet.pl | epi
25. 13:42 - w3cache.azartsat.pl | esteban

No comment...
(bo miłość czasami przychodzi
z najmniej oczekiwanej strony)

2007.10.29 17:23:41
komentarz (1)

Myśli pozostawione samym sobie
zmieniają się ze złych na gorsze.

Towarzyskie samobójstwa czy towarzyskie morderstwa? Oto jest pytanie. Ilekroć kruchy koral znajomych (których, jak rzecze Pi, co najwyżej się toleruje) murszeje, eroduje czy po prostu wali się na łeb, zaczynam się zastanawiać - kto pierwszy wystrzelił (z ust naszych któremi światu poznanie dawać winniśmy a ranimy jedynie). Nie skłamię, krótkie to zastanowienie i na niekorzyść rzecz jasna, nieobecnych. Jednakże, żeby poprawić sobie humor (a może Wam - nieobecnym, bo ja poczuwam się do mojego [jakkolwiek rzekomego] skurwysyństwa), zamyślam się trwoże i przełykam siąpiącego się gluta naiwności. Nie ważne, mojej, Twojej, losowej. Pi, czy raczej jej Canis Lupus Alpha wolą tezę, że czyny nasze ale konsekwencje ponoszą już oni. W sumie jest w tym wiele prawd. W sumie. Jakby nie było, płowieję. Nie przeszkadza mi to specjalnie, ale fakt jest. Zamiast poznawać ludzi to zrażam ich do siebie. I już widzę jak nie jeden krzyczy, że jakoś a nie ilość. Jasne, tylko (dziwaczna analogia) jak pokazują badania i matematyka, skuteczniejszym jest wystrzelanie do wroga dwóch tysięcy pocisków w minutę niż oddanie trzech strzałów z broni wyborowej (mówiłem, że dziwaczna...). Więc dlaczego nie miałoby się to sprawdzać w kontaktach międzyludzkich? Poznać dwa tysiące nowych osób w tydzień zamiast marnować go na trzech znajomych? Karkołomnie, ale w świecie szybkich randek w ciemno (śpiewając na lodzie pod wodą ze studia wielkiego brata dla milionerów) nie takie rzeczy można urodzić i znieść. Gdybym ja jeszcze miał grzywę jak Wodecki... Ale nie mam. I znajomych też niewielu. I wódki czasem z kim napić się nie ma. Odezwać do kogo sensownie by nie poczuć wstydu, że jakoś nie chce się (kurwa!) o błyszczykach czy nowej promocji w Erze gadać. I wiecie co? Nie zmienię tego, nawet nie chcę. Ze strachu, obawy czy może niechcianej i trudnej miłości. Z zawężonego horyzontu który nie dopuszcza świadomości, że mogłoby być inaczej. Żeby mogło być inaczej. A teraz przeczytam się raz jeszcze i policzę wszystkie kłamstwa. Siedem... czyli nie jest jeszcze tak źle
Mój ostatni kłamca mawiał: "kłamstwa to marzenia przyłapane na gorącym uczynku". Piano Bar

2007.10.23 17:11:11
komentarz (0)

I've got a little black book with my poems in.

Pomniejsze cudowności spychają mnie w próżność. Czy powinno mi być za to wstyd? Powinno, zapewne ale nie znajduję na to rady. Chciał bym wznieść się ponad a jednak, czy to pragnienie gestów, czy pragnienie siebie? Może powinienem odkryć sam siebie? W prawdzie? Stęskniony Yuppieszon zamiast offowego minimalisty? Spragniony luksusu na który go nie stać więc żyjący w odrzuceniu, pogardzie dla wartości. Prawdziwy-fałszywy Ja. Kiedy? Po co? Za ile? Pytania, pytania. Bez odpowiedzi. Pokój który żyje moim życiem tyle, że jak mój, też jest płatny. I ludzie, jakby więcej, jakby ciekawsi. Zapachy których brak (albo nie są moimi) wymieniane na nastrój, którego brak mnie. To akurat dobra wymiana, przynajmniej na teraz. A potem (później, nie w czas) będę się zastanawiał. Trawił przeszłą bytność, niebytność. Mitologizując też moje-swoje zalety. To jest jedna z nich. (To co, Scrabble?)
Czarnych milionem słońc spragniony A kwiatów życia zbierać nie przywykłszy Z niepewności wylękniony Wiktorię za życia chowając

2007.10.18 14:31:01
komentarz (0)

Just Because...

2007.10.17 09:28:06
komentarz (2)

Niezmącone okrucieństwa poranków.

Rażące opary słońca wdzierają się przez wąskie szpary oczu. Jak rozbłyski supernowej oślepiają i paraliżują każdą synapsę. Zimne kuszenia spod pastelowego błękitu nieba przecinają miękką tkankę mózgu. Wstawać, wstawać, wstawać. Zapach porannej kawy, mokrej ziemi, drętwienie zziębniętych stóp. A jednak się nie chce. Człowiek-zwierzę kuli się w embrionalnej pozycji osłaniając się przed cięgami kolejnego dnia życia z pomocą mglistego wspomnienia nocy. Lepkie kłaczki myśli zaczynają zawiązywać się pod krótko przyciętymi włosami. Co zrobić, po co, z kim. Wiesz z kim. Wiesz, co chciałbyś ale czy się uda? Dlaczego rzeczy ostatnio muszą się chcieć udawać? Dlaczego po prostu nie są? Zasiane ziarno wątpliwości zakiełkowało w zastraszającym tempie. To nie chwast, to róża.
Musisz się zawsze róży bać, która ustami Jest rany, co się wewnątrz ciebie wciąż rozkrwawia Bo, choć szukam, językiem cię nie umiem, naga: Powiedz mi, że się boisz, uwierzę, że jesteś. (...)

Wstać, zapomnieć, spamiętać, oprzytomnieć. Odżyć, jak to łatwo napisać a jak ciężko się przemóc. Zrzucając z piersi wielki kamień wątpliwości trzeba uważać, by nie pociągnął nas za sobą w otchłań zobojętnienia. Tego Ci życzę, synu mój (mnie samego, ojca marnotrawnego słowem, gestem, czasami czynami), z nastaniem dziewiątej godziny porannie próżniaczego dnia. Słowem z praprzyczyny, ignorancja, moja próżność, my conversarion has run dry, bez znaczenia, z potrzeby mojej własnej dla mnie samego (więc po co, po co, po co, po co, po co, po co), thats whats going on, chciałbym chcieć czegoś wiecej, chciałbym nie czuć wstydu, nothing fine im torn, prostość.

2007.10.15 19:22:30
komentarz (0)

Tonight everything is over

W plamie rozlanego paliwa psychodelicznymi barwami odbijało się światło ulicznej latarni. Tylne światło rozbitego o barierkę drogową motocykla jaśniało ostrzegawczą czerwienią spod pękniętej osłony. Nieopodal, na złamanej z impetem gałęzi zaciskała się ostatnimi skurczami odziana w skórzaną rękawicę dłoń. Wysoki mężczyzna rozpiął sportową kurtę i rzucając ją niedbale na oparcie krzesła usiadł by rozpiąć wysokie buty. Ostry dzwonek telefonu przerwał mu w połowie. Odwrócił się i nie przestając mocować się ze sznurówkami odebrał rozmowę. -- Cześć Kuba, co robisz? -- zapytał szorstki głos. -- Czołem Rzepa, dopiero co wróciłem -- odpowiedział. -- Byłem się przejechać po nowej obwodnicy zanim ją jeszcze tiry rozwałkują. -- No tak, trzeba korzystać póki się da. Słuchaj, robisz coś wieczorem? -- Nie, właściwie to miałem odstawić motocykl na parking, ale co mi tam. -- To dobrze, wpadnij do Braxa, Maciej z dziewczyną przyjeżdżają i chcą się spotkać. -- To do wieczora -- przytaknął zsuwając but z nogi. Odłożył telefon i wrócił do rozbierania się z reszty motocyklowej odzieży. Godzinę później golił się w łazience skrupulatnie poprawiając baczki. Uśmiechnął się do siebie zadowolony z efektów. Poprawił kołnierz koszuli i gasząc za sobą światło na korytarzu wyszedł z domu. Wieczór był jeszcze ciepły więc z przewieszoną przez ramię kurtką szedł wolno w stronę rynku. W klubie roiło się od małolatów. Podrygujące w rytm muzyki młode dziewczyny na równo go bawiły co pociągały. Delikatne, drobne, szczerze rozbawione nie zważały na nic. Prześlizgiwał się między nimi zerkając na ich drobne piersi, na drugą stronę sali. Przy zastawionym już sporą ilością pustych kieliszków stole siedziało grono znajomych. Przywitał się i od razu wypił jeden, stojący wolno kieliszek wódki. -- Więc wiesz -- dokańczał historię rudy Rzepa. -- mówię do niej, czy wpadniemy do mnie. A ona mi na to, że chyba mnie pojebało. No to co miałem zrobić? Kazałem jej wypierdalać z mojej fury. Towarzystwo roześmiało się. -- Dlatego ja wolę dwa kółka -- dodał od siebie. -- Jak już jakaś wsiądzie to od razu rączki za pas. To powiedziawszy kiwnął do kelnerki by podeszła. Ubrana w obcisły t-shirt dziewczyna podeszła szybko pytając, co jeszcze podać. Gdy zebrała już od wszystkich zamówienia i odeszła odezwał się Maciej korzystając z okazji że jego druga połowa poszła na parkiet z koleżanką. -- Taką to bym dopiero przeleciał. Młode, miękkie i wilgotne. Gdy to mówił wszyscy odwrócili się żeby spojrzeć na pośladki odchodzącej kelnerki. Tylko Kuba dokańczając drinka spoglądał ukradkiem na Maćka. Nigdy nie miał, w odróżnieniu od kolegi, powodzenia u kobiet. Nie chodziło nawet o to, że nie był przystojny. Mógł się podobać, podobał się. Natomiast nie potrafił z nimi rozmawiać. Ostatnia kobieta z którą był zdradzała go z jego szefem. Kiedy się o tym dowiedział i zapytał dlaczego usłyszał, że tamten przynajmniej z nią rozmawiał. Chyba się nie myliła. Zerkał teraz na Macieja przyglądając się jego wyraźnym rysom twarzy. Kruczoczarne włosy opadały w dobrze wystylizowanym nieładzie na oczy podkreślając błękit jego źrenic. Wiódł wzrokiem za jego kieliszkiem podążającym do ust. -- Ty Romeo! -- poczuł szturchańca w ramię. -- A Ty kiedy coś zaliczyłeś, hę? -- Tu i tam -- odpowiedział wymijająco starając się uśmiechnąć. -- Co pieprzysz, prędzej mi kaktus na dupsku wyrośnie niż zobaczę Cię z panienką. -- To uważaj, żeby Cię za szybko nie zaczęło swędzieć -- odpowiedział śmiejąc się wraz ze wszystkimi. -- Jak zostanę pedziem to nie bój się, nie będę takiego brzydala podrywał. Wznieśli toast życząc sobie powodzenia w zdobywaniu kobiet. Kuba przytaknął a gdy stukał się kieliszkiem z Maciejem zderzając się nieopacznie dłońmi uśmiechnął się. Gdy pił starał się zerkać ponad jego głową na parkiet ale kątem oka obserwował kumpla. Był już mocno pijany i gdy poczuł napór w pęcherzu podniósł się. Klepiąc znajomego po ramieniu by go przepuścił zaczął przeciskać się w stronę toalet. Głośno dudniąca muzyka zagłuszały głos za jego plecami. Dopiero gdy wchodził do męskiej usłyszał głos Macieja za plecami. -- Najwyższa pora odcedzić kartofle. -- Ta -- odpowiedział lekko zmieszany. Opierając się jedną ręką o ścianę na przeciwko pisuaru starał się wypróżnić. Nucący za niską ścianką kumpel sprawiał, że nie przychodziło mu to łatwo. Kiedy wreszcie skończył podszedł umyć ręce. Maciej stał obok susząc swoje pod dmuchawą. -- Wiesz -- zaczął Maciek. -- Nie wiem co z nami będzie. -- Masz na myśli siebie i Martę -- zapytał Kuba zmywając mydło z dłoni. -- Tak, niby wszystko jest ok, ale czegoś mi brakuje. Jakiegoś ognia, jakiejś pasji. Chciałbym móc z nią... Kuba patrzył teraz na odbicie przyjaciela w lustrze. Śledził płynne ruchy jego gestykulujących ożywczo rąk. Starał się słuchać wpatrzony w jego cienkie, układające się w rytm słów, usta. -- I rozumiesz, coś tu nie jest tak. Szukam czegoś innego... Nie wiedział co robi. Gdy Maciej nachylił się nieznacznie on odwrócił się i pocałował go obejmując poliki ledwo co wyjętymi spod strumienia wody rękoma. Nagła fala podniecenia i pożądania przetoczyła się po nim wprawiając w drżenie końcówki palców. Dopiero po chwili zaskoczony mężczyzna wyrwał mu się z rąk i odsunął patrząc niemo w niedowierzaniu. Jakub chciał coś powiedzieć ale miliony myśli nie układały się w żadne możliwe do wyartykułowanie słowo. Gdy Maciej otworzył usta żeby coś powiedzieć, rzucił się do drzwi i wyskoczył na pełną salę ludzi. Potykał się o krzesła, rozpychając się między tańczącymi wybiegł przed klub. Serce waliło mu jak oszalałe. Podbiegł do stojącej nieopodal taksówki i wskakując na tylne siedzenie kazał się zawieźć do domu. Obejrzał się jeszcze przez ramię dostrzegając jasną marynarkę Macieja który stał teraz przed lokalem. Różnokolorowe smugi neonów, jak barwne spaghetti odbijały się w szybie taksówki. Patrzył na nie z głową opartą o zagłówek i próbując zebrać myśli. Szukał wytłumaczenia dla tego, co się stało ale jedyne co odnajdywał, jedyne do czego koniec końców wracał to krótka chwila ekscytacji. Spełnienia jak gdyby tylko na nie miał czekać. Gdy zatrzymali się pod jego blokiem zapłacił i wyszedł. Spiesznym krokiem idąc w stronę bramy obrócił się i spojrzał na agresywną sylwetkę swojego motocykla czekającego na niego na chodniku. Przyspieszył kroku i wbiegając po schodach na piętro zaczął rozpinać kurtkę.

2007.10.15 17:32:15
komentarz (0)

Ilu potrzebujesz słów by wyrazić radość?
Ilu potrzebujesz twarzy by zakamuflować kłamstwo?
Ilu potrzebujesz ran by poczuć, że naprawdę żyjesz?

Stał na przystanku ze spuszczoną głową. Ciężkie krople rozbijały się o przemoczoną bluzę. Podniósł głowę do nieba skupiając się na chłodnym, jesiennym deszczu zraszającym mu obficie twarz. Otworzył usta i rozkładając ramiona zaczął krzyczeć. Przestał dopiero, gdy zabrakło mu tchu. Wsparł się dłońmi na kolanach i spojrzał na siebie w kałuży pod swoimi stopami. Zmęczona twarz przegranego człowieka, którego tak nienawidził. Zmęczone oczy które straciły ciekawość. Półprzymknięte usta które dawno nie wypowiedziały niczego ważnego. Nawet się nie przestraszył, nawet nie współczuł. Nagła myśl niczym ostrze przeszyła mu jaźń. Grymas wściekłości wykrzywił mu wargi a zaciśnięte pięści zmięły materiał spodni. Splunął w kałużę, wyprostował się i zaczął biec przed siebie. Coraz szybciej i szybciej zamykając w samobójczym pędzie oczy. Biegł w zapamiętałym szale przeskakując krawężniki, wymijając ławki starego parku. Przebiegł przez tory kolejowe i biegł wzdłuż opuszczonej szosy tak długo, aż płuca poczęły palić go przy każdym oddechu. Upadł na kolana pod starym drzewem chowając twarz w dłoniach. Drżał a jego ramiona podskakiwały w spazmach płaczu. Dwustuletnia wierzba nachylała się nad złamanym człowiekiem który w ostatnim akcie desperacji szukał siebie. Nagły podmuch wiatru rozrzucił pożółkłe liście niczym kości na stole, niczym życia po świecie...

2007.10.14 12:43:13
komentarz (0)

Nie mów o czymś co Cię nie dotyczy
abyś nie usłyszał czegoś, co Cię nie ucieszy.

(arabskie przysłowie)

Dobra, krótka zagadka logiczna. Co się robi gdy osoba którą raczej lubisz nie lubi osoby którą lubisz bardzo? W moim świecie chorej lojalności jest tylko jedna odpowiedź. Tym prościej, jeśli powodem owego nielubienia się jest absurdalne popierdolenie faktów i wyciąganie złych wniosków. Koniec zagadki.

2007.10.12 21:17:02
komentarz (3)

Najlepszym rozwiązaniem sytuacji konfliktowej
nie jest kompromis!

Smutne konstatacje dnia dzisiejszego zawierają się w jednych, prostych słowach. Jeśli pytacie kogoś o coś, to do ciężkiego chuja, bądźcie gotowi na odpowiedź! Jakież to kurwa frustrujące gdy ludzie obrażają się, gdy odpowiedź które im serwujesz ich nie satysfakcjonują. Aż chce się krzyknąć prosto w twarz: to po jaki chuj się pytasz? Dobrze jest też uzmysłowić sobie fakt, że wychodzi się na głupka próbując na nowo odkrywać rzeczy (a jeszcze bardziej, gdy się błądzi!) o których wielcy napisali już sporo tomów. Wystarczy tylko schować swoje górnolotne rozważania do kieszeni i sięgnąć po literaturę. Powątpiewajmy, owszem, ale miejmy szacunek do przeszłości. Ona częstokroć dalej podstawy, podwaliny jakiejkolwiek sensowniejszej dyskusji.
PS. Tym którzy się zapowietrzą czytając tytuł: Otóż owszem, moje kochane żuczki. Teorie rozwiązywania konfliktów mówią jasno, kompromis nie jest najlepszą opcją. Jest nią współpraca. I jak moje żuczki? Zaskoczone? A nie powinnyście być. To elementarna wiedza więc powinien zżerać Was wstyd za pychę i ignorancję która pozwalała Wam do tej pory pieprzyć bzdury (chciał się skompromisować, ale chodziło o kompromitację).

2007.10.12 08:29:41
komentarz (3)

Od pornoli może się zryć pod czapką

Boli.blog.pl

2007.10.11 14:01:32
komentarz (0)

Kolejne wykolejone popołudnie

Od paru dni wieczory mijają mi w tym samym kręgu znajomych. Powiedziałbym nawet, w tym samym kręgu rozmów. Ludzi wielu, tematów też starcza a jednak wspólny mianownik tego stanu rzeczy frapuje mnie. Jak pierwszy łyk wódki od dawna (które się okazało być dawnym dopiero, gdy cierpko-słodki płyn przelewa się po języku) rozbudza świadomość w swojej jedności. Hegemonia fascynacji nad bazyliszkowym spojrzeniem z lustra nazajutrz. Czy mi to przeszkadza? Skądże, zastanawia natomiast. Czy ja jestem szczery? Wobec siebie, wobec nich? Bawię się świetnie nawet, gdy trzeszczy mi głowa w szwach starając się nadążyć. Gdy zaczynam gestykulować w ożywieniu tłumacząc moją oczywistość. Nawet, gdy gorzka konstatacja przedziera się do wyobraźni i mnie samym. Gdzie jest koniec? Jakie mogą być końce? Czego oczekuję (a boję się przyznać), czego bym sobie życzył (w obawie, że życzenia czasami się spełniają), jak to wszystko miałoby wyglądać. Chciałbym tak po prostu, ale zaczynam się starać o "tak po prostu", a to nie tak ma być. "Tak po prostość" ma się właśnie sama z siebie dziać, a ja chyba zaczynam interferować z jej własnym życiem. Może to niecierpliwość (tylko do czego mi spieszno?), może to narastająca ochota na więcej (tylko czy może być jeszcze więcej?), może tężejące pragnienie na rozszerzenie kontaktów (tylko czy wtedy nie zerwę niepisanej umowy?). Na pewno wiem jedno. Cieszy mnie, że odsiecz dotarła wreszcie do mojej wysokiej wieży, sforsowała fosę i puka, wzbudzając donośne echo, w moje czoło pytając, czy ktoś tam jeszcze jest. Dziękuję Wam (którzy wiecie, którzy może to przeczytacie).

2007.10.10 18:10:02
komentarz (0)

* * *

Jej trupi jad Moja śmiertelna bezmyślność Bezimienny grób wszystko znaczących gestów Wieczne życie wszystko mówiących niepowodzeń

2007.10.10 13:31:13
komentarz (5)

Jestem małym kasztanem rzuconym w zawieruchę szalonego asfaltu poniżej.

Mam, jak każdy człowiek, pewną skończoną granicę poznania. Wczoraj, w pełni o tym przekonany, opadłem się o nią barkami. Wgniotłem zdając sobie sprawę, że to kres. Że wszystko ponad będzie dla mnie już nierozróżnialne. Tak, jak nie doświadczam świadomości różnicy w hekatombie pochłaniającej 50,000 ofiar od tej, która przekreśla życia połowie miliona. Sufit był łaskaw zaoponować. Spuścić mentalne wpierdol a potem nie zgodzić się i wyłuszczyć argumenty. To pocieszające, gdy Twój Deus ex Machina zaczyna z Tobą rozmawiać. Czuję się prawie jak Szymon rozmawiający z Bogiem. Z tą różnicą, że ja na apokalipsę zasłużyłem. W każdym bądź, dziś odrodziłem się z moich wczorajszych popiołów. Wzbogacające doświadczenie, mówię Wam. I niech mi ktoś spróbuje z dramatem wyskoczyć. Dość długo moje świadome życie się rozgrywa i zdążyłem uwierzyć, że pewna eskalacja emocji jest poza mną. Nigdy nie miało być mi danym jej doświadczyć bo i nigdy nawet dziesiątej części z nich nie czułem. A jednak po raz kolejny dostałem pstryczka w nos. I wiecie co? Dobrze mi z tym. Tak po prostu.

2007.10.09 19:27:38
komentarz (3)

Wielkiemu Artyście dedykując (bo marzenia są by się nimi ukochać).

-- Siwuchę, z lodem. Niespełna dwudziestoletnia dziewczyna sięgnęła po butelkę i wrzucając dwie kostki lodu dopełniła szklankę alkoholem. Chłopak kiwnął głową gdy mu ją podsunęła i położył na stole dwudziestozłotowy banknot. Z zaciekawieniem przyglądał się jej twarzy. Nie można było o niej powiedzieć, żeby była ładna. Niepospolita, tylko to słowo przychodziło mu na myśl. -- Ubrałabyś się -- wyszeptał pod nosem do samego siebie. Barmanka uśmiechnęła się widząc że porusza ustami ale nie słysząc co mówił. Pewnie znów pieprzył jakiś marny komplement, pomyślała i wróciła do ścierania nieistniejącego kurzu z blatu. W zamyśleniu pociągnął łyk ze szklanki. Cierpki, oleisty płyn przelał mu się po języku spływając do żołądka i pozostawiając gorejący posmak na ustach. Uśmiechnął się pod nosem i wygodniej oparł. Wpatrując w czarnego kota ze znanego plakatu Le Chat Noir. Wczesna pora sprawiała, że w klubie było niewiele osób. Poza nim przy barze, w odległej części sali siedziało parę osób. Zasłuchany w muzyce nie zwrócił uwagi na wchodzącą parę. Nie zwrócił na nich uwagi nawet, gdy podeszli do baru by zamówić coś do picia. -- Co chcesz? -- zapytał wysoki brunet. -- Nie wiem, może Martini -- odpowiedziała dziewczyna. W tej chwili w odbiciu szyby za którą wisiał plakat ujrzał ją. Niewyraźny profil i blond włosy wraz z cichym głosem który usłyszał złożyły mu się w całość. Nagła fala przejmującego zimna przebiegła mu wzdłuż kręgosłupa. Mocniej ściskając szklankę przyjrzał się uważniej odbiciu. Młoda kobieta z podkreślonymi czerwienią szminki ustami uśmiechała się poprawiając niesforny kosmyk włosów. Znał ją. Zobaczył ją pierwszy raz "Pod Papugami" gdy po drodze z poprzedniej uczelni wstąpił na szybkie piwo. Od tamtego czasu chadzał tam często. Sam lokal go nie przyciągał. Zbyt patetyczny, zbyt nudny w swoim nadęciu i ludzie którzy przychodzą tam jak do skansenu. Tego nie lubił, ale przychodził tam dla niej. Nie przeszkadzały mu docinki znajomych, że zawsze ich tam ciąga więc mógłby wreszcie podejść i wyjaśnić sobie z nią sprawę. Uważał, że jeszcze nie pora. Wiele razy chciał podejść i zapytać co robi po pracy. Wiele razy, ale nigdy nie znajdował słów. Słów pretekstu by podejść, słów szczerości by zapytać, słów nadziei by się określić. Mężczyzna wziął drinki i głośno komentując muzykę odeszli w stronę stolika nieopodal. Chłopak dyskretnie się przechylił na krześle by widzieć ich kątem oka i w szklanej witrynie za którą stały kufle i pokale. Wytężał słuch by dosłyszeć co mówią, ale docierały do niego tylko pojedyncze, wyrwane z kontekstu słowa. Wpatrywał się wiec w ich gesty podczas rozmowy sięgając czasami po szklankę. W jej gesty, w nią samą. Dopiero po chwili zauważył, że siedzi sama. Odwrócił głowę by zobaczyć plecy bruneta wchodzącego do męskiej toalety. Gdy tylko zamknął za sobą drzwi w jego głowie zasiana myśl zaczęła kiełkować w oszałamiającym tempie, by już po chwili stać się jedną, wypełniającą każdy zakątek jego głowy. Obejrzał się jeszcze raz przez ramię na kobietę siedzącą teraz samą. Ostry rozbłysk świadomości aż go poraził. Nigdy żadna rzecz nie wydawała mu się tak prosta i klarowna jak to, co zamierzał właśnie zrobić. Jednym haustem dopił resztę alkoholu, wstał i podszedł do stolika. Dziewczyna uniosła głowę mrużąc nieznacznie oczy jak gdyby próbowała sobie go przypomnieć. On nachylił się i przybliżył do jej policzka. -- Jesteś moją apokalipsą -- wyszeptał jej do ucha. -- Ja jestem Twoim wybawieniem, nadzieją która czeka na samego siebie. Słowem które się skończy i dotykiem który się rozpoczyna. Musnął delikatnie jej podbródek i obrócił lekko ku sobie by mogła spojrzeć w żar jego źrenic. Prawie poczuła ogień kryjący się za czernią jego oczu. -- A gdybym Ci powiedział, że zabiorę Cię stąd i pokażę świat którego nie ma a który stworzysz? Gdybym Cię wyłuskał z naiwności cudzych żyć dla Twojego własnego, zamknął w obecności byś mogła napawać się barwą, uwierzyła byś? -- Ja... -- nie dokończyła. Delikatnie zaprzeczył gestem głowy nie zdejmując palca, którym przerwał jej w pół słowa, z jej ust. -- To Twoja jedyna szansa -- wyszeptał. -- To moja jedyna... Tym razem on nie dokończył. Czerwień jej ust spiekła się z jego bladością. Zatonął w niej, jak nigdy nie dane mu było spijając słodkie martini z jej warg. Dziewczyna wstała pospieszenie i nie puszczając jego ręki wyciągnęła go za sobą. Zniknęli za drzwiami właśnie w chwili gdy roześmiany brunet wyszedł z toalety.

2007.10.09 15:14:57
komentarz (1)

Do Glifu Strażniczego.

Nie bawiąc się w zbędne konwenanse (a tym samym oszczędzając czas Twój przede wszystkim, a po wtóre swój własny) oświadczam: Nie zamierzam pisać książek. Comprende? Za głupi na to jestem. Ja sobie wolę po prostu zaruchać. Tańsze to, bo i na zakładki nie trzeba wydawać, i plecy zdrowsze bo ileż taki Proust może ważyć? A w dzisiejszych czasach poderwać na Prousta to nie taka prosta sprawa. Nietzsche śmierdzi banałem, zresztą to kłamca był i ladaco. Na dzieła zebrane Lenina to co najwyżej niedogolone pod pachami kobietony. No żeby pole obrobiła, to ja rozumiem, ale żeby w gumofilcach do łóżka? No nie da się, nie da. Na Dostojewskiego -- niezrównoważone psychicznie kurewki chcące nawracać świat. Na De Sade to tylko Dominy, a i to nie wiadomo bo one wymagania mają, duże. Ba, na Ochojską można nawet, a co. Nie bądźmy przesądni, niepełnosprawni w pracy, pełnosprawnymi w łóżku (ale jajecznicę rano to już sobie sam robisz, i po dializy też Ty dzwonisz). Tak więc wracając, nie zamierzam pisać książek. Tą sprawę Tobie strażniczy duchu zostawiam. Powodzenia życzę i zapewnię po raz wtóry, nie Twoją ligą jestem. Gdzie mi tam do Ciebie. Moje wyzwalanie z okowów mieszczańskiej moralności, oparte na Freudzie i Rousseau i tak nie sprawiły, by chciała zdjąć bluzkę. Jak więc widzisz, gdzie mi tam do Ciebie. I muzyczkę Ci dedykuję, bądź dzielny i trwaj na posterunku. Ty, złotousty Adonisie który tylko jeden i nikt poza.

2007.10.08 18:42:52
komentarz (1)

Lśnienie.

Jack Torrance: Wendy, let me explain something to you. Whenever you come in here and interrupt me, you're breaking my concentration. You're distracting me. And it will then take me time to get back to where I was. You understand? Wendy Torrance: Yeah. Jack Torrance: Now, we're going to make a new rule. When you come in here and you hear me typing or whether you don't hear me typing, or whatever the fuck you hear me doing; when I'm in here, it means that I am working, that means don't come in. Now, do you think you can handle that? Wendy Torrance: Yeah. Jack Torrance: Good. Now why don't you start right now and get the fuck out of here? Hm?
...więc, na dobry początek, wypierdalaj stąd.

2007.10.08 14:42:38
komentarz (0)

* * *

Bioder twych spoiwo Zapamiętale ja, bez cię Rytmiką niedokończonego wiersza

2007.10.07 10:46:44
komentarz (3)

Kleks za kleksem, niczym fałszywa skromność na życiorysie.

Brodzę w meandrach własnego niezrozumienia. Na co mi język skoro nie potrafię go uwspólniać? Dlaczego raz za razem muszę się potykać o semantykę? Może jednak nie chodzi tu o słowa a o wiarę, co? Gdy ktoś opowiada Ci dowcip którego bohaterem mógłbyś być Ty sam (bo to dowcip o daltoniście, homoseksualiście, intelektualiście, czy jakimkolwiek -iście sobie wymarzycie) to co powoduje, że nie krzywisz się pod nosem i zaczynasz obmyślać plan, jaką scenę urządzić? Wiara właśnie, wiara że osoba ów żart mówiąca nic do Ciebie nie ma i opowiada zwyczajną historyjkę. Wiara, że nie jesteś pośmiewiskiem, terrorystą, szaleńcem, hipokrytą, którego każdy chce zmieszać z błotem. Powinienem teraz wyjść do paru osób i zapytać, czy mi wierzą. W moje dobre intencje, w to że nie zamierzam ich skrzywdzić. Tylko, czy to wystarczy? Czy one aby przypadkiem nie oczekują efektów a nie zapewnień? Jeśli tak, to moje intencje są ledwie początkiem drogi, cała reszta to praca.

2007.10.06 19:22:19
komentarz (0)

Przelecisz mnie, bo daję Ci do myślenia?

Raz za razem ciche skrobanie cudzej myśli dobijało się do jego świadomości. Udało mu się wytrwać pod ponad godzinnym obstrzałem obcych idei. Nie jego wyobrażeń. Dzielnie odpierał ataki zniewalającej logiki podszytej wiarołomstwem. Zdołał nawet wyprowadzić skuteczny kontratak który wybił jego interlokutora z rytmu i zmusił do chwilowego odwetu. Co mu zostało teraz? Osmalone fotografie z nieprawdziwej przeszłości, resztki szklanego świata który sobie zbudował. Leżał skulony na zimnym dnie wanny łapiąc ledwie otwartymi ustami drobne stróżki świadomości. Już nie swojej ale tej obcej, przesączającej się przez skórę. Wnikającej każdym porem by obezwładnić jego samego. Coraz głębiej wwiercający się w mózg zimny sopel paraliżował jego członki. Nagły skurcz w klatce poderwał go z ziemi. Ścisnął mocno ramionami brzuch i targany torsjami zatoczył się. Nie mogąc opanować nagłych spazmów wpadł na ścianę rozbijając brew o białe kafle. Gnijący w nim świat rzucił go na przeciwległą ścianę. Próbował krzyczeć lecz z jego ust wydobyło się jedynie krótkie rzężenie by zaraz, nim podcięty opaść na kolana. Wszystkie wnętrzności podeszły mu pod gardło. Wyciągnął rękę aby się podeprzeć gdy zielona breja martwych idei wylała się z niego na posadzkę. Siedział, z przekrwionymi od wysiłku oczami, na brzegu wanny. Ocierając wilgotnym od potu podkoszulkiem wymęczoną twarz spojrzał przed siebie. W lustrze dostrzegł odbicie kogoś mu przypominającego. Z zaciekawieniem zaczął się przyglądać odszukując w pamięci podobieństwa. -- Gdybym się nie znał -- wyszeptał pod nosem -- pomyślałbym, że to ja.

2007.10.04 21:51:54
komentarz (1)

Świat ubrany w metafory jest dostępny każdemu.


Moknąc w deszczu pomyślał, że może warto byłoby zadzwonić. Podniósł głowę, światło już się nie paliło ale wiedział, że Ona tam jest. Chciał z nią porozmawiać. O czym? To nie miało żadnego znaczenia. Pragnął jej obecności. Nawet nie fizycznej. Od zawsze była niedostępna przez swoją bezpośredniość. Zresztą, wyprzedzała go zawsze myślą. Karciła za zbytnią nachalność zanim jeszcze on sam ją sobie uświadomił. Wyśmiewała porywczą tkliwość zanim sam się na niej złapał. Za to jej nie lubił, za to ją szanował. Jednak miał ochotę na jej bliskość. Bliskość jej słów. Dopalił papierosa do końca i z cichym syknięciem zgasił na murze. Obrócił na pięcie i odszedł. Po paru krokach chciał odwrócić się ale pomyślał, że może patrzy. Życzył sobie, żeby patrzyła. Przecież skoro on chciał, to ona też musiała. Młoda dziewczyna kątem oka spojrzała na niebo za okno. Nigdzie nie idziemy -- powiedziała. -- Do póki nie przestanie padać. Chłopak siedzący niedbale w fotelu przytaknął. Sącząca się z głośników muzyka nie przeszkadzała im w zażartej rozmowie przerywanej urywanym śmiechem.

2007.10.04 18:57:25
komentarz (1)

To dziwne, ale naprawdę czuję, jakby nie było jutra.



Mijają chwile składające się na nudny dzień
Marnujesz, tracisz te godziny tak niedbale
Szarpiąc się na kawałku ziemi
W twym rodzinnym mieście
Czekając na coś lub na kogoś
Kto ci wskaże drogę


Kiedyś wegetacja dawała ukojenie. Dzień za dniem zlepiony w nieokreśloną papkę szarości. Blade twarze, błahe wyznania, wszechogarniająca lekkość bycia nawozem historii. Przygodny seks, przygodna strawa, przygodne myśli, przygodne życie. Nasze własne. Czekasz na jakiś znak, ale przestajesz się już rozglądać.

Jesteś zmęczony leżeniem w słońcu,
Patrzeniem przez okno na deszcz,
Jesteś młody, życie jest długie
I dużo w nim czasu do zabicia
Aż nagle pewnego dnia spostrzegasz,
Ze minęło tak dziesięć lat
Nikt nie powiedział ci biegnij,
przegapiłeś start


Czasami, w nocy gdy nie możesz zasnąć patrzysz się w pękający sufit i dostrzegasz w sobie kruchą, cienką myśl, że tak nie musiało być. Że to wszystko miało być tylko na chwilę, by przeczekać a stało się Twoim grobem. Wyciągasz przed siebie dłoń i w świetle księżyca dostrzegasz, ile to już czasu.

I wtedy zaczynasz biec,
Aby dogonić słońce co zachodzi za horyzontem
I ziemię okrąża dookoła
Aby wyjść z drugiej strony
Słońce jest właściwie to samo,
Tylko ty już nie jesteś tak młody,
Brakuje ci oddechu,
Jesteś o jeden dzień bliżej śmierci


A gdyby to wszystko zmienić? -- myślisz. Przecież nie musi tak być. Chwytasz się tej delikatnej myśli. Rozwijasz żagle i dryfujesz na falach cudzych pragnień. Jak wstajesz rano i świat zaczyna mieć sens. Jak wychodzisz do świata a on wita Cię z otwartymi ramionami. I może nawet wstajesz następnego dnia, pamiętając ten sen. Może nawet zbierasz okruchy swoich fantazji by drobnym krokiem, na raz szybciej i szybciej, zacząć biec ku temu, co stracone. W hiperentuzjaźmie łamiesz wszystko co do tej pory wypracowałeś. Kim byłeś i jak zamierzałeś dojechać tą kolejką do końca. Na pozór wszystko dzieje się wspaniale, ale z biegiem czasu dostrzegasz, że nic nie jest już takie samo. Drobne różnice które przeoczyłeś, które źle zapamiętałeś. Do których nie pasujesz, jak Twoja stara kurtka która budzi śmieszność.

Lata stają się coraz krótsze,
Czasu zaczyna brakować
Plany spełzają na niczym,
Lub kończą się nabazgraniem pól strony
Bezczynność w cichej desperacji
Jest, owszem, bardzo angielska,
Czas przeszedł, kończy się piosenka,
Myślałem, że mam więcej do powiedzenia


Nauczyli, że chwile refleksji dają spełnienie. Kłamali. Odczuwasz tylko ból. Wszystko co mogło się zdarzyć, nie zdarzyło się. Wszystko co miało potoczyć się tak pięknie, nie potoczyło. Spoglądasz na zegar, nigdy nie był litościwy ale dlaczego teraz każde jego "tik" wbija Ci się ostrzem w jaźń. Każde jego "tak" wyrywa Ci z serca część Twojego człowieczeństwa? Czy na prawdę to już koniec? Nic więcej nie ma do dodania?

W domu, znowu w domu
Lubię tu być kiedy tylko mogę
Gdy do domu wracam
Zziębnięty, zmęczony
Dobrze jest kości ogrzać przy kominku


Mieć swoją oazę. Krainę spokoju i odprężenia, gdzie za oknem nie gna cudze życie. Gdzie jesteś tylko Ty sam. Jaki jesteś, a nie jakim powinieneś być. Pogodzony z losem, który miał taki być, jakim jest. Bez żalu, bez walki, tak po prostu.

Daleko, za łąkami
Słychać bicie dzwonu
Co wieczornych nawołuje do modlitwy
Do wysłuchania
cicho szeptanych magicznych zaklęć...


Pink Floyd -- Time (tłumaczenie: Tomasz Beksiński)

2007.10.03 15:39:52
komentarz (2)

Sens Życia

Paski.org

2007.10.02 18:18:14
komentarz (0)

Pan Pink nie czując się najlepiej postanawia zostać w hotelu.



Pan Pink nie miał łatwego życia. Dorastając pod opieką neurastenicznej matki, pod ciągłą okupacją opresyjnego systemu szkolnictwa i z nieułatwiającą życia wrażliwością rodzącego się poety; Pan Pink nie odnajduje sprzymierzeńca w walce z życiem. W walce o życie. Ostateczny akt desperacji przywodzi go na ślubny kobierzec, jednakże i ten epizod jego życia zdaje się przynosić mu więcej cierpień niż przyjemności. Pan Pink nie ma łatwego życia.
Pan Pink staje się sławny. Pan Pink zapędzony w kozi róg showmeństwa coraz bardziej odtrąca rzeczywistość. Utrzymując bezpieczny dystans pogrąża się coraz bardziej w zobojętnieniu. Pana Pinka nie bawią suto zakrapiane alkoholem imprezy. Pana Pinka nie radują przygodne kontakty (co ważne, zapoznawane całkowicie nie z jego inicjatywy) bezpruderyjnych znawczyń muzyki Pana Pinka. Pan Pink w ostatnim akcie walki o siebie samego próbuje odnaleźć swoje gasnące emocje w samookaleczeniach.
Pan Pink przegrywa. Osiada na mieliźnie swojego kojącego otępienia. Otępienie jest dla Pana Pinka ukojeniem tylko dlatego, że Pan Pink przestał już nawet utratą swojego człowieczeństwa się ekscytować. Panu Pink zdaje się, ze jest dobrze. Jednakże w Panu Pink coś nie pozwala zamknąć się na świat. Pan Pink cichutko stara się odszukać w sobie jakąś iskierkę do życia. Pan Pink szuka pomocy. Pan Pink nieumiejętnie się o nią uprasza nieumiejętnie zaopiekowaną żoną. Pan Pink nie odnajduje jej. Panu Pink z pomocą stara się przyjść manager aplikując mu pobudzający na krótką chwilę koncertu koktail rzekomo zdrowotny.
Pan Pink tonie w retrospekcjach. Całe, pozbawione bliskości ojca, życie Pana Pinka wydaje się jednym pasmem odrzucenia. Pan Pink dokonuje rozrachunku wewnętrznego za sprawą którego odczuwa wewnętrzny imperatyw wymuszający na nim, w formie represyjnej kary, zburzenie dotychczasowego życia w izolacji. Mur który przez lata zbudował w okół siebie Pan Pink pada.
Pan Pink nie jest Bobem Geldofem. Bob Geldof może i by chciał być Panem Pinkiem. Wielu z nas może i by chciało. Jeszcze więcej, nie ma po prostu możliwości wyboru.

2007.10.01 21:36:24
komentarz (0)

Dzięki Antka (choć te One są tylko jednością), szczerze.

(...) No to po co zaczynasz mi opowiadać? Żebym tylko traciła resztki szacunku do ciebie? Czy żeby mi powiedzieć bo ci to przeszkadza? Jak na razie osiągasz tylko to pierwsze. I wiesz co? Nie chce mi się słuchać Twoich opowieści na ten temat, a raczej tylko wprowadzeń do tych opowieści. W sumie ciebie to jeszcze najlepiej rozumiem i nawet mnie to wszystko nie dziwi ale te nawiedzające cię idiotki budzą we mnie zniesmaczenie. W sumie to są chyba tak samo zagubione osoby jak Ty. No generalnie tylko to mogłoby zadziałać na ich korzyść.

2007.10.01 16:46:22
komentarz (2)

Budzi mnie wiatr, wiatr niesie strach.

Rażąca biel świetlówek odbijających się echem w podłogowych kaflach sprawiała, że pusty korytarz oddziału kardiochirurgicznego wydawał się jeszcze bardziej obcy niż był w rzeczywistości. Doniosłe stukanie podbitych drewnem klapek zdawało się nieść po całym budynku. Młody, niespełna trzydziestoletni mężczyzna, o kruczoczarnych włosach i oliwkowej cerze wszedł spokojnie przez hol do małego pokoju z odrapanymi szafkami. Zdjęty z szyi kluczem otworzył jedną z nich i zdjął w półki szczelnie zapakowany, zielony fartuch. Sprawnym, zdradzającym doświadczenie ruchem rozpakował go, rozwinął i ubrał poprawiając rękawy podkoszulka. Zdjął zegarek i przez chwilę wycierał okulary w drogich, stylowych oprawkach. Nie spiesząc się zamknął szafkę i z czepkiem operacyjnym w dłoni wyszedł. Blady napis "Cisza, trwa operacja" zajaśniał niebieskim podświetleniem. W sali za drzwiami wypełnionej dźwiękami rytmicznych skurczów pomp płucoserca czworo ludzi pochylało się nad zielonym stołem. Pozorny chaos i bałagan był w rzeczywistości sprawnie przygotowanym zabiegiem. Znudzony anestezjolog przyglądał się od niechcenia monitorom szukając wygodnej pozycji na obrotowym krześle. Brzęczenie przesuwanych, podawanych, odkładanych narzędzi z nierdzewnej stali konkurowało z przeszywającym szumem wentylatorów. Pulsujące, umazane zewsząd przesączającą się krwią organy zawsze wprawiały go w stremowanie. Przypominał sobie, jakie było jego zdziwienie kiedy pierwszy raz asystował przy operacji. Cała wiedza o ludzkim ciele, które potrafił nazwać, określić w przestrzeni i odróżnić po kształtach znany z atlasów i wykładów w jednej chwili straciła jakiekolwiek znaczenie. W gąszczu tętniącej, oślizgłej masy musiał na nowo uczyć się tego wszystkiego. Każdy ruch sprawnych, odzianych w lateksowe rękawiczki dłoni był dla niego małym cudem. Bezbłędne pociągnięcia skalpela, zapięte dokładnie klemy i obezwładniająca pewność. Przystąpił do pracy. Wszystkie zabiegi pomostowania aortalno-wieńcowego wyglądają z grubsza tak samo. Pobraną z podudzia żyłą robi się obejście pomiędzy tętnicą główną a wieńcowymi. Choć za każdym razem towarzyszy temu dreszczyk emocji, dzisiejszy zabieg miał wyglądać jak dziesiątki poprzednich. Po piętnastu minutach wszystko zdawało się być na dobrej drodze. Zadowolony z bardzo sprawnego połączenia które zrobił zaczął nawet nucić sobie cichutko pod nosem "Gdzie jest moja szubienica". Zawsze wywoływał tym popłoch u asystujących mu nowych lekarzy. Nie wiedział, kto był autorem tego tekstu. Ponoć jakiś pisarz który się zaćpał. Nie interesowało go to nigdy nic więcej poza słowami które pozwalały mu się skupić. Gdy już miał wycofać szczypce coś niepokojącego zauważył z przeciwnej strony, bezładnie leżącego teraz, jak opróżniony z powietrza balon, woreczka osierdziowego. Odchylił go delikatnie i szkarłatne morze krwi nagle nabiegło pod jego narzędzie. -- Ssak! -- syknął cicho acz wyraźnie do instrumentariuszki. -- Dawać kurwa ten ssak! Silikonowa rurka małego odkurzacza szybko wypełniła się czerwienią wsysając się pomiędzy tkanki. Drugą ręką szukał urazu który nie przestawał krwawić. Zaalarmowany sytuacją anestezjolog przygotowywał dwie porcje krwi. Byle tylko ruszył - pomyślał spoglądając na fiolkę z dopaminą leżącą na tacy obok innych leków. Próbował jeszcze masować odłączone od oksygenatora serce. Czuł przez cienki lateks cudze życie które zostało mu powierzone. Zimne i śliskie, które nie chciało wznowić pracy. Wewnętrzny krwotok który udało im się zatamować dopiero po pięciu minutach musiał sprawić jakieś powikłania, ale teraz nie to było ważne. Teraz starał się zmusić organizm do podjęcia tego ostatniego wysiłku. Wyciągnął rękę do instrumentariuszki po strzykawkę. Jedno sprawne nakłucie które wszystko wyjaśnia. Potężny szok po którym serce zaczyna pracować albo poddaje się ostatecznie. Nie przestając go masować spojrzał ponad lampami na wiszący zegar. Zdawało mi się, że wskazówka sekundnika za każdym razem musi podejmować ogromny wysiłek by przesunąć się na kolejny stopień. Dopiero czujaś ręka na ramieniu wyrwała go z tego stanu. Zielone, spokojne oczy jego asystenta wyzierające na niego spomiędzy czepka i maski wydawały się mówić wszystko. Machinalnie kiwnął głową do instrumentariuszki by pozdejmowała zaciski i przeliczyła narzędzia. Odsunąwszy się od stołu zerwał z ust maskę zostawiając na lewym policzku wilgotny ślad krwi spływającej po rękawiczkach. Rzucając ją do kosza przyjrzał się zawieszonej na wskazującym palcu kropli. Wzbierającej się w sobie, pęczniejące by nagle oderwać się od lateksowej powierzchni i pofrunąć w dół, rozbić się na nieoświetlonej czeluści podłogi. Zsunął rękawiczki i odwracając się do anestezjologa powiedział. -- Proszę zanotować datę zgonu. Szesnasta jedenaście, pacjent... Odwrócił się w lewo by przeczytać na wczepionej pod klips historii choroby nazwisko. Czepek którym przed chwilą otarł pot z czoła wyślizgnął mu się z dłoni i wolno opadł na czubek białego klapka. Sztywno podszedł do czoła stołu i odchylił skraj nakrywającego twarz prześcieradła operacyjnego. Nagły skurcz brzucha odebrał mu dech, prześwietlona bielą kwarcowych lamp sala zaczęła wirować i blaknąć. Młody lekarz osunął się z głuchym tąpnięciem na posadzkę sali operacyjnej.

2007.09.30 21:56:04
komentarz (1)

You and me baby ain't nothing but mammals so lets do it like they do on the Discovery Channel.

Co nas odróżnia od zwierząt? Że potrafimy panować nad swoimi popędami? Nie-e. Że one o tym tyle nie gadają, tylko robią.

2007.09.30 18:40:00
komentarz (2)

Criticism as Inspiration



I saw in your bedroom
The drawers had been emptied
Looking for answers
But you won't admit it now
You don't need a reason
That's what you tell me
But I still don't buy it
Drink yourself silly
Night after night

It makes me feel so good
To always tell you when you're wrong
The big man that I am
To always have to put you down
Put you down

Then there's your girlfriend
She opens her legs and
Gives your life meaning
Is that what you love her for
The angels are always looking down
He's perfect with a frown
The bully always wins

It makes me feel so good
To always tell you when you're wrong
The big man that I am
To always have to put you down
It makes me look so good
To always put you in your place
I can write it in a song
But never say it to your face
To your face



---
Pedro the Lion
The Only Reason I Feel Secure
1999

2007.09.30 12:32:59
komentarz (1)

Tak, na pewno. Trudno mnie zapowietrzyć.

-- Spanikowałem -- szepnął do samego siebie patrząc ponad dymiącą blachą. -- Ta -- przytaknęła mu kobieta za jego plecami. -- Skrewiłeś dokumentnie. Teraz trzeba będzie tymi spalonymi ciasteczkami struć jakieś dzieci pod oknami. Mimo wszystko, poranek wydał się być udanym. Turpistyczne, gołębie kupki na balkonie ułożyły się w radujących lokatorów napis: I tak mamy Was w dupie. Do tej pory nie podejrzewali ich -- gołębi -- o taką premedytację. Dokończywszy ostatniego papierosa udali się do pokoju. Chcieli coś oglądnąć ale pilot jakoś nie chciał zmienić krajobrazu za oknem. Jednostajny błękit i szum drących się dzieciaków pod blokiem. Zdegustowana dziewczyna rzuciła miętoszonym w dłoni niedopałkiem w żerdzie kaloryfera oczekując odzewu. Odezwał się tylko on. Prostym: chlew, znów będzie chlew. Nie wiedział, że dziś nic z tego nie będzie. Zawsze udawało mu się ją sprowokować do życia. Dziś było to z góry skazane na niepowodzenie. Ot, dziś postanowiła sobie umrzeć. Rano wstała, umyła zęby i umarła. -- Takie życie -- skwitował zrzucając stężałe od maki ziemniaczanej ciasteczka. -- Ano -- dodała kiwając głową. -- I tak były za słodkie.

2007.09.29 20:48:22
komentarz (0)

Nigdy Zgoda (R. Wojaczek)

Ty jesteś mój mężczyzna Znam smak Twego nasienia Bo kiedy z Ciebie piję odbieram Ci życie Nie wiem czy to jest miłość Ja się mszczę I przykro mi gdy Twój spazm jest słabszy niż zwykle I dopytuję wiedząc: moja wina Lecz wiedząc że Ty mi nie odważysz się o tym powiedzieć Ja mogłabym powiedzieć: ta delikatność jest Tchórzostwem Lecz wiem: też wiesz i wierzysz, że nie powiem Zyskiem wzajemna wdzięczność Może to jest miłość Więc milczę Milcząc walczę o życie Bowiem Ty Też się mścisz i przypuszczam: za to, żeś jest mój Nie zgodzimy się nawet pod wspólną kołdrą snu

2007.09.29 14:41:46
komentarz (1)

EPIlog

2007.09.29 12:16:54
komentarz (0)

"Kiedy otworzy oczy, ja otworzę ogień"

Nonoxylno-9, niczym Iperyt nad Belgią, przesiąkł każde włókno mojej pościeli. Osaczony poszedłem się wykąpać. Zmyć z siebie drażniące zapachy. Podrażnione śluzówki odmawiają współpracy a zachęcona tym zarzewiem buntu głowa dołącza się z pulsującym kowadłem nad prawym okiem. Kac? Chciałbym to na niego zrzucić. Odwodnienie osmotyczne i nadmiar aldehydu octowego byłoby łatwym wytłumaczeniem które bym przespał. Niestety, będzie gorzej. I na samą tą myśli odechciało mi się jeść. Siedzę więc nad wędzonym serem który z takim przejęciem dekorowałem drobnymi plastrami kabanosa i ogórka, myśląc jakim jestem skończonym kretynem. Raz, po raz, pchając się w bezsensowną, bezwyjściową pogoń za niczym. Czy echa przeszłych dni odbijać się będą co i rusz torsjami przyszłych moich żyć?

2007.09.28 14:53:33
komentarz (1)

Wczorajsze rozmowy o władzy (nad)

-- Nie lubię miękkości.
-- Dlaczego? Nad miękkością można popracować. A jaka to wtedy radość?! Widzieć, jak staje się ona hardością. Jak uległość przeistacza się w twardość. Poczuć w sobie tą siłę! Twardość którą się stworzyło!

2007.09.27 00:20:01
komentarz (2)

Osobiste wycieczki

Ciekawy wieczór nieciekawego dnia.
Źle, to krzywdzące stwierdzenie. Czuję, że żyję. Wagon emocji który przetoczył się po mnie dzisiejszego dnia stał na bocznicy przez poprzedni rok jak nie więcej. Taki dzień w którym czujesz, że zarówno szpilki wkładane pod paznokcie jak i czyjeś ciepłe usta na Twoich są po coś. Czemuś służą, czegoś Cię uczą i coś Ci dają. Dziś taki dzień, dziś mi dobrze.
Żeby jeszcze bardziej histerycznie zakończyć ten wpis, cytat z mojej Ani: Chyba źle ze mną jeśli widzę reklamę żarcia dla kotów i robię się głodna...

2007.09.25 15:00:00
komentarz (5)

Mistrz Topor

Chrystus zdecydowanym krokiem wstąpił na wody jeziora Genezaret. Apostołowie, wciąż jeszcze z niedowierzaniem, obserwowali stopy Pana. Jezus szedł po wodzie! Nie zanurzał się ani na milimetr! Z oczyma wzniesionymi ku niebu, zdawał się nie pamiętać, gdzie się znajduje.
Krzyk wyrwał się z piersi Apostołów. Za późno. Jezus nie zauważył skórki od banana. W czasie krótszym, niż to sobie można wyobrazić, poślizgnął się i roztrzaskał czaszkę o grzbiet fali.

PS.
Zaczytuję się ostatnio w Mistrzu, prezentem urodzinowym (Najpiękniejsza para piersi na świecie).

2007.09.24 17:12:39
komentarz (5)

Syndrom Sztokholmski

Żałujesz swojego życia? Ja owszem. Spoglądam wstecz i widzę młodego chłopaka który nie godził się na półśrodki. Żądał i dawał wszystkiego, albo odchodził. Stał wyprostowany broniąc swojego zdania z którym się nikt nie zgadzał. Otwarcie mówił do ludzi, przy których inni milczeli.
Patrzę teraz w lustro i widzę zmęczonego hipokryzją starca który uwierzył we własną propagandę. Który wybiera mniejsze zło, uśmiecha się do gromowładnych, płaszczy przed wartymi. Nienawidzę się za to, wiesz? Nienawidzę Ciebie, bo to Ty mnie tego nauczyłaś. Rozumiesz? W kłamstwie nazywamy to kompromisami, szacunkiem dla drugich, miłością. A to kompletny szajs jest, rozumiesz?! Mam Ci za złe, że zabiłaś we mnie to dziecko które odchodziło gdy się nudziło, odchodziło gdy nie było mu dobrze. Teraz robię, co mi każesz. Boję się o swoje słowa, z którymi zdradzam się przed innymi. Przed tymi, których bólu się nie obawiam.
Już nie cieszę się, kiedy jest nam dobrze. Teraz wystarcza mi tylko, jak nie jest źle. Drobne grymasy radości wywołują u mnie euforię i gotów jestem rzucić wszystko, bylebyś tylko pomachała mi dłonią w drodze do domu. Jest mi wstyd przed samym sobą. Przed wszystkimi których okłamuję pokazując się innym. A może to przy Tobie nie jestem sobą? Boże, jakbym chciał, żeby to okazała się prawda.
Kobiety kochają nas za to, jakimi jesteśmy
By potem zacząć na zmieniać

2007.09.23 21:15:19
komentarz (1)

Kasowanie numerów telefonu.

To zajebista czynność. Żegnam, i spierdalajcie. (Wy już wiecie, kto).

2007.09.23 20:49:46
komentarz (0)

Fatalizm

Zdarzają się czasami w życiu każdego człowieka dni, które upewniają go w przekonaniu, że żyje w świecie wyższych wartości. Świecie jakiegoś Boga, świecie jakichś prawd, jakiejś opatrzności. Dziś dzień uświadamiał mi (obrzydliwemu karłu co to się śmieje z Leibniza), że choć byłem nielojalny, to jednak on będzie dla mnie miłosierny. Rzeczy o których myślałem, że są moimi pomyłkami okazały się szczęśliwymi zbiegami okoliczności. Już miałem narzekać, że stało się coś. Otóż dobrze, że się stało. Nie wyszedłem na głupka. Rano kląłem, że nie stało się coś. Otóż dobrze, że się nie stało. Nie zdradziłem się ze swoją klątwą. I tak to, niewierny syn został nawrócony. Nie, żebym stracił wiarę. W duchu od zawsze wierzyłem w determinizm świata, często dawał mi o sobie znać. Ostatnio jednak jakoś wszystko wyglądało nie tak, i aniołów jakby brak które miałyby pomagać. Całe szczęście są, patrzą i mają mnie w swojej opiece.
A w życiu domowym zawieje. Mimo to mam spokój, wszystko ma jakiś porządek. Dzieje się z pewnych przyczyn które mają sprawić, że nie utonę. Że moje życie wieść będzie się szczęśliwie i udanie.
Pięć minut później.
Może jednak nie będzie...

2007.09.23 09:40:49
komentarz (0)

Do NM***

Niewypowiedzianych słów
pragnienie

Krańcem moich palców
spełnienie

2007.09.22 21:31:36
komentarz (2)

Dzisiejszy odcinek sponsoruje literka "iXS", "L" oraz cyfra "ZERO".

  On: Zmądrzej wreszcie!
Ona: A myślisz, że nie chciałabym zmądrzeć? To nie jest tak łatwe jak myślisz. Chcę, ale nie umiem. Ale jak Ty jesteś taki mądry, to może mi poradź jak powinnam to zrobić.

2007.09.22 17:25:07
komentarz (1)

Electrolyte Disturbance

Chciałem jej przyłożyć. Na Boga, bodaj drugi raz w życiu miałem ochotę uderzyć kobietę. Ja! Rozumiesz?! Zatwardziały pacyfista który agresję stosuje tylko intelektualno-werbalną. jakikolwiek akt przemocy fizycznej jest już przegraną. Mimo tego, miałem na to wielką ochotę. Może to przez filmy w których jeden, siarczysty policzek wymierzony potrafi wszystko naprawić. Głupim przelać mądrość, splątanym i uwikłanym rozsupłać koleje życia, histerycznych uspokoić. Nie wiem, nie wnikam.
Głowa pęka w swoich dawno zapomnianych szwach. Bez opamiętania, rozbłyski świateł szaleństwa pomiędzy skroniami odbierają ochotę do dalszego życia. Woda, nie pomaga. Alkohol, nie pomaga. Towarzystwo kota, nie pomaga. Wasze towarzystwo, nie pomaga. Muzyka wkurwia, świeże powietrze wzbudza torsje, chrobot klawiszy przestał uspokajać. Muszę sprawić sobie szklaną szkatułkę magicznych pigułek na parogodzinną śmierć.
Chciałbym, żeby to był znak. Że się przejmuję, że mi zależy. Prawda jednak znów okaże się okrutnie prosta (jeśli nie prostacka). Ot, niedobory pierwiastków wywołane złą dietą powodują takie biologiczne skutki. Człowiek myśli, że to dusza a to niestrawność. Smutne, kurwa, co nie?

2007.09.22 15:44:08
komentarz (1)

Dehydrated Impressions

Jagoda! -- krzyknął stojąc w korytarzu. -- Oddajże pieróg!
Nie musiał powtarzać. Spory kawał mącznego ciasta półkolem wyleciał z kuchni i mokrym, przytłumionym, plaśnięciem wylądował na jego lekko zdziwionej twarzy.
-- Od dziś, Wilhelmie, gotujesz sobie sam!
Tamtego dnia dowiedział się, że pierogi się gotuje. Od zawsze żył w przekonaniu, że jedynie lepi.

2007.09.21 19:41:25
komentarz (3)

***

Chciałbym Ci pomóc
Milionem słów
Tysiącem znaczeń
Setką gestów
A mogę jedynie
Jednym tchnieniem
Odebrać sens

2007.09.21 00:12:01
komentarz (1)

Ballady Morderców.

System komentarzy nloga jest jednak rzeczą którą należałoby poprawić w przyszłej wersji. Ze zdziwieniem zobaczyłem, że pod jedną z notek mam aż 9 wpisów. Dziewięć? Pomyślałem sobie, no nie może być. Tak chyba nie było. Wiedziony ciekawością zajrzałem i niestety, nie wydawało mi się. Towarzystwo "Ja, co sobie może zarucham a potem i tak mam moją Aspirynkę" wraz z "Ja, młoda, piękna, mądra i kochająca chociaż mi plują w twarz" urządzili peleton. Cóż, powinienem się cieszyć, statystyki podbijają. A jednak jakimś smrodem pojechało. Niby moja wina, bo to ja tu pultam ale kurwa, trzeba mieć trochę godności, prawda? Już nawet mój kot się tego nauczył i nie wyjada resztek z kuchennego zlewu. A Ci masz, brazyliana na całego.
Nom, ale jak słusznie ktoś zauważył, rzeczy mniej bądź bardziej uwagi warte są. Kupa na wycieraczce, to owszem rzecz o której warto powiedzieć sąsiadom. Żeby się nad nią rozwodzić dwa akapity, już nie bardzo. Pozdrawiam oboje Państwa i życze dalszych sukcesów. Tobie, wspaniały Ty mój i boski biseksualny (bo przecież Ci bryknął kiedyś na Jamesie Bondzie, to już jest się biseksem, co nie?) chłopcze; i Tobie młodziutka, niewinna dziewczynko która kiedyś spłoniesz rumieńcem czytając swoje głupotki. Ty sukinsynu złam się w dupie za wyrachowaną swoją bezczelność i bezmyślność boś starszy i myśleć czasem powinieneś; Ty dziewczynko przejrzyj na oczy, twarz wytrzyj i nie mów że to deszcz, godności trochę do samej siebie, by inni Ci ją mogli okazać.
I to tyle z mojego rzygania. Chciałem wypieprzyć te wpisy ale to byłaby cenzura. W zamian, dostaliście ten monolog. Wy, Bogu ducha winni słuchacze, którym pewnie też (a przynajmniej chcę w to wierzyć) przewraca się w trzewiach od tego szajsu. Przepraszam, że na chwilę tez się w to łajno zatopiłem i wam podśmierduję. To tyle, bez muzyki, bo chujowa by musiała być, a tej (czyt. murzyńskiej) jest w bród.

2007.09.20 16:49:35
komentarz (1)

Folkowy Głupek.

Tego się nie spodziewałem. Nic, tylko założyć płócienną koszulę, drewniaki i dawaj, w łan zboża podskokami. Wydawało mi się, że się znam. Cóż, miałem rację. Wydawało mi się. Nigdy nie spodziewałem się, że muzyka folkowa (humanitarni powiedzą, etniczna) to może być mój kąt. A tu proszę, akordeon. Ah, akordeon. To jeszcze rozumiem. Intrygujący instrument który wydobywa z siebie całe akordy. Ale skrzypeczki? Nie skrzypce. Nie Addagio na Smyczki od Barbera. To nie jest nawet Kennedy i jego sztampowa interpretacja Vivaldiego (który na swoje czasy robił taki pop trochę). To są skrzypeczki! Takie pocieszne, wsiokowe. Z drugiej strony dostajesz obuchem potężnej dawki religijnej hawdali, czy raczej towarzyszącej jej muzyce. Kopie jak mało co. Mnie zamurowało.
Poza tym, spokój. Pięknie za oknem ale zmęczony jestem więc się nie ruszam. Zakopany pod kołdrą, z zamkniętymi oczyma sączę nutkę za nutką. I tak mogłoby być przez najbliższy czas. Nie będę sobie psuł nastroju czytając (i odpisując) na głupoty. Na straszne, wyrzygane głupoty. W tv dość jej jest. A jednak ciężko mi przełknąć niektóre gnioty bez siarczystego policzka. Pytanie, jak bumerang wraca raz po raz. Twoja ignorancja czy moja pycha, sam tego dobrze nie wiem... i jeszcze odświeżając sobie daily znów się nadziałem na ten wspaniały wpis z końca września 2003.


Na świecie jest 6 miliardów ludzi.
Prawdopodobnie większości wydaje się, że są wyjątkowi.
Tak samo jak Tobie
niespełniony pracowniku agencji reklamowej
studencie wypełniony zbędną wiedzą
artysto którego nikt nie rozumie
nastolatku który sam do końca nie wiesz przeciw czemu się buntujesz
gospodyni domowej której życie miało się przecież ułożyć inaczej
Nie jesteś.


I tym zajebistym akcentem (zawsze cholernie te słowa poprawiały mi samopoczucie) jednych zapraszam do ich własnych, wyróżowionych brodzików intelektualnych; resztę do popołudniowych ciętych ripost.

2007.09.19 23:09:05
komentarz (3)

Pociągająca jesteś. Ty.

2007.09.19 20:12:55
komentarz (0)

A teraz coś z zupełnie innej beczki.

weź mnie, we śnie ze mną booondz. znasz to? szamana Życia pana Zbyszka Hołdysa? to chodź puścimy se synchronicznie i połaczymy się astralnie ze zbyszkowym klopsem emocjonalnym oo już czuję to drżenie przepraszam Cie za to rze wyrzuciłem całe szycie te wybacz mi kazda rzecz ktora kiedyś poraziłem Cie pamietam jak ooOOOooOoo przez ulice z wielką gracjom szuaś pamiętam jak OOoooOOoooOOoodwróciłaś twaszszszszsz
weź mnie we śnie, ze mną bondźż :] (i w tle głos)
--- Zbyszek! No zbyszek posprzontaj
-- pospierdalaj
bueahehaheah to zajebiste było OOooOOoo AAAaaaAaAaaUUUuu weź mnie we śnie całą nooOOoooOc on se jakieś krople na nos powinien wziąć bo ui sie lewa zatkała a teraz choć tu do mnie (ja muszę szyć)
a mnie ciekawi czy oni nie widzę jak wychodzą na ulicę taka markowska taki gabryś fleszar taki szaman szycia idą do kurcze, warzywniaka po szpinak a tam ludzie na ulicy leją popierdalają mostem na kanapach wiją się na linoleum przyniesionym własnoręcznie z domu cieawe, czy do nich nie trafia że zrobili z siebie błaznów taki ten czerwony mąż mandaryny (miąższ) to on cholera wie że gówno robi i muzka taka, jaka eurowizja ale taki szaman życia to on mysli że cholra, swiat zmienia odciska piętno swojego okularu w klasyce i kanonie przyszłości że mu taśmę wykradną z dupy i remiksy zrobią, zanim on w ogóle zdązy ją wydać no i nie wiem sprzedać mu ten koper, czy kazaż wypierdalać bo wstydu mi do sklepu naniósł? :]
hmmm, muzyczna prostytucja jak kazda prostytucja dopada ludzi ze specyficzna wrazliwosica chodnikowej kurwy OoooOOoo i spojrzeniem na wlasna osobe weź mnie weśnie


To co tu zamieściłem to wydarty z GG zapis rozmowy. Jako, że moja współrozmówczyni się nie udzielała, pominąłem całe dwa Jej uśmieszki. Powycinałem też znaczki czasowe więc się nie zżymać, że piszę jak nastolatka przed miesiączką. Ogólnie, jazda jakich mało. Obowiązkowo z muzyką (w końcu to o niej!) Pana Zbigniewa Hołdysa, Szamana Życia. Amen(o).

2007.09.19 07:12:35
komentarz (10)

Muzyka.

Ah, i co ja mam zrobić? Z jakiegoś powodu (wiemy jakiego, niesprawiedliwego) nie darzę Cię (Listonoszu) sympatią. Cholernie fajnie piszesz, i cholernie głupie rzeczy czasami robisz. Za to wiernie do mnie zaglądasz i czytasz. Dziękuję. Twoja to wyższość nade mną, a moja słabość. Za to też dziękuję.
W ramach mojej (dla Was wszystkich) wdzięczności. Moja kolekcja muzyki. Hasło i login: nlog. Tylko nie wkurzajcie się, jak będzie zapchane i przycinało. Jak przeczytacie, niewielki upload. Ściągajcie co chcecie a jak komuś się uda wywalić MySQL to też lepiej, pomoże mi to uszczelnić. Pozdrawiam.

2007.09.19 07:03:35
komentarz (0)

Kiedy ledwo widzisz na oczy.

Budzenie się obok Rybki ma w sobie jakąś magię. I nie ważne, że trzeba wcześnie; i nie ważne, że w nocy mało miejsca i kołdry brak; i nie ważne, że te pobudki przeważnie zaczynają się ciepłem ust na ramionach, brzuchu i ciągle niżej i niżej. Chodzi o ten sens którego nie widać. Bliskość. Wewnętrzną. (A tak daleką).
Wczoraj postanowiliśmy, żeby dać sobie spokój. Potem wylądowaliśmy w łóżku, teraz nic nie wiem. Jestem rąbnięty? Ona jest? Nie wiem, co będzie teraz? Nie wiem. Mały chaos na własne życzenie. Nie pierwszy, nie ostatni w moim życiu. Pytanie tylko, jak w naszym wspólnym? A'propos wspólności, jakiś czas temu w koszu Rynki zobaczyłem ulotkę od prezerwatyw Durex. Nie przeze mnie używanych (do wczoraj). Po paru pytaniach i zbyciach wczoraj się dowiedziałem. Nie poczułem zazdrości tylko zażenowanie. Stało się z mojej winy, mojego odrzucenia, mojej beznadziei. A jednak poczucie, że kochała się z kimś innym trochę mnie wywróciło na lewą stronę. Teraz, jak o tym myślę... cóż, zawsze się zarzekałem, że seks czyjś z kimś jest tylko kwestią dupy (sportu, aerobiku) i nie będzie mi przeszkadzał jeśli nie będzie ze mną. Cóż, myliłem się? Może to jednak kwestia warunków. Nie wiem, wcześnie jest i do pracy trzeba.
Do pracy, w której ostatnio zaczyna brakować coraz więcej ludzi których zacząłem kojarzyć, poznawać. Pięć lat to za dużo. Nawet jak na takiego gruboskórnego tępaka z kiepską pamięcią jak Ja. Mąż Pani Wandy, Pani Irena, Małgosia, Rafał (kurwa, miał 21 lat dopiero). Miało być bez znaczenia, parę liter, jakaś zamazana twarz. Przecież ja tam tylko napierdalam w klawisze. Jednak dwie głupie, przelotne rozmowy. Nie wiem, dla mnie bardziej czy zasłanianie się, że to dla nich. Żeby poczuli się normalnie. Po co? Jeden mniej, ostatnio codziennie jednego mniej. Chujowa praca, mówię Wam.

2007.09.17 23:49:03
komentarz (1)

Na lewej stronie.

Wymieniłem ostatnio pisanie jednostronne na dialog. Dwa ujmujące dialogi. Wybaczcie mi więc, że Was (niemi, komentarzowi) wymieniłem na ich (rozmawiających). Przy odrobinie szczęścia się przełamię i pójdę dalej. Na razie jest jak jest.
Ah, Was to pewnie w ogóle nie interesuje ale udało mi się uruchomić serwer muzyczny. Jest dobrze, nawet bardzo.

2007.09.12 15:44:51
komentarz (2)

Liczby pierwsze? Nie, ostatnie cyfry.

Dziś w pracy był młyn. Nie wiem w sumie, z czego to się bierze. Ludzi dużo, jak co dzień, ale jacyś wyjątkowo nerwowi dzisiaj byli, do tego jakby wszyscy w jednym czasie przyszli ze swoimi problemami. Gdyby nie jedna z moich współpracowniczek, to byłoby nawet ok. Mi taki kocioł nie przeszkadza, nawet dobrze się w nim odnajduję, tylko na chuj mi ta głupia musi tu marudzić? Jezusie, ile ja kart wypisałam. Ile telefonów już odebrałam i tego nie odbiorę. Taki socjalistyczny truposz którego powinno sie wywalić na zbity pysk. A potem nastała godzina 11 (godzina zero). Szpitalną imprezę czas zacząć. I tak przy głupich gadkach upijałem się białym winem poprawionym na koniec z martini. Oczywiście, żeby nie było, pili tylko Ci, co mogli. Co nie mieli w planach leczyć ludzi już dzisiaj, no i gnomy z rejestracji (czyli my). W drodze powrotnej przpadkowo zaplątana w kieszeń setka herbowej Gorzkiej dotrzymała mi wiernie towarzystwa. Z przerwami, bo wskoczyłem do galerii sprawić sobie urodzinowy prezent pod postacią najdroższych dwóch par bokserek. Jeszcze nie miałem śmiałości ich przymierzyć. Za to w wyjątkowo nieliberalnych kolorach (czarno-czerwona mafia...). Na schodach powrotnych z centrum zakupowej rozrywki (tak, tak, mnie też to bawiło: Gdzie kobieta ma punkt G? Na końcu słowa shopping) spotkałem Doktor ADHD. Zawróciłem więc i w tym histeriofobicznym nastroju poszusowałem jeszcze w poszukiwaniu prezentu dla Jej ośmioletniej córki. Parę słów, parę śmiechów i do domu. Moja towarzyszka poranna, szklana, opuściła mnie w 2/3 drogi do domu. Pozostawiła natomiast miłe rozrzewnienie z którym dodreptałem pod dom. Oto więc i jestem, dopijając poranny sok z kubka (o dziwo, nic się w nim do tego czasu nie utopiło). Teraz dylemat, co robić z resztą dnia? Schowałbym się przed głupimi szopkami, choć gdzie w duchu hipokryzji uwiera, że jedyna osoba która wysłała mi życzenia to przyjaciel Kaczyński. Nawet Rybka jeszcze się nie odezwała. No, ale jebać to. W końcu zawsze wolałem okazje z braku okazji. Inna rzecz, że teraz każdy pretekst jest dobry, by Rybka do mnie zakumkała. Ale co poradzić. Złym byłeś człowieku to też nieś teraz swój krzyż.
Ach, z wczorajszego późnowieczornego dialogu: "To ja będę Twoim prezentem urodzinowym. Co prawda dzień wcześniej...". Nic, tylko powtarzać tą anegdotkę na spotkaniach rodzinnych.

2007.09.11 19:49:59
komentarz (1)

Mów dalej, barwnie opowiadasz.

Po krótkim epizodzie alkoholowym postanowiłem się przewietrzyć. Na piechotę. Na początku, na czworaka, ale zrzucam to na zdradzieckie przeszkody terenowe zapewne porozstawiane przez krwiożerczego wroga nieopacznie nazwanego rodziną. Długopis, moi państwo, o kształcie owalnym potrafi być śmiertelnym zagrożeniem. Męska stopa, jedna, lewa, szukająca twardego oparcia dla podtrzymania połowy ciężaru całego ciała natrafiwszy na zwodniczo okrągły profil tegoże który natychmiast zaczyna swój szaleńczy taniec w przód na jeszcze bardziej zdradziecko włochatym dywanie (sierściuch jebany, jak szukałem ostatnio kazika [prawny środek płatniczy NBP - przyp. red. nacz. dr. hab. n. med. oj. med. uj. Ci w du. p.] to po kolana żem kurwa brodził i nic, a teraz to się włosiem ułożył pod włos i mało żem se dupy nie przeciął) to efekt może być tylko jeden. Nagłe spotkanie z powierzchnią poziomą zaskoczyło by niejednego. Ja byłem sam, więc nie miałem szans. Uderzenie zamortyzowała poduszka przeciwpiechotna model KBkPP-32 obszywana w maskujący róż z chwościkami (i tu Was kurwa mam zboczone pedały, tylko o jednym!). Kiedy już ustaliłem swoje położenie w przestrzeni, zorientowałem członki w kierunku północnym, przedsięwziąłem plan skutecznego podniesienia się. Jak pisałem na wstępie, udał się tylko połowicznie. W pozycji na psiaka doczołgałem się do ściany która już przestała się trząść i wdrapałem się na niej do swojego człowieczeństwa. W myśl starej, harcerskiej zasady - lewa dłoń na ścianę i przed siebie - wydostałem się z pokoju i przemaszerowawszy przez pół korytarza, kuchnię, pokój dzienny (nawet nie wiedziałem, że taki mam), łazienkę dotarłem ostatecznie do mojego pierwszego celu podróży. Toalety. Niestety, była zajęta. Pomaszerowałem więc dalej i gdzieś tak na wysokości schowka na buty uprzytomniłem sobie, że mieszkam sam. Po krótkim procesie namysłu czy skuteczniej będzie wracać tą damą drogą, ale w kierunku wstecznym, czy może dokonać reorientacji przestrzennej postanowiłem dokonać tego drugiego. Odwróciwszy się, mrużąc i chroniąc przy tym oczy przed oślepiającą bielą ściany, oparłem się tym razem na prawej ręce i powtórzyłem manewr. Może i lepiej się stało, bo lewa od ciągłego obijania się o różne, wystające ze ścian przedmioty zaczynała powoli mnie boleć. Kiedy dotarłem do upragnionej, acz zajętej, toalety okazało się, że nie jest zajęta. Nie była, wydawało mi się jedynie bo wyrobiłem w sobie odruch zamykania drzwi. Skorzystałem. Ale nie o tym chciałem opowiadać.
Kiedy już zakończyłem epizod higieniczno-sanitarny postanowiłem postanowić się przewietrzyć. Po kolejnych pół godziny postanowiłem się ubrać. I po kolejnych pół, zawiązać buty. Kiedy już tak stałem przed drzwiami okazało się, że zajrzał do mnie ktoś, kto dawno nie zaglądał. Postanowiłem więc przerwać alternatywne życie.

2007.09.11 17:21:15
komentarz (0)

Schweppes.

Wyglądam za okno, pięknie. Sprawdzam prognozę, żadnego deszczu nie przewidują. Dawaj więc, ochraniacze na kolana, spodnie, trepy, skóra. Kominiarka i kask w dłoń. Radośnie człapię, łup-łup, po schodach na klatce. Dochodzę do drzwi, jedną ręką sięgam do klamki, drugą do kieszeni po kluczyki i olśnienie. Brawo chłopie, przed chwilą skończyłeś swój popołudniowy, podwójny gin z tonikiem. No to zawróciłem do domu i tyle z jeżdżenia na dziś. Ale co się uśmiałem w drodze (tup, tup, tup) na górę to już moje. Pozdrawiam.
P.S.
Piłeś? Nie jedź. Nie piłeś? To się napij.

2007.09.11 15:59:06
komentarz (0)

Śmierć na pięć.

Nigdy już nie staniesz u mnie w drzwiach, przemoczona deszczem, drżąca, czekając na moje objęcia. Nigdy już nawet mnie nie przygarniesz szczerą radością, zmokniętego. Nigdy już nie uśmiechniesz się do mnie czule, nie słuchając co mówię. Nigdy już nie napiszesz mi w drodze do pracy, że myślisz o mnie, że już się za mną stęskniłaś i pragniesz. Nigdy już moje słowa, że myślę o Tobie, że się stęskniłem i pragnę nie wzbudzą w Tobie szczerej radości i szczęścia. Nigdy już nie będziesz moją a ja już na zawsze zostanę Ci obcym.

2007.09.09 22:54:14
komentarz (0)

Za klika srebrników mniej.

Cóż, imeem się na mnie obraziło i moje piosenki zaczęły lecieć jako 30s. podsłuchy. Wracam więc do diino. Mój plan by każdy post okrasić stosowną muzyczką troszkę więc ucierpi, bo diino nie przerabia tak dużej liczby odwiedzin jak imeem. Ale, co poradzić, co poradzić...

2007.09.09 18:48:30
komentarz (0)

Za klika srebrników więcej.
Deszcz za oknem. Ciężkie krople z łoskotem odbijają się od szyb. Chciałem dzisiaj pojeździć, ale okrutny ból głowy odebrał mi na to ochotę. Większa niż dozwolona ilość środka znieczulającego wpędziła w lekkie otępienie. I spadł deszcz. Gapiłem się na szybę, gapiłem się na parapet, na niebo, na krople ściekające po twarzy. Każda z nich marząca o indywidualizmie, każda wyjątkowa, jedyna i niepowtarzalna. A jednak wszystkie takie same, i tak samo kończą. Cóż, najpowszedniejszą rzeczą w dzisiejszym świecie jest oryginalność.
Nie pojeździłem, nie obejrzałem filmu, nie smuciłem się że nie napisała. Trochę się obawiam, że zsuwam się znów w otępienie. Po dniach euforii, życia które jaskrawą pręgą odbija się na wyobraźni, znów wszystko blaknie. Tonie w szarości by zatracić kontury, smak i wreszcie zostać tylko bladym wspomnieniem, wyobrażeniem odczucia. Ile już razy, ile już osób, miejsc i zdarzeń tak skończyło? Stanowczo za dużo. Teraz nie pomagasz. Rozumiem Cię, nie jest mi trudno w końcu byłem przy tym. Mówiłem, że poczekam, i wierzyłem w te słowa. Wierzę w nie nadal...
Jak czuł się Judasz stojąc przed Chrystusem?
Znów ruszyłem tą misterną piramidę wspólnego (na pewno?) życia poskładaną z patyków przeszłości. Zadrżała i posypało się z niej co nieco. Tu coś odpadło, tam się przestawiło. Boże, jak ja tęsknię za czasem gdy była ona na tyle drobna, że zmieniała się z dnia na dzień. Teraz, jakakolwiek rozmowa o przeszłości wprawia mnie w lęk, że zaraz w tumanach kurzu wszystko padnie i zostanę sam na pogorzelisku. A może już jestem sam, tylko tumany kurzu wcisnęły mi się pod powieki i nie dostrzegam tego? Żyję złudzeniem niedawnej chwili?
Po co ruszasz, pytają. Po co ruszasz, pytam sam siebie. Bo nie jest dobrze, bo mnie boli jak to wszystko teraz wygląda. Bo pamiętam, jak wyglądało kiedyś. Bo myślałem, że cudze budowle są wspanialsze i wróciłem rozczarowany, rozgoryczony i na powrót zamiłowany w swojej. Kocham powroty. Kocham... i chcę by było lepiej. Tylko czy jeszcze może? Czy da się przebudować wszystko? Zalepianie tynkiem na nic się zdaje. Prędzej czy później wszystko pęka i jest jeszcze gorzej. Co więc zrobić jak nie próbować przebudowywać po kawałku.
Na domiar wszystkiego diametralnie zmieniły się warunki. Przyznaję się ze wstydem, chałturzyłem. Owszem, były chwile ekscytacji. Wstawałem w nocy i napawałem się pięknem tego, co przed sobą miałem. A potem przychodziły ciężkie chwile. Jakaś drobnostka, jakieś niepowodzenie, jakiś błąd i wpadałem w furię. Spalić to! - krzyczałem. Spalić cały ten Rzym!
Ja, Neron, strawiony okruch własnego okrucieństwa, bezmyślności, złamany, bez niczego w co wierzy, a co okazało się być kłamstwem. Kłamstwem które sporządziłeś sam sobie Neronie. Czy w dobrej wierze? Może, ale czyjej. Swojej własnej. Zgiń więc teraz w marności swoich własnych nieporozumień, dociekań i żałości. Tak kończy się śmieszność.

2007.09.08 18:56:04
komentarz (0)

Tchnięcia nieżyć w plastikowe klepki.
Jest taka czcionka, nazywa się Trebuchet. Niby nic szczególnego, ale u mnie wygląda uroczo. Nie wiem, dlaczego chciałem się z Wami tym podzielić. Może dlatego, że uwielbiam drobnostki. Może dlatego, że wszystko -- koniec końców -- okazuje się być kwestią skali. Dlaczego więc nie grać w chowanego tą mini, która jest nam dostępna. Która jest tuż koło nas, pod naszą ręką tylko tonąć w niesprawdzalnych ideologiach co do których sprawdzalności możemy gdybać równie skutecznie, jak i w rozważaniach na temat naszej domniemanej bytności w innych czasach, w innych ciałach? Po co (pierwotne pytanie ontologiczne)?
Życia nie są mierzalne, to banał, wiem. Życia nie są mierzalne, to banał, wiesz. Życia nie są mierzalne, ile razy trzeba nam to powtórzyć żeby do nas dotarł ich sens? Jak łatwo można popaść w groteskę i grafomanię. Ile, jak, kiedy, po co, za czym (upajam się moim pulpitem). Mógłbym pisać bez końca, bez ładu. Upajam się moim narzędziem. Dziwisz się? Ty się ekscytujesz swoją bluzką, zakładając ją i przeglądając się w lustrze. On się zachwyca nowym aparatem robiąc zdjęcia komu popadnie i gdzie tylko może. Ja chlapię się tymi drobnymi literkami (Trebuchet, regular, 9pkt.) w moim wyemancypowanym notatniku (notepad2) ustawionym na przeźroczystość, w alternatywnych kolorach spod których wyziera piękna tapeta. Muzyka gra, Marzena coś pisze (widzę, czytam nie przerywając), a ja pieszczę się patrząc na te literki, jak wyłaniają się z bieli klawiszy po których stukam. Cud, cybernetyczny cud współpracy biologicznej myśli z zero-jedynkową formą ekspiacji.
Zrobię nawet coś najokropniejszego co mogę. Nie przeczytam tego, nie zamorduje tej nieskrępowanej radości ostrym (mind as a razor blade), krytycznym stosunkiem do wyrazów (jako narzędzia) które kocham. Puszczę ten bełkot w mój mikroosobisty świat. I jeśli zganić mnie chcesz -- jak powinieneś za brak szacunku do Ciebie -- czytelniku mój, który czytasz teraz ten rękopis bez żadnej edycji wiedz, że staję przed Tobą nagi, w strugach deszczu ciesząc się z niczego. Wiedz, zaśmiej się i odejdź, zgań, zapomnij. W tych słowach masz mnie, jakim jestem, i jaki zawodzę Twoje oczekiwania. Mój dar prawdobytności dla Ciebie, który rozsądzisz na ile warto kultywować jeszcze tą znajomość.

2007.09.07 16:21:27
komentarz (0)

Kiedy świat rozpada Ci się w dłoniach.
Co poradzić, zmiany to rzecz która zawsze napawała mnie przerażeniem. Jak już się zaczną, jak już zatopię się w ich wirze, to idzie. Czuję się jakbym był na Florydzie życia, fale roszad taktycznych rozcinam szczytem deski moich fascynacji. Jednak potrzebuję bardzo wiele, żeby zejść z ciepłej i dobrze już znanej plaży (wegetacji). Żeby oddać się szaleństwu wiecznego kołowrotu życia.
Tak więc zmieniłem operatora. Może nie bezpośrednio ale finał taki, że trochę inne warunki łącznia się z internetem mnie zastały. Zastały to dobre słowo, bo przez dwa dni nie miałem go w cale i trochę mnie to zaskoczyło. W każdym bądź, teraz już jest ok i wydaje się, że inne wcale nie oznacza gorsze.
Moje życie z Rybką (która, nie wiem czemu, nie lubi tego zdjęcia) znów zalicza pobocza. Brnę w meandrach niezrozumienia siebie, życia, ludzi, Jej. Nie wiem, złapałem drugi oddech. Drugi, trzeci, siódmy, dwutysięczny. Nie wiem, bez znaczenia. Czuję się znów, jakbym miał naście lat i dopiero co Ją poznał. Ale tak nie jest. Mamy już parszywy (za moją sprawą) wątek historyczny. Wiele się zmieniło i nie będzie już tak, jak było. A jednak czuję do Niej coś, czego nie czułem wcześniej. Agrhh, na tym koniec. Obiecałem sobie, że nie będę tu poruszał inaczej jak tylko w mglistych metaforach spraw intymnych. Z resztą, muzyka nie będzie pasować.

2007.09.04 00:17:35
komentarz (2)

Szybkie stany świadomości.
Obudziłem się i nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego -- wszak zdarza mi się to całkiem często -- gdyby nie ręka spoczywająca bezładnie na mojej twarzy. Siłą woli uniosłem swoją prawą i zerkając pomiędzy palcami stwierdziłem, że to nie ona. Gdy dołączyła do niej moja lewa miałem już pewność. Nie przypominam sobie bym w ciągu ostatnich dni dorobił się dodatkowej ręki. Z pominięciem niewidzialnej reki rynku która dość dawno o mnie zapomniała jako nieudzielającemu się w mechanizmach ekonomicznych, biednemu studentowi. Zebrawszy się więc na odwagę, chwyciłem za gniotący brodę nadgarstek i zsunąłem tajemniczą dłoń z twarzy. Sił starczyło jedynie, by przemieścić ją na tors, zwany klatką piersiową, zwany klatą, zwany dywanem hasselhoffa. Wiedziony ciekawością i wspomniawszy mitologię postanowiłem rozwiązać zagadkę. Odwróciwszy głowę podążyłem wzdłuż reki spodziewając się natrafić, koniec końców, na jej właściciela. Jakież było moje zaskoczenie kiedy okazało się, że się nie myliłem. Ręka faktycznie kończyła się twarzą. Może nie zupełnie tylko nią, ale tylko ją widać było spod skotłowanej kołdry -- pożeracza ludzkich ciał. Po pierwszych chwilach euforii przyszedł czas na wątpliwości, jako że twarz ta, należąca do bliżej nieokreślonej kobiety w bliżej nieokreślonym wieku, w żaden sposób nie chciał być znajomą. "Jeśli otworzy oczy, ja otworzę ogień" pomyślałem i cichym syknięciem dałem jej do zrozumienia, że nie żartuję. Zrozumiała, nieporuszenie spała nadal. Nadludzkim wysiłkiem obróciłem się na drugi bok w celu wstania z łóżka. Cel widać, miał ten sam pomysł bo łóżko skończyło się nader wcześnie i w pół obrotu leciałem już w kierunku podłogi. Właściwie to już na niej leżałem kiedy wydawało mi się, że jeszcze lecę. Nie wierzcie więc w te wszystkie opowieści, że ludziom tuż przed zderzeniem z innym obiektem całe życie staje przed oczami. Mi stanęły klepki podłogowe i para pluszowych kapci z napisem: Sweet Bunny. A mogło być gorzej. Mogły być to ranne pantofle. I jak ja bym się wtedy wytłumaczył? To by mi uwierzył, że one były ranne już od wczorajszego wieczora?
Zmiana pozycji podziałała nader rozbudzająco na mój organizm który zsuwając się wpierw na kolana i łokcie począł się pionizować. Kiedy już stałem tak wyprostowany, zatrzymałem lewą ręką pokój i rozejrzałem się. Ściany, okno, drzwi ani meble nie były na swoim miejscu. Powiedziałbym nawet, że nie były takimi, jakimi zwykłem je pamiętać. Kiedy wyszedłem przez jedyne znane mi drzwi na jedyny znany mi korytarz pojawiła się myśl, że być może całe mieszkanie nie jest moje. Postanowiłem sprawę czym prędzej wyjaśnić pytając się stojącej na przeciwko i chichoczącej pary kobiety i kobiety.
-- Przepraszam -- zapytałem rozsiewając w około czar. -- czy jesteśmy u mnie?
Ze szczebiotu który mógł być alfabetem morsa, ale że go nie znam to nie zrozumiałem odpowiedzi, wykoncypowałem że nie będzie łatwo. Nie poddając się, zadałem pytanie pomocnicze.
-- A który mamy rok?
Dalej wypadki potoczyły się błyskawicznie. Chcąc wprowadzić trochę luźnej atmosfery oparłem się o drzwi, które pozostały otwarte a więc nie były na miejscu by mnie podeprzeć. Tym razem leżąc na ziemi leciałem w kierunku przeciwnym niż sufit. Sufit, który też nie przypominał mojego. Kiedy się ocknąłem, poczucie że wszystko to już się zdarzyło nie dawało mi spokoju. Nauczony więc doświadczeniem złapałem rękę za nadgarstek i tym razem z impetem odrzucając ją w lewo strąciłem zegar z szafki. Zabolało. Jednak, tym razem ręka należała do mnie. Przeprosiwszy ją za niestosowne zachowanie postanowiłem spróbować zasnąć raz jeszcze. Może gdy zbudzę się następnym razem, będę już u siebie.

2007.09.02 01:55:41
komentarz (1)

By zapomnieć i pamiętać.
Stał w deszczu, z pomiętym biletem w ręce, spoglądając na błękitny neon dworca. Pociąg miał przyjechać za kwadrans ale młody mężczyzna oparty o balustradę estakady nie wiedział, czy chce do niego wsiadać. Rzęsiste krople powoli rozmywały tusz na blankiecie.
Stukot przebijających się przez łoskot ulewy kół lokomotywy wyrwał go z zamyślenia. Jeszcze przed chwilą śmiał się wraz z nią w kawiarni. Słuchał co mówiła o swoim życiu i dzielił się własnym. Siedział oparty o jej ramię. Teraz przemoczony rzucił raz jeszcze okiem na papier z logiem PKP.
-- To Twój -- usłyszał za plecami.
Odwrócił się. Stała, przygryzając lekko wargę, w przesiąkniętej deszczem sukience, z przyklejonymi do twarzy kosmykami włosów. Milczeli przez chwilę patrząc sobie w oczy i próbując w nich znaleźć nadzieję. Zrobił krok w jej kierunku a ona przywarła do niego całą sobą. Pogłaskał ją po policzku.
Przeciągły świst oddalającego się pociągu ginął z wolna wśród odgłosów miasta. Przebijający się przez stalowe niebo promyk słońca odbił się w kałuży z której nagły podmuch poderwał zmiętą kartę papieru.

2007.09.01 22:16:33
komentarz (0)

Nuda w ładnych kolorach.
Jak widzicie, udało mi się wreszcie uzdatnić skórkę. Wiem, wiem, nic nadzwyczajnego ale mi się podoba. Troszkę jeszcze poprawek malutkich pewnie trzeba jednak dziś nie mam już na to ochoty. Pozmieniałem też kolorki w playerku (co się wiązało z przepisywaniem każdego muzycznego linka) więc jakby któryś nie działał, dajcie mi znać. Mogłem się gdzieś walnąć. Teraz idę sobie pospać. Pozdrawiam i spokojnej nocy.

2007.08.31 21:09:43
komentarz (2)

Przyjemnie homoseksualny sposób bycia.
Przyznaję, jeszcze się nie pozbierałem. Dwa dni temu wszedłem do domu i coś mi nie grało. Bezwyjściowość sytuacji (życia) wydała się nie do zniesienia. Nie znosiłem, zapytałem (zawiadomiłem) i w godzinę potem, ze szczoteczką do zębów i portfelem jechałem do Miasta. Źle, Miasto było pretekstem. Jechałem do CzłowieKa.
Miasto piękne. CzłowieK oszałamiający. Jak wszyscy i wszystko, z niedoskonałościami nadającymi światu realności. Jednak parę godzin kiedy myśli znów zaczynają mieć sens (bo nie służą Tobie samemu, ale komuś, czemuś). I jak czuć się, gdy ktoś podczas rozmowy z Tobą wyłącza telefon? Paraliżujący strach, obezwładniające poczucie odpowiedzialności a może wszechogarniająca pewność siebie i rozpierające wewnętrznie poczucie wartości? I jak czuć się, gdy ktoś podczas rozmowy z Tobą stwierdza, że Twój przyjemnie homoseksualny sposób bycia daje mu poczucie bezpieczeństwa? Uśmiechnąć się kącikiem ust i uradować, że oto właśnie stałeś się jednym z przyjaciół do którego można zwrócić się zawsze i ze wszystkim; czy przewracając stół zakląć, jakim to niegodziwym jest los który wplątuje w Wasze życie wspaniałych ludzi by z rozbawieniem zakomunikować, że nigdy nie dane Wam będzie milczeć razem w intymnej bliskości? Cóż, w przyjaźnieniu się z tymi, których chciałbym kochać i byciu przyjacielem tych, którzy chcieliby kochać mnie mam wprawę. Tylko na chuj mi taka zdolność, co? Dla świętego spokoju należałoby zostać gejem (przy tej okazji chciałbym opierdolić wszystkich baranów, z Tobą najnowszy Costnerze włącznie, którzy lansują się hasłem biseksualności bo spodobał im się facet z reklamy Wólczanki. Nie odbierajcie przez swoją głupotę słowom znaczeń).
Potem przychodzi deszcz, CzłowieK wraca do swoich zajęć a Szymon postanawia wrócić (po części dlatego, że po zakupie bielizny, skarpet i podkoszulek na zmianę, na kurtkę przeciwdeszczową nie było go już stać) do swojego miasta. Wypija ostatnią herbatę w filiżance, wsiada do taksówki a potem pociągiem w kierunku monotonii od której dane było mu na 36 godzin się oderwać. Jeszcze tylko ostatni podryg szaleństwa na widok starej wieży ciśnień i widniejącej w oddali wieży zegarowej, a potem wysiada na swojej stacji. Na dworcu, który jest tylko jeden. W mieście, które pachnie jak żadne inne. Uśmiecha się nieznacznie na widok jarzącego się neonu: Dobry wieczór we Wrocławiu, i jest to ostatni uśmiech na jego ustach tego dnia. Zastanawiające, tam nie schodził mi z twarzy. Stepowałem na Placu Szemranych Aut, dzieląc się papierosami życzyłem ludziom miłego dnia i przekonywałem (...homoseksualny styl bycia) homoseksualną dziewczynę, że popielniczka którą chciałbym wziąć z jej knajpy jest mi droga i powinna mi pozwolić. A tutaj? "Mhym, Hachis i białe wino. Karafkę", rzucone przez ramię. Jednak to Moje Miasto. Z chujową kostką brukową, natłokiem latekskurew okupujących rynek i spasionych turystów czujących się wszędzie jak u siebie. Wrocław który lubię.

2007.08.29 02:57:29
komentarz (2)

Dziękuję.

2007.08.28 19:28:18
komentarz (3)

Jan Dzban i Alinka.
Heh, rzuciłem okiem na moje nocne wywody i mnie zmroziło. Fragment o tym, jak to potrzebuję kogoś kto mnie natchnie i numer. Cha, cha, jak podryw z onet.pl. No, nieważne, niesmak w ustach i umysłach najskuteczniej zaciera alkohol. Tak więc zdrowie.
W każdym bądź, w nocy obejrzałem sobie "Fallen Angels", Wong Kar-waia. Nie będę o filmie opowiadał, bo kto chce to sobie znajdzie (albo wypożyczy). Tym bardziej, że ja jestem stronniczy. Lubię jego filmy. We wczorajszym pada bardzo fajne zdanie. "Są ludzie, do których nie można się za nadto zbliżyć, bo okazują się nudni". Dochodzę do wniosku, że jestem takim typem. Praktyka wskazuje, że po chwili pierwszych fascynacji przychodzi znużenie. Rozmowy stają się płaskie, wspólne wypady nużące a seks, rutynowy. Co poradzić, taka karma.
I tu mi się myśl urwała (a było to po trzeciej) bo zaglądnął Ktoś do mnie na gadulca i zdrowo spacyfikował, za mój agresor alkoholowy. Wyjaśnianie sprawy przerodziło się w pogawędkę ideologiczną, i o sztuce pisania.
Wracając, zdiagnozowanie problemu (o ile jest nim faktycznie) jakoś nie poprawiło mi samopoczucia. Prześpię się z tym, może jakoś się wyklarują wizje na przyszłość.
Z oboczności dnia codziennego. Pojechałem dziś rano do szpitala zakaźnego. Nowy etap życia warto zacząć od..? Tak, od badania na obecność wirusa HIV we krwi. Nie, żebym miał jakieś obawy, ale wiecie. Porządek musi być. Tak więc zaczęło się od pytanie w tłumie ludzi (rejestracja) gdzie zrobię badania. Oczywiście pani musiała wiedzieć, jakie. Nieważne, że wszystkie robi się w tym samym miejscu. Potem trzeba było, wśród skrzętnie klepiących w komputery księgowych pochwalić, jakie się chce badania robić i jak się nazywamy (bo muszą rachunek wystawić, jakby ktoś dał się nabrać, że badania na HIV są bezpłatne i anonimowe). Następnie opryskliwa baba w ambulatorium która nic (kurwa) nie ma do roboty drze mordę, że wezwania się nie wchodzi. I nic to, że pukałem i zapytałem, czy mogę. Nie, nie mogłem ale musiała mi wytłumaczyć dlaczego nie (bo nie) i co zrobiłem źle (zapukałem). Pomnę milczeniem, że pani księgowa nie miała wydać i musiałem przejechać na pętlę by rozmienić pieniądze. W drodze powrotnej do pracy (do szpitala w którym pracuję) pomyślałem sobie, że gdybym miał prawdziwe obawy i chciał je zweryfikować to mogłoby mi nie starczyć samozaparcia żeby przez to wszystko przejść. Jakkolwiek, jutro wynik odbiorę to się okażę, czy trzeba będzie podzwonić do ludzi z wątpliwą nowiną.
Zaskoczyła mnie też Ania podrzucając wątek chronologiczny do AdolfHitlerKontrolPanel. Zaskoczyła mnie, przyznaję się otwarcie. Wiedziałem, że mam tyły w sztuce popkulturalnej ale żeby takie perełki przegapić. No nic, bo ja ostatnio dużo chorowałem, cha, cha.
Jako, że wpis całkowicie przemieszany nie mam pomysłu na podkład muzyczny więc daję to, co akurat się nawinęło na słuchawki. Pozdrawiam.
Ah, dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że Filadelfia leciała przedwczoraj i, jakby nie było, jest właśnie o HIV. Coś tonę w faux pas. To nie wróży dobrze moim kontaktom z ludźmi. Z góry przepraszam wszystkich urażonych i dotkniętych. Jeszcze bardziej tych, których wyobrażeniom nie sprostałem.

2007.08.28 00:16:19
komentarz (5)

AdolfHitlerKontrolPanel.
Jak się nie ma o czym gadać, to ludzie zaczynają się wkurwiać na siłę. Przy stole (a już zastawionym w szczególności) zawsze można zająć się czym innym. Bądź zwyczajnie, pogapić na siebie, na innych. Przed zasranym monitorem się nie da. Może trzeba się przerzucić na wideoczaty? Wtedy będzie można nie pieprzyć głupot tylko robić swoje w tak zwanym towarzystwie? Zresztą, czy to nie jest jeszcze głupszy pomysł? Jak tańce techno. Niby wszyscy tańczą, ale równie dobrze, mogliby sam, bo to razem jest dość nieinteraktywne.
Tak więc wygoniłem Antkę ciętą ripostą do książek. Jak tylko poszła to opis wskoczył jej defaultowy który widzicie w nagłówku.
Co do niedokończonego Martini (które musiałem ostatecznie umyć), brakuje mi Weny. Chyba nie potrafię jednak pisać bez kogoś. Tzn, bez odwołania do kogoś. Jak sięgnę pamięcią, zawsze to było motywacją. A teraz jest, jak jest. No nic, mam nauczkę na przyszłość żeby nie przeceniać własnych możliwości i nie dawać do druku nieukończonego tekstu.
Na dobranoc dedykuję Wam spokojny The Cure. Mi oczywiście znów rozregulował się zegar i przestawiłem się na tryb nocny. Będę ślęczał do 4 nad ranem szukając zajęcia. Jakby komuś się nudziło i chciał pogadać to zapraszam - 1107277.

2007.08.27 20:13:14
komentarz (5)

Niedopity kieliszek Martini (2).
Wyjął z lodówki Żołądkową Gorzką i nalał sobie do szklanki. Wyszedł na korytarz żeby zapytać się Magdy, czego ona się napije. Wchodziła właśnie do łazienki zrzucając z siebie podkoszulek. Biały, sportowy top ładnie kontrastował z opalenizną jej ciała. Zamknęła za sobą drzwi a chłopak wrócił do kuchni. Przyrządził dwa drinki i przeszedł z nimi do drugiego pokoju z którego można było wyjść na balkon. Usiadł na podłodze i głęboko wdychając wiosenne powietrze, zamknął oczy.
Nie usłyszał kiedy przyszła, dopiero jak schyliła się po alkohol otworzył oko i uśmiechnął się do niej. Ubrana w prostą, płócienną sukienkę w niczym nie przypominała tej zadziornej, małej dziewczynki spod estakady. Delikatny podmuch wiatru odkrył nieznacznie jej udo odsłaniając skrawek tatuażu który zaraz schował się pod błękitnym materiałem.
Wzniosła nieznacznie szklankę na znak toastu.
-- Za Twoje dzieło, oby nas przeżyło.
-- Więc i za te drzewa, z których nam trumny będą robić. Oby długo rosły -- dodała i oboje się roześmiali.
-- Jak chcesz się wykąpać to śmiało -- zaproponowała. -- Dam Ci czysty ręcznik.
-- Jeśli to nie będzie problemem.
-- Żadnym -- potwierdziła.
Wstał i zdjął spocony niedawnym maratonem t-shirt a Magda w tym czasie przyniosła mu obiecany ręcznik na którym leżała złożona koszula.
-- Powinna pasować, tylko guziki po przeciwnej stronie.
-- Najwyżej się nie zapnę -- dodał i poszedł do łazienki.
Rozebrał się i wszedł pod natrysk. Letnia woda przyniosła ulgę odczuwającemu jeszcze zmęczenie ciału. Stał przez chwilę oparty o kabinę próbując przypomnieć sobie, jak się tu znalazł.

2007.08.27 00:07:36
komentarz (7)

Niedopity kieliszek Martini (1).
Wczesnym popołudniem ruch uliczny na wielkiej, betonowej estakadzie nie jest zbyt duży. Leniwie sunące w górę i w dół auta, nieliczni przechodnie poniżej ulicy. Tego dnia młody chłopak wracając z pracy postanowił nadłożyć trochę drogi i wrócić do domu przez park. Skręcił więc na most by dojść do podziemnego przejścia. Gdy zszedł po szerokich stopniach poczuł ostry zapach farby. Spojrzał przez ramię i przystanął. Parę metrów od niego drobna dziewczyna wstrząsała sprayem i kończyła swoje dzieło. Ściągnięte gumą czarne dready podrygiwały przy każdym, najdrobniejszym nawet ruchu jej głowy. Z kieszeni nisko zapiętych na biodrach bojówek wystawała jeszcze jedna puszka farby. Nad nią, za każdym razem gdy wspinała się na palce by wyżej sięgnąć, pojawiał się spod podkoszulka kawałek tatuażu. Stał, przyglądając się jej i nabierającemu ostatecznych kształtów malunkowi. Zauważyła go dopiero, gdy sięgała po kolejną farbę do leżącego na ziemi plecaka. Czarna chusta zakrywająca jej nos i usta tylko potęgowała stalowozielony kolor jej oczu. Mrugnęła do niego porozumiewawczo i wróciła do pracy. Kolejnych parę zamaszystych pociągnięć i wyskakujący nad falą delfin którego malowała nabrał ostatecznego kształtu. Jeszcze przez chwilę przyglądał się dziewczynie i jej pracy po czym głęboko westchnął i obracając się udał w stronę parku. Przeszedł ledwie parę kroków gdy za nim rozległ się głośny, wibrujący gwizd.
-- Łap! -- zawołała do niego dziewczyna rzucając plecak z farbami. Aluminiowe puszki uderzyły go z impetem w pierś. -- Ale... -- chciał coś powiedzieć lecz na widok biegnących na niego policjantów nie dokończył i również zaczął uciekać.
Dogonił ją, zrównali się biegnąc ulicą i zerkając przez ramię na ścigających ich i co chwila gwiżdzących policjantów. -- Tutaj! -- zawołała łapiąc go za ramię tak, że omal nie wypuścił torby, wciągnęła go w boczną uliczkę. Przebiegli jeszcze parę metrów i skręcili w kolejną ulicę. Policyjny gwizdek za ich plecami cichł z każdą chwilą. Dziewczyna zatrzymała się nagle i szybko zerkając, czy nikt ich nie widzi wskoczyła do bramy wciągając chłopaka za sobą. Przylgnęli do zimnej ściany kryjąc się w cieniu. Odłożył plecak na bok i wspierając się na kolanach spojrzał na nią. Oddychała głęboko a jej małe piersi falowały przy każdym wdechu. Teraz, gdy nie miała już na sobie chusty mógł uważnie się jej przyjrzeć. Mały, zadarty lekko nosek i drobne zaróżowione usta dodawały jej dziecięcego wyrazu. Odwróciła się do niego i roześmiała.
-- Chodź -- powiedziała. -- Napijemy się czegoś.
Weszli na trzecie piętro do jej mieszkania.
-- Czego chcesz do picia? -- zapytała zabierając od niego plecak i kładąc go w kącie. -- Coli, herbaty, jakiegoś alkoholu?
Zdejmując po drodze buty weszła do kuchni.
-- Właściwie to chciałbym wiedzieć, jak masz na imię -- zawołał za nią.
-- Magda. -- i wychylając się przez próg kuchni uśmiechnęła się. -- A jak mój wybawiciel?
-- Stefan.
-- Czuj się więc Stefanie, jak u siebie w domu a ja tym czasem pójdę się wykąpać.

2007.08.26 15:01:56
komentarz (9)

Siódmego dnia, Bóg udał się na obiad.




Wiem, wiem. Pizza nie jest zdrowa (a te ze sklepów nie są nawet smaczne) ale co zrobić. Miałem na nią ochotę a nie chciało mi się nigdzie iść na miasto. Postanowiłem sobie trochę podoprawiać ten skromy placek ciasta z fusami. Nie, żeby było się czym chwalić (Nat to potrafiła gotować, nie ma co), ale zawsze jakaś rozrywka.
Tak poza tym, to nuda. Spędziłem ze cztery godziny próbując zrobić jakiś szablon i co? I kicha. Nawet próbowałem przejrzeć i przerobić temat Cziki i za cholerę nie chce banglać. Komentarze się nie chcą wyświetlać. Podarowałem sobie więc. Tym bardziej, że musiałbym się babrać ze wszystkimi zakotwiczonymi flashami.
Ah, no tak. Wygląda na to, że moje maniery językowe (o których usłyszałem kiedyś, że mówię jakbym się w zeszłym wieku urodził) się podobają. Dziękuję Szczepioneczko.

2007.08.25 16:43:13
komentarz (2)

Technikalia.
Dzisiejszy odcinek będzie techniczny. A co, maszynom też się coś należy. Rano pomyślałem sobie, że na liczniku 200km przebiegu się zbliża, więc warto byłoby zatankować. Do tego koła podpompować by trzeba było. Więc zjadłem śniadanie i dawaj, ubieramy się. Oczywiście na dole już byłem cały mokry bo trochę grzało i jeszcze jakaś babcia mi się bez zażenowania przyglądała, jak mocowałem się z kominiarką. Nic to, już oporządzony wyjechałem na drogę i za pierwszymi światłami odkręcając raźnie do trójeczki poczułem ożywczy pęd powietrza. Zrobiłem małe kółeczko i zajechałem na Orlen a tam kolejka, jak po pierogi. Nie zastanawiając się wiele raz dwa przejechałem pod prąd troszkę i szybciutko nawróciłem by zajechać na Statoil który jest na przeciwko. Te dwie stacje dzieli od siebie dosłownie 20 metrów a na tej było pusto. Ani jednego auta. Zatrzymałem się więc pod dystrybutorem i zaczynam lać z węża. Jak pisałem, miałem koło 200km więc akurat, rezerwa powinna się zbliżać więc zamierzałem za 50zł zalać. Paliwo radośnie się leje, ja się rozglądam, bo na tej stacji jeszcze nigdy nie byłem aż tu nagle jak mi rączka nie odstrzeli! Myślałem, że mi palce pourywa. Patrzę zdziwiony na bak a tam na korku prawie menisk wypukły. Na dystrybutor: 41,68zł, zalane niecałe 9 litrów. Zdziwiłem się, bo na odometrze jak nic, 210km prawie. Tak mnie to miło zaskoczył motocykl. Wyszło, że spalił poniżej 5l na 100km.
Jak poszedłem zapłacić to już nie było tak ciekawie, bo baran kazał mi się 3 razy podpisać (jakoby mu się mój podpis z tym na karcie nie zgadzał). Do tego jeszcze dałem się wrobić (słabość do płci pięknej) w program lojalnościowy więc w nieklimatyzowanym, szklanym akwarium wypełniałem w trepach i skórze jakieś blankiet. Jak już go oddałem to mi pani zwróciła uwagę, że tam jest jeszcze druga strona. I dawaj dalej, kolejne pięć minut stawiania głupawych krzyżyków na chybił trafił. Tak się tym wszystkim zaaferowałem, że zapomniałem o kołach więc musiałem zrobić kółko i jeszcze raz zajechać.
Drugim cudem jest J.River Media Center. Mój nowy player (program). Szukałem długo jakichś fajnych odtwarzaczy i ciężko coś znaleźć. Przez chwilę bawiłem się foobarem, ale i on jednak ma pewne wady. Cóż, J.River zdaje się, póki co, być takim moim prywatnym Graalem. Ale o tym w kolejnym odcinku.

2007.08.24 20:22:57
komentarz (4)

Panicz i jego idiosynkazyjne znajomości.
Piątek, trzeba być banalnym i pójść na miasto. I nic to, że już wszędzie szczypiory będą zalegać (grzejąc ławy). I nic to, że tylko płaszczaki się w piątki bawią (bo jutro trzeba będzie z żonką na działkę pojechać a w niedzielę to już się odpoczywa). I nic to, że dopadł mnie w końcu ostracyzm ze strony mojej wąskiej grupki społecznej (jezusie, ja mam na GG 4 osoby!). Nic to, idę się przejść, posiedzieć, pobawić (jak będzie gdzie i jak), popić i inne po... uprawiać.
Mając w pamięci niedawną historyjkę Listonosza, dedykuję wszystkim (a przede wszystkim sobie) muzyczkę. Może ta nie będzie dla niego za wolna.

2007.08.24 14:45:09
komentarz (4)

Marzenie na dziś - Własny podkład muzyczny.
Ilekroć idę chodnikiem słuchając tej muzyki (włączać to po lewej i słuchać!) to stopy same zaczynają łapać rytm. Jak mały dzieciak zaczynam przeskakiwać kałuże, drepczę w miejscu na światłach i wykonuję mnóstwo innych, zbędnych ruchów. Całe szczęście (dla nich) że ludzie widzą słuchawki, więc nikt nie dzwoni do czubków. Jakkolwiek, mam to gdzieś. To mój taki osobisty podkład muzyczny. Ja robię krok a za mną nuty saksofonu.

2007.08.23 21:22:16
komentarz (3)

Zapach ozonu.
Kończyłem właśnie delektować się kolacją. Biały chleb z porcją naturalnego masła i na to skrzętne skrojone plasterki Brie. Do tego parę zielonych oliwek z papryczką popijane niespiesznie dobrą, lekko cierpką herbatą. Gdy tak w zamyśleniu raczyłem swoje kubki smakowe niebo zaszło czernią i runęło z łoskotem ku ziemi. Deszcz, jakiego we Wrocławiu już dawno nie było. Czarny asfalt jezdni zeszklił się i falował niczym tafla morza. Samotne drzewo, jak targany sztormem komin Titanica na tle migających w oddali świateł następnej przecznicy. Lało tak obficie, że czasami niknął we mgle budynek po przeciwnej stronie niewielkiego parku. I ten zapach rozmiękniętej ziemi niesiony chłodną, wilgotną bryzą. Cudownie.
Oczywiście, nie dokończyłem kolacji tylko założyłem słuchawki i siedziałem w oknie. Potem położyłem się i z zamkniętymi oczyma chłonąłem dźwięki, zapachy i delikatny dotyk tej nagłej burzy.

2007.08.23 20:53:36
komentarz (3)

Do archiwum Gadu wraca się rzadziej, niż do archiwum bloga.
Odetkało się. Może za szumnie (sic!) to brzmi, lekko pękło i cieknie. Już myślałem, że kolejna wartościowa (dobre sobie, ja to piszę) znajomość rozpękła się na rzeczywistość i historię. Jednak, jak napisałem, odetkało się i znów rozmawiamy.
Lubię z Nią rozmawiać. Czasami ma focha, nos jej pewnie wtedy puchnie by pomieścić te stada much, ale ogólnie lubię z Nią rozmawiać. Może to przez fakt, że nie mamy wspólnych tematów. Nie szanuję jej pracy (marketoidom mówimy stanowcze nie), drażni mnie chwilami powierzchowność jej impulsów, uporczywa maniera językowa. Mimo to, lubię.
Dzisiejszy akcent muzyczny jest Jej, nie mój. Ja fanem T.Love nie jestem. Mówiła, że słuchała ostatnio, więc i proszę.

2007.08.22 20:39:01
komentarz (1)

Przygodne skinienia.
Przyznaję się, podglądałem. Jak każdy mam w sobie nieuświadomione pokłady próżności (dlaczego w swojej arogancji zakładam, że każdy?).
Podkład muzyczny jako ukłon w stronę przygodnego (przygodniejszego, ze znamionami cyklizmu zapewne przypadkiem spowodowanego) Gościa. Nie czuj się zobowiązany.

2007.08.22 14:50:47
komentarz (0)

Deszcz, asfalt, dwa koła i kilwater.
Mówcie sobie co chcecie. Jazda motocyklem w deszczu jest... fenomenalna! Owszem, pasy, strzałki i cała reszta znaków poziomych, śliskie jak jasna cholera. Przejeżdzanie przez torowiska tramwajowe na zakrętach przyspiesza bicie serca. Poza tym, spływająca po baku woda wprost między nogi nie jest tym, co wprawia nas (przynajmniej większość z nas) w euforię. Jakkolwiek, rozcinając przednim kołem cienką warstwę deszczu i zostawiając za sobą pióropusz rozproszonej mgły czujesz się jakbyś leciał hydroplanem. Kap, kap, kropelki padają na szybę a potem dodajesz gazu by ruszyć spod świateł i struga powietrza pięknie je zmywa. Może i leje się trochę za kołnierz i robi się dodatkowe kilometry byle tylko nie skręcać na kostce brukowej (której w moim mieście jest dość dużo), to zabawa nieprzeciętna. W czym ta zabawa? Kompletnie nie mam pojęcia. Pewnie euforia związana z nowym, nieznanym (smakiem) doświadczeniem odpycha turpizm ostatnich rozmyślań. Jakkolwiek, idę suszyć kurtkę a potem się wykąpać. Deszcz, deszczem a ja i tak się spociłem. Ha!

2007.08.21 21:37:08
komentarz (0)

Nazwijmy to porządkami kochanie.







//***
[30/06/01]


Chciałbym dotknąć Twych ust
I sam złapany na tym, że nie ma powrotu
Zjechać po szyi i dogonić piersi
By ze szczytu sutka dostrzec dolinę pępka
Zbiec obok niego na podbrzusze
I przedzierając się przez łona gęstwinę
Wyjść i pomaszerować udem ku stopie
Usiąść wreszcie na wielkim palcu
I utonąć w zadumie nad pięknem obrazu
By ocknąć się ze wzrokiem wbitym
W blady róż Twych ust


(z dumką, za zgodność z oryginałem; ze wstydem, za prymitywną hagiografię)

2007.08.21 20:37:10
komentarz (0)

Moich pogrzebów nieskończoności.
Wygrzebywanie trupów z pamięci. Smutne to. Smuty ja, który się tym param. Spędzam wieczór upijając się. Alkoholem (to jeszcze jest w normie, chociaż gadanie o tym godne pożałowania) i wspomnieniami (to już tylko godne pożałowania, jeśli takie rzeczy mogą w ogóle być godnymi czegokolwiek). Zatopione w formalinie, wyabstrahowane ze wszelkiego kontekstu, często starannie wydrylowane z nieprzyjemności. Taki skansen, gdzie idealizacja osiągnęła monolityczną stałość i przejrzystość. Boże, może właśnie ten idealizm nas ratuje przed zgubnym oglądaniem się za siebie? Żona Lota obejrzała się raz i spędziła tak resztę swojego życia ("życia"). A jednak, ile jeszcze można przeć w tym śniegu? Bez celu, bo go dawno nie widać (czy tam kiedykolwiek był? czy może i to nam się tylko wydawało?), za to z przeszywającą na wskroś pamięcią ciepła i oddania. Bo to często nie jest już nawet wspomnienie, które ma przynajmniej jakiś zarys historyczny. Które gdzieś się wydarzyło, kiedyś, z kimś. Jedynie mgliste poczucie straty, nagły kurcz powieki czy drżąca przez chwilę warga. Tak dotkliwe, tak oczywiste i jednocześnie tak nieuchwytne.
A mój cmentarz nie przynosi ulgi ani mnie, ani nikomu kogo pogrzebałem. Którzy żyją teraz swoimi niebami, jakim nigdy nie byłem. (Koniec [...] winien być niegramatyczny).

2007.08.21 03:02:19
komentarz (0)

Zmęczonymi stopami podeptawszy korony.
Cóż, każdy miewa gorsze dni. Moje ciągną się już zbyt długo. Szukam w pamięci chwil szczerej, dziecięcej radości. Właśnie, chwil. Straszną cechą naszego gatunku jest umiejętność dostosowywania się. Wszystkie nasze niewygody, które znosimy z zaciśniętymi zębami w imię wyższego dobra, przesycają się gdzieś pomiędzy naszą duszą a myślami. Dzień za dniem, noc za nocą i pewnego dnia budzisz się i wpatrując tępo w ścianę pytasz sam siebie, kiedy to się stało? Kiedy przestałeś się spinać, walczyć. Kiedy przestało Ci zależeć... kiedy się przyzwyczaiłeś?
Przestałem przeklinać. Z żadnych chwalebnych powodów, bynajmniej. Próg mojej wrażliwości na to wszystko (na siebie samego?) zjechał tak nisko, że odechciało mi się nawet tej najwulgarniejszej, najprostszej i najbardziej błahej formy ekspresji swoich emocji. Rezygnacja? Owszem, tylko że nie pogodna.